**4 października**
— Mamo, ile można?! — Kinga rzuciła telefon na stół tak mocno, iż ekran na chwilę zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholernie dnia!
— Kinguś, kochanie, przecież nie specjalnie… — Halina Stanisławowica ścisnęła w dłoniach swój stary telefon z przyciskami, na których cyfry już się zatarły. — Po prostu znowu zapomniałam. Pamięć już nie ta.
— Zapomniałaś! — Kinga zerwała się z kanapy, przeszła się po pokoju. — Mamo, tłumaczyłam ci sto razy! Naciskasz zielony przycisk, gdy telefon dzwoni. Zielony! Nie czerwony, nie żaden inny — zielony!
— Naciskałam zielony…
— Nie, mamo, naciskałaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały. To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!
Halina bezradnie spojrzała na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z przyciskami, które wydawały się jej raz za małe, raz za jaskrawe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całe mieszkanie komunalne, stał w przedpokoju, a sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy wszystko było prostsze.
— Córeczko, może ten telefon to i nie jest mi potrzebny? — spytała cicho. — Żyliśmy przecież kiedyś bez niego.
— Mamo! — Kinga zatrzymała się, spojrzała na nią z bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to nie potrzebny? A jeżeli coś ci się stanie? Albo będę się martwić? A jeśli…
— Dobrze, dobrze — Halina pośpiesznie się zgodziła. — Będę się uczyć. Pokaż mi jeszcze raz.
Kinga usiadła obok matki, wzięła jej telefon. Miała długie, zadbane palce z manicurem, który Halina zawsze uważała za zbyt krzykliwy. Jej własne dłonie — w plamach, o zgrubiałych palcach — wyglądały przy nich jak u staruszki.
— Patrz, mamo. Gdy dzwoni, ekran się świeci. Widzisz? Tu po lewej — zielony przycisk z słuchawką. To „odebranie”. A po prawej czerwony — „odrzucenie”. Zapamiętaj: zielone — tak, czerwone — nie.
— Zielone — tak, czerwone — nie — powtórzyła posłusznie Halina. — A jeżeli pomylę?
— Nie pomylisz — westchnęła Kinga. — Może tak zapamiętasz: zielony jak trawa, życie, dobre. Czerwony jak krew, niebezpieczeństwo, złe.
— Rozumiem — skinęła głową Halina, choć nie widziała związku między trawą a telefonem. — A jak mam do ciebie zadzwonić?
— Mamo, to już przerabiałyśmy. Naciskasz na moje zdjęcie w kontaktach. Widzisz? Zrobiłam ci ustawienia. Tu moja fotka, podpis „Kinga córka”. Naciskasz, a telefon sam wybiera numer.
Halina spojrzała na ekran. Rzeczywiście była tam fotka Kingi — uśmiechniętej, młodej, pięknej. Zupełnie nie takiej, jak teraz, zmęczonej i poirytowanej.
— A jeżeli zapomnę, gdzie twoje zdjęcie?
— Mamo, przecież jest pierwsze w liście! Na samej górze!
— No dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?
— Nie zepsuje się — Kinga przetarła skronie. — Wiesz co? Napiszę twój numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz dzwonić z domowego.
— Przecież nie mam domowego. Mówiłaś, iż niepotrzebny, skoro mam komórkę.
— To poprosisz sąsiadów.
— Jakich sąsiadów? — Halina się zmieszała. — Z nimi nie rozmawiam. Młodzi, zapracowani, czasu nie mają.
— Mamo — Kinga osunęła się na kanapę, zakrywając twarz dłońmi. — Nie wiem, co robić. Dzwonię każdego dnia, a ty nie odbierasz. Boję się, iż coś ci się stało. Przychodzę — a ty zdrowa, tylko przycisk nie ten.
— Przepraszam, córeczko. Nie chciałam cię denerwować.
— Wiem, iż nie chciałaś. Ale wychodzi, iż denerwujesz.
Halina patrzyła na swoje dłonie. Te same dłonie, które gotowały obiady dla całej rodziny, prały, sprzątały, kołysały małą Kingę. Umiały wszystko. A teraz nie radzą sobie z małym pudełkiem pełnym przycisków.
— Pamiętasz — zaczęła nieoczekiwanie — jak byłaś mała, kupiliśmy ci zabawkowy telefon? Różowy, z dużymi przyciskami. Godzinami „dzwoniłaś” do babci na wieś.
— Pamiętam — Kinga podniosła głowę. — Uczyłam się na nim cyfr.
— No widzisz. A teraz ja muszę się ich uczyć — uśmiechnęła się smutno Halina. — Wszystko na opak.
— Mamo — Kinga przysunęła się bliżej. — Spróbujmy jeszcze raz. Tylko powoli. Zadzwonię teraz, a ty odbierzesz. Dobrze?
— Dobrze.
Kinga wybrała numer. Telefon Haliny zawibrował, na ekranie pojawiło się zdjęcie córki.
— Patrz, mamo, dzwonię. Widzisz moją fotkę?
— Widzę.
— Teraz naciśnij zielony przycisk. Ten.
Halina spojrzała na ekran. Dwa przyciski — zielony i czerwony. Wiedziała, który wybrać, ale ręka mimowolnie sięgnęła po czerwony.
— Nie, mamo, nie ten! — Kinga złapała ją za dłoń. — Ten, zielony!
— Tak, tak, przepraszam. Wiem, iż zielony.
Halina nacisnęła. Rozległ się dźwięk, a w słuchawce usłyszała głos córki — tuż obok i jednocześnie z telefonu.
— Halo, mamo, słyszysz mnie?
— Słyszę! — ucieszyła się Halina. — Słyszę! Wyszło!
— Brawo! — Kinga rozłączyła się. — Widzisz, jakie to proste? Teraz spróbujmy jeszcze raz.
Ćwiczyły pół godziny. Kinga dzwoniła, matka odbierała. Z dziesięciu prób Halina siedem razy wybrała dobrze. Trzy razy pomyliła przyciski.
— Mamo, dlaczego naciskasz czerwony? — spytała Kinga. — Przecież wiesz, iż zielony.
— Wiem. Ale ręka sama ciągnie do czerwonego. Może większy? Albo jaskrawszy.
— Może zmienimy telefon? Są takie specjalne, dla seniorów. Z dużymi przyciskami, prostym ekranem.
— Nie — Halina zaprzeczyła szybko. — Ten jest dobry. Dałaś mi go na urodziny, pamiętasz? Przywykłam. Tylko potrzeba więcej czasu.
— W porządku — Kinga pocałowała ją w policzek. — Muszę iść do pracy. Jutro znowu poćwiczymy.
— Jasne, córeczko. Idź, nie spóźnij się.
Kinga wyszła, a Halina została sama z telefonem. Położyła goHalina z uśmiechem spojrzała na telefon na stole, wzięła go do ręki i powoli, z determinacją, zaczęła od nowa ćwiczyć przyciski, wiedząc, iż każdy wysiłek przybliża ją do bycia bliżej córki.