Zaręczynowa niespodzianka

twojacena.pl 2 dni temu

*Dziennik osobisty*

Ta mała pudełko z pierścionkiem…

Zosia i Krzysiek przyjaźnili się od podstawówki. Mieszkali w tym samym bloku, choćby w sąsiednich klatkach, chodzili do jednej klasy. Pierwsze dwa lata babcia Krzysia odbierała ich ze szkoły. Mama Zosi pracowała na zmiany, a tata często wyjeżdżał w delegacje.

„Zosiu, chodź do nas, nakarmię cię obiadem” – babcia Krzysia zapraszała ją niemal codziennie.

Zosia zawsze czekała z drżeniem serca, czy babcia znów jej nie zapomni. Uwielbiała jej gęsty barszcz, kotlety z ziemniakami albo makaron z parówką.

„Znów nic nie jadłaś? Dla kogo ja gotuję? Jakbyśmy cię w domu nie karmili” – mama krzyczała wieczorem, zaglądając do lodówki.

Zosia tłumaczyła, iż sama jeść jej się nie chce, iż babcia zaprosiła, a ona nie umiała odmówić. Ale od trzeciej klasy trafili na popołudniowe lekcje. Babcia przestała zapraszać, bo mama już czekała w domu. Później zupełnie przestała ich odprowadzać.

„Co, jestem malutki? Nikt już nie chodzi po dzieci, tylko po mnie. Wstyd” – burknął Krzysiek, gdy Zosia spytała, dlaczego babcia nie przychodzi.

Zauważyła też, iż Krzysiek już na nią nie czeka w szatni, wymyka się, gdy się przebiera. Albo idzie z innymi chłopakami, nie oglądając się na Zosię, wlokącą się z tyłu.

W szkole też się odsuwał. A wszystko przez to, iż koledzy drażnili się, iż są „narzeczeństwem”. Zosia dąsała się na niego. Gdy prosił o ściągnięcie zadania, odmawiała, dumnie unosząc brodę.

W liceum większość chłopaków zaczęła się umawiać z dziewczynami. Krzysiek przestał się Zosi wstydzić. Znów chodzili razem do domu. Często wpadał, by przepisać pracę domową.

Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły i zastała mamę w łzach.

„Coś z tatą?” – przestraszyła się.

„Tak. Zostawił nas. Poszedł do innej. Żeby mu wszystko uschło…”

Od tamtej pory mama zamknęła się w sobie – płakała albo wpatrywała się w ścianę. W domu było nie do zniesienia. Zosia nie chciała wracać. A babcia Krzyska zachorowała – zapominała choćby o jedzeniu. Musiał pilnować, by nie wyszła z domu, nie zostawiła gazu. Spotykali się tylko w szkole.

Przed maturą wszyscy gadali o studiach. Zosia wiedziała, iż ich nie stać, więc od razu poszła do technikum. Krzysiek dostał się na uczelnię.

Teraz widywali się rzadko, przypadkiem na ulicy. Najpierw zamieniali kilka słów, później tylko „cześć”. Czasem Zosia widziała go z inną. Udawał, iż jej nie poznaje.

Zosia wściekała się i bolało. Czy to miłość, czy przyjaźń – nie wiedziała. Ale patrzeć, jak jest z kimś – było okropne.

Na ostatnim roku do technikum przyszedł nowy nauczyciel, świeżo po pedagogice. Wstydził się, ledwo patrzył na dziewczyny. Nosił wielkie okulary w czarnej oprawie.

Pewnego dnia wiosną lunął deszcz. Zosia stała pod daszkiem, czekając, aż przestanie.

Wyszedł Jakub Michałowicz, wyjął parasol.

„Daleko mieszkasz?” – spytał.

„Cztery przystanki autobusem” – odpowiedziała.

„Mogę cię podwieźć. Mam auto” – zaproponował.

„Nie trzeba, zaraz przestanie” – odmówiła.

„Wątpię” – przytulił ją pod parasolem i poprowadził do srebrzystej Skody.

„Jeździ pan bez okularów?” – zdziwiła się, gdy je zdjął.

Uśmiechnął się.

„Szkła są zwykłe. Zakładam je, żeby wyglądać poważniej” – szepnął konspiracyjnie. – „Tylko nikomu, dobrze?”

„TaZosia spojrzała w oczy Krzysiowi, w których odbijały się błyski noworocznych fajerwerków, i wyszeptała: „Tak”, czując, jak jej serce wypełnia się ciepłem, którego tak długo szukała.

Idź do oryginalnego materiału