Matka Ofiara
Przez trzydzieści lat wstawałam przed świtem. Przygotowałam tysiące śniadań, wyprałam góry ubrań, opatrywałam rany i ocierałam łzy. Moje dzieci były moim wszechświatem, sensem istnienia. Pracowałam na podwójne zmiany, by opłacić im studia, sprzedałam biżuterię na ich wesela, zastawiłam dom, by sfinansować ich biznesy.
Mama zawsze będzie, mówili znajomi z podziwem. Uśmiechałam się dumnie, wierząc, iż buduję coś pięknego: rodzinę związaną bezwarunkową miłością.
Marek, mój najstarszy syn, przychodził co miesiąc. Zawsze coś potrzebował: bym zajęła się wnukami, pożyczyła pieniądze, ugotowała obiady na cały tydzień. Nikt nie gotuje tak jak ty, mamo, mówił, ściskając mnie. Topniałam.
Agnieszka, moja środkowa córka, dzwoniła z płaczem za każdym razem, gdy pokłóciła się z mężem. Zostawiałam wszystko, by ją pocieszyć, doradzić, choć nigdy nie słuchała. Tylko ty mnie rozumiesz, wzdychała. Czuliłam się wyjątkowa, potrzebna.
Tomek, najmłodszy, wciąż mieszkał ze mną, choć miał już trzydzieści pięć lat. Oszczędzam na swoje mieszkanie, powtarzał, gdy prałam jego koszule i gotowałam obiady. Jego oszczędności zawsze znikały w grach i imprezach.
Wszystko zmieniło się, gdy zachorowałam.
Głupi upadek, złamane biodro, dwa miesiące rekonwalescencji. Potrzebowałam pomocy przy kąpieli, gotowaniu, zakupach.
Marek miał mnóstwo pracy. Agnieszka przechodziła trudny okres. Tomek wyprowadził się do kolegi tymczasowo w dniu, gdy wyszłam ze szpitala.
Pierwsze dni czekałam. Na pewno przyjdą, muszą się tylko zorganizować. Ale godziny zmieniły się w dni, dni w tygodnie. Telefony stały się rzadsze. Wymówki liczniejsze.
Pewnego popołudnia, gdy walczyłam z otwarciem słoika osłabionymi rękami, usłyszałam znajome głosy w ogrodzie. Moje troje dzieci stało tam, nie zapukawszy nawet. Podeszłam do okna i zobaczyłam ich kłótnię.
Ktoś musi zająć się mamą, mówił Marek.
Ja nie mogę, mam własną rodzinę, odparła Agnieszka.
No to sprzedajcie dom i wsadźcie ją do domu opieki, rzucił Tomek. Za te pieniądze moglibyśmy się choćby podzielić.
Wyszli, nie zapukawszy.
Tej nocy nie płakałam. Po raz pierwszy od dekad pomyślałam o sobie. O kobiecie, którą byłam, zanim stałam się tylko mamą. O marzeniach, które pogrzebałam, o szansach, które odrzuciłam, by być dla nich dostępna.
Następnego ranka wykonałam trzy telefony.
Pierwszy do adwokata. Drugi do agencji nieruchomości. Trzeci do siostry, która od lat mieszkała za granicą i prosiła, bym ją odwiedziła.
Sprzedałam dom w dwa tygodnie. Pieniądze wpłaciłam na swoje konto. Kupiłam bilet w jedną stronę.
Gdy dzieci się dowiedziały, przybiegły. Po raz pierwszy od miesięcy wszystkie troje pod moimi drzwiami.
Jak mogłaś nam to zrobić? wrzasnął Marek. Jesteśmy twoją rodziną!
Po tym, co dla ciebie zrobiliśmy szlochała Agnieszka.
A co z nami? pytał Tomek. Gdzie spędzimy święta?
Patrzyłam na nich w ciszy. Na te trzy osoby, które były moim całym światem, a teraz widziały we mnie tylko problem do rozwiązania lub spadek do podziału.
Wy już mnie nie potrzebujecie powiedziałam ze spokojem, który mnie samą zaskoczył. A ja odkryłam, iż was też nie potrzebuję.
Zamknęłam drzwi.
Następnego dnia wsiadłam do samolotu. W fotelu 23A, patrząc na chmury, poczułam coś, czego nie doświadczyłam od lat: wolność.
Mówią, iż matki kochają bezwarunkowo. Ale nikt nie mówi, iż ta miłość, gdy nie jest odwzajemniona, może stać się więzieniem. I iż czasem najodważniejszą decyzją nie jest pozostanie, ale odejście.
Teraz mieszkam w małym domu nad morzem. Mam nowych przyjaciół, nowe zwyczaje, nowe marzenia. Dzieci dzwonią sporadycznie, zawsze pytając, kiedy wrócę.
Nie wrócę.
Bo zrozumiałam, iż opiekowanie się innymi nie czyniło mnie dobrą matką, jeżeli zapominałam o sobie. I iż prawdziwa miłość nie istnieje tam, gdzie są tylko oczekiwania i wygoda.
Po raz pierwszy w życiu jestem szczęśliwa, będąc po prostu sobą.













