Zapomniane szczęście. Opowieść
Agnieszka stała przy oknie w swojej maleńkiej kuchni, patrząc na szare jesienne niebo. Do wypłaty została jeszcze tydzień, w portfelu miała ostatnie dwie banknoty po pięćdziesiąt złotych, a syn Kacper poprosił o nowe buty. Serce ścisnęło się na myśl, jak trudno będzie wytłumaczyć chłopcu, iż znów musi poczekać. Miał dopiero dziesięć lat, ale już patrzył na świat zbyt poważnie. Zbyt wcześnie stał się dorosły, choć Agnieszka marzyła, by dać mu szczęśliwe dzieciństwo.
— Mamo, a może poczekam do następnego miesiąca? Te buty jeszcze są w porządku! — powiedział Kacper podczas kolacji. Agnieszka ledwo powstrzymała łzy, czując ogromną miłość do swojego dziecka.
To był prawdopodobnie najcięższy rok w jej życiu. Rok, który rozpoczął się od tego, iż jej mąż Tomasz, człowiek, którego uważała za pewnego i stałego partnera, spakował swoje rzeczy i oznajmił, iż odchodzi. Odchodzi do innej kobiety. — „Potrzebuję nowego powietrza, rozumiesz? Zmęczyła mnie ta rutyna, ta bieda!” — powiedział wtedy, nie zwracając uwagi na jej łzy.
Agnieszka nie mogła uwierzyć. Wszystko się waliło. Najgorsze było to, iż została z synem praktycznie bez środków do życia. Tomasz przestał pomagać finansowo, a choćby przychodzić odwiedzać Kacpra. Jego nowy romans okazał się destrukcyjny nie tylko dla ich małżeństwa, ale też dla domowego budżetu.
Ale Agnieszka była silna. Znalazła drugą pracę — w dzień pracowała jako recepcjonistka w przychodni, a wieczorami sprzątała biura. Czasem czuła, iż nie ma już siły. Ale zawsze przypominała sobie oczy Kacpra, jego uśmiech, i to dawało jej nadzieję na jutro.
Pewnego wieczoru, po długim dniu pracy, Agnieszka postanowiła spędzić czas z synem na placu zabaw. To był ich sposób, by choć trochę odpocząć: ona — z kubkiem taniej kawy, on — na huśtawkach lub z piłką.
Wtedy zauważyła dziewczynkę z jasnoniebieskimi oczami i mnóstwem piegów na policzkach. Bawiła się niedaleko, a obok niej siedział mężczyzna — wysoki, spokojny, z ciepłym uśmiechem. Patrzył na córkę tak, jak Agnieszka chciała, by kiedyś ojciec patrzył na Kacpra.
Jej syn oczywiście od razu się zaprzyjaźnił z dziewczynką. Dzieci, inaczej niż dorośli, nie analizują długo nowych znajomości. Już po chwili biegali razem, krzycząc: „Nie złapiesz mnie!”
— Ma pani wspaniałego syna — odezwał się mężczyzna, zwracając się do Agnieszki.
— Dziękuję — odpowiedziała z lekkim zakłopotaniem. — Pana córka jest śliczna!
— Tak, to Zosia — skinął głową. — A ja jestem Marek.
Tak zaczęła się ich znajomość. Siedzieli na chłodnej ławce, obserwując bawiące się dzieci. Rozmowa płynęła spokojnie, choć nieco niepewnie. Agnieszka opowiadała, jak sama wychowuje syna, Marek — jak od trzech lat żyje bez żony, która po rozwodzie wyjechała do innego miasta, zostawiając mu córkę.
— Trudno, ale damy radę — powiedział z lekkim uśmiechem.
Marek i Agnieszka mieszkali w tym samym bloku. Ponieważ Marek niedawno się wprowadził, wcześniej się nie spotkali.
W ciągu następnych miesięcy ich przyjaźń się zacieśniała. Razem chodzili z dziećmi do teatru, na przedstawienia, a pewnego dnia wybrali się całą grupą do parku rozrywki. Kacper i Zosia radośnie jeździli na karuzelach, a Agnieszka po raz pierwszy od dawna poczuła, iż nieustające uczucie smutku i beznadziei gdzieś zniknęło. Było jej lekko i radośnie. Bo obok był Marek — spokojny, pewny, a przede wszystkim niezwykle troskliwy.
Pewnego wieczoru, gdy syn zasnął po pełnym wrażeń dniu, Agnieszka po raz pierwszy od miesięcy pozwoliła sobie odpocząć. Siedziała w małym salonie, otulona kocem, i piła gorącą herbatę. Wiatr kołysał nagimi gałęziami za oknem. Marek, ułożywszy Zosię do snu, przyszedł do niej. Siedzieli w ciszy, przy miękkim świetle lampki.
— Agnieszka — przerwał milczenie Marek, kręcąc w dłoni filiżankę — myślę o tym od trzech miesięcy. Jesteś niesamowitą kobietą.
Podniosła na niego zdziwione oczy.
— Robisz tak wiele dla syna. Samotnie. I wciąż znajdujesz siłę, by się uśmiechać. To naprawdę imponujące. Nie wiem, jak to robisz.
— Po prostu muszę — westchnęła. — Mam Kacpra. Nie mogę pozwolić sobie na załamanie. On nie ma już na kogo liczyć.
Marek na chwilę odwrócił wzrok, jakby zbierał myśli. Potem powiedział stanowczo:
— Odkąd się znamy, ciągle myślę, jak bardzo chciałbym być przy tobie. By pomagać, wspierać. Przy tobie czuję coś… prawdziwego. Wiem, iż przeszłaś przez wiele, ale… Chciałbym być częścią twojego życia.
Słowa Marka były dla Agnieszki jak grom z jasnego nieba. Zastygła, próbując je zrozumieć. Przez chwilę czuła niepewność. Z jednej strony jego troska była oczywista, ale bała się. Bała się, iż ten kruchy świat, który z takim trudem budowała, znów się rozpadnie.
— Marek, musisz zrozumieć… — zaczęła ostrożnie. — Nie wiem, czy jestem gotowa na coś nowego. Po tym, co się stało, trudno mi zaufać. I…
Zawiesiła głos, czując łzy w gardle.
Nie przerywał. Skinął spokojnie, dając jej czas. W jego oczach było tyle cierpliwości, iż nie musiała więcej tłumaczyć. Marek po prostu powiedział:
— Rozumiem. Chcę tylko, żebyś wiedziała: nie musisz teraz podejmować decyzji. jeżeli będziesz mnie potrzebować, będę przy tobie. Po prostu o tym pamiętaj.
Ciepło jego słów rozpuściło lód w jej sercu. Może po raz pierwszy od dawna poczuła, iż nie jest sama. Ale potrzebowała czasu, by zostawić strach za sobą.
Marek stawał się częścią ich życia coraz bardziej. Dyskretnie, delikatnie, nie burząc rutyny Agnieszki i Kacpra. Przychodził wieczorami, przynosił owoce dla dzieci lub domowe ciasto. Nie było wielkich gestów, patosu, do którego była przyzwyczajona. Wszystko było naturalne.
Marek pomógł Kacprowi wybrać nowe buty. Zorganizował dzieciom piękne Święta Bożego Narodzenia — gdy Agnieszka wróciła z pracy, zobacW końcu Agnieszka odważyła się zaufać na nowo, a gdy pewnego wiosennego dnia wzięła dłoń Marka i spojrzała w jego oczy, zrozumiała, iż szczęście, które uważała za stracone, po prostu na nią czekało.