Zapomniany numer

newsempire24.com 2 dni temu

**4 października**

— Mamo, ile można?! — Kinga rzuciła telefon na stół tak mocno, iż ekran na chwilę zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholernie dnia!

— Kinguś, kochanie, przecież nie specjalnie… — Halina Stanisławowica ścisnęła w dłoniach swój stary telefon z przyciskami, na których cyfry już się zatarły. — Po prostu znowu zapomniałam. Pamięć już nie ta.

— Zapomniałaś! — Kinga zerwała się z kanapy, przeszła się po pokoju. — Mamo, tłumaczyłam ci sto razy! Naciskasz zielony przycisk, gdy telefon dzwoni. Zielony! Nie czerwony, nie żaden inny — zielony!

— Naciskałam zielony…

— Nie, mamo, naciskałaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały. To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!

Halina bezradnie spojrzała na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z przyciskami, które wydawały się jej raz za małe, raz za jaskrawe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całe mieszkanie komunalne, stał w przedpokoju, a sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy wszystko było prostsze.

— Córeczko, może ten telefon to i nie jest mi potrzebny? — spytała cicho. — Żyliśmy przecież kiedyś bez niego.

— Mamo! — Kinga zatrzymała się, spojrzała na nią z bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to nie potrzebny? A jeżeli coś ci się stanie? Albo będę się martwić? A jeśli…

— Dobrze, dobrze — Halina pośpiesznie się zgodziła. — Będę się uczyć. Pokaż mi jeszcze raz.

Kinga usiadła obok matki, wzięła jej telefon. Miała długie, zadbane palce z manicurem, który Halina zawsze uważała za zbyt krzykliwy. Jej własne dłonie — w plamach, o zgrubiałych palcach — wyglądały przy nich jak u staruszki.

— Patrz, mamo. Gdy dzwoni, ekran się świeci. Widzisz? Tu po lewej — zielony przycisk z słuchawką. To „odebranie”. A po prawej czerwony — „odrzucenie”. Zapamiętaj: zielone — tak, czerwone — nie.

— Zielone — tak, czerwone — nie — powtórzyła posłusznie Halina. — A jeżeli pomylę?

— Nie pomylisz — westchnęła Kinga. — Może tak zapamiętasz: zielony jak trawa, życie, dobre. Czerwony jak krew, niebezpieczeństwo, złe.

— Rozumiem — skinęła głową Halina, choć nie widziała związku między trawą a telefonem. — A jak mam do ciebie zadzwonić?

— Mamo, to już przerabiałyśmy. Naciskasz na moje zdjęcie w kontaktach. Widzisz? Zrobiłam ci ustawienia. Tu moja fotka, podpis „Kinga córka”. Naciskasz, a telefon sam wybiera numer.

Halina spojrzała na ekran. Rzeczywiście była tam fotka Kingi — uśmiechniętej, młodej, pięknej. Zupełnie nie takiej, jak teraz, zmęczonej i poirytowanej.

— A jeżeli zapomnę, gdzie twoje zdjęcie?

— Mamo, przecież jest pierwsze w liście! Na samej górze!

— No dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?

— Nie zepsuje się — Kinga przetarła skronie. — Wiesz co? Napiszę twój numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz dzwonić z domowego.

— Przecież nie mam domowego. Mówiłaś, iż niepotrzebny, skoro mam komórkę.

— To poprosisz sąsiadów.

— Jakich sąsiadów? — Halina się zmieszała. — Z nimi nie rozmawiam. Młodzi, zapracowani, czasu nie mają.

— Mamo — Kinga osunęła się na kanapę, zakrywając twarz dłońmi. — Nie wiem, co robić. Dzwonię każdego dnia, a ty nie odbierasz. Boję się, iż coś ci się stało. Przychodzę — a ty zdrowa, tylko przycisk nie ten.

— Przepraszam, córeczko. Nie chciałam cię denerwować.

— Wiem, iż nie chciałaś. Ale wychodzi, iż denerwujesz.

Halina patrzyła na swoje dłonie. Te same dłonie, które gotowały obiady dla całej rodziny, prały, sprzątały, kołysały małą Kingę. Umiały wszystko. A teraz nie radzą sobie z małym pudełkiem pełnym przycisków.

— Pamiętasz — zaczęła nieoczekiwanie — jak byłaś mała, kupiliśmy ci zabawkowy telefon? Różowy, z dużymi przyciskami. Godzinami „dzwoniłaś” do babci na wieś.

— Pamiętam — Kinga podniosła głowę. — Uczyłam się na nim cyfr.

— No widzisz. A teraz ja muszę się ich uczyć — uśmiechnęła się smutno Halina. — Wszystko na opak.

— Mamo — Kinga przysunęła się bliżej. — Spróbujmy jeszcze raz. Tylko powoli. Zadzwonię teraz, a ty odbierzesz. Dobrze?

— Dobrze.

Kinga wybrała numer. Telefon Haliny zawibrował, na ekranie pojawiło się zdjęcie córki.

— Patrz, mamo, dzwonię. Widzisz moją fotkę?

— Widzę.

— Teraz naciśnij zielony przycisk. Ten.

Halina spojrzała na ekran. Dwa przyciski — zielony i czerwony. Wiedziała, który wybrać, ale ręka mimowolnie sięgnęła po czerwony.

— Nie, mamo, nie ten! — Kinga złapała ją za dłoń. — Ten, zielony!

— Tak, tak, przepraszam. Wiem, iż zielony.

Halina nacisnęła. Rozległ się dźwięk, a w słuchawce usłyszała głos córki — tuż obok i jednocześnie z telefonu.

— Halo, mamo, słyszysz mnie?

— Słyszę! — ucieszyła się Halina. — Słyszę! Wyszło!

— Brawo! — Kinga rozłączyła się. — Widzisz, jakie to proste? Teraz spróbujmy jeszcze raz.

Ćwiczyły pół godziny. Kinga dzwoniła, matka odbierała. Z dziesięciu prób Halina siedem razy wybrała dobrze. Trzy razy pomyliła przyciski.

— Mamo, dlaczego naciskasz czerwony? — spytała Kinga. — Przecież wiesz, iż zielony.

— Wiem. Ale ręka sama ciągnie do czerwonego. Może większy? Albo jaskrawszy.

— Może zmienimy telefon? Są takie specjalne, dla seniorów. Z dużymi przyciskami, prostym ekranem.

— Nie — Halina zaprzeczyła szybko. — Ten jest dobry. Dałaś mi go na urodziny, pamiętasz? Przywykłam. Tylko potrzeba więcej czasu.

— W porządku — Kinga pocałowała ją w policzek. — Muszę iść do pracy. Jutro znowu poćwiczymy.

— Jasne, córeczko. Idź, nie spóźnij się.

Kinga wyszła, a Halina została sama z telefonem. Położyła goHalina z uśmiechem spojrzała na telefon na stole, wzięła go do ręki i powoli, z determinacją, zaczęła od nowa ćwiczyć przyciski, wiedząc, iż każdy wysiłek przybliża ją do bycia bliżej córki.

Idź do oryginalnego materiału