Zaprasza mnie do swoich rodziców, ale nie zamierzam zostać ich służącą

twojacena.pl 2 miesięcy temu

**Dziennik**

Zaprosił mnie do domu swoich rodziców, ale nie zamierzam zostać ich służącą. Proponuje wspólne życie w rodzinnej posiadłości, ale ja nie mam zamiaru być niewolnicą jego klanu.

Nazywam się Kornelia, mam dwadzieścia sześć lat. Mój mąż, Marek, i ja jesteśmy małżeństwem od dwóch lat. Mieszkamy w Warszawie, w przytulnym mieszkaniu, które odzyskałam po babci. Na początku wszystko układało się dobrze Marek był zadowolony z naszego wspólnego życia, wszystko mu pasowało. Ale pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, oznajmił: Czas, żebyśmy przenieśli się do rodzinnego domu. Jest tam miejsce, a kiedy będziemy mieć dzieci, będzie idealnie.

Tylko iż dla mnie ten idealny scenariusz pod jednym dachem z jego hałaśliwą rodziną to koszmar. Nie zamienię swojego domu na miejsce, gdzie rządzą patriarchat i ślepe posłuszeństwo. Tam nie byłabym jego żoną, tylko darmową siłą roboczą.

Pamiętam moją pierwszą wizytę u nich. Duży dom na wsi pod Krakowem, co najmniej trzysta metrów. Mieszkają tam jego rodzice, młodszy brat, Kacper, jego żona, Kinga, i ich trójka dzieci. Pełen pakiet. Ledwie przekroczyłam próg, a już wyznaczono mi miejsce. Kobiety w kuchni, mężczyźni przed telewizorem. Nie zdążyłam choćby rozpakować torby, gdy jego matka podała mi nóż i rzuciła: Pokrój sałatę. Ani proszę, ani jak będziesz miała czas. Po prostu rozkaz.

Przy kolacji obserwowałam, jak Kinga biegała jak w korowodzie, nie śmiejąc się sprzeciwić teściowej. Na każdą uwagę wymuszony uśmiech i skinienie głową. Zamarłam. Wiedziałam od razu: to nie życie dla mnie. Nigdy. Nie jestem potulną Kingą i nie ugnę się.

Gdy ogłosiliśmy wyjazd, jego matka wrzasnęła:
A kto pozmywa?
Spojrzałam jej prosto w oczy i odpowiedziałam:
Goście sprzątają po sobie. My jesteśmy gośćmi, nie służbą.

Wtedy zaczęło się piekło. Nazwali mnie niewdzięcznicą, bezczelną, rozpieszczoną miejską kobietą. Słuchałam spokojnie, myśląc: tutaj nigdy nie będę miała swojego miejsca.

Marek wtedy mnie wsparł. Wyszliśmy. Przez pół roku był spokój. Spotykał się z rodziną beze mnie, a ja byłam z tego zadowolona. Ale teraz znów mówi o przeprowadzce. Najpierw aluzje, potem coraz wyraźniejsze sugestie.

Tam jest nasza rodzina, nasz dom powtarza. Mama pomoże ci z dziećmi, będziesz mogła odpocząć. A twoje mieszkanie wynajmiemy, będzie dodatkowy dochód.

A moja praca? odparłam. Nie rzucę wszystkiego, żeby zakopać się czterdzieści kilometrów od Warszawy. Co ja tam będę robić?

Nie będziesz musiała pracować wzruszył ramionami. Będziesz miała dziecko, zajmiesz się domem, jak wszyscy. Kobieta powinna być w domu.

To była kropla, która przelała czarę. Jestem wykształconą kobietą z ambicjami i karierą. Pracuję jako redaktorka, kocham to, co robię, wszystko zbudowałam sama. A on mi mówi, iż moje miejsce jest przy garach i pieluchach? W domu, gdzie będę miała pretensje za brudny garnek i gdzie nauczą mnie, jak gotować zupę albo porządnie rodzić?

Wiem, iż Marek jest produktem swojego środowiska. Tam synowie kontynuują linię rodu, a żony to obce, które mają milczeć i dziękować, iż je przyjęto. Ale ja nie jestem typem, który łyka gorzkie pigułki. Zniosłam, gdy jego matka mnie upokarzała. Zaci

Idź do oryginalnego materiału