Dzisiaj, w moim dzienniku, opiszę wizytę, której nigdy nie zapomnę. Czasem zdarzają się takie spotkania, po których długo nie wiesz, czy to był żart, czy rzeczywistość. Ostatnia wizyta rodziny kolegi mojego męża stała się właśnie takim momentem – wspominam go z lekkim dreszczem na plecach i postanowieniem, by NIGDY więcej nie zapraszać „małoznajomych miłych ludzi” pod mój dach.
Mieszkamy z mężem w Krakowie. Jestem domatorką, mamy przytulne mieszkanie – niewielkie, ale z duszą. Wychowujemy jedną córkę, Zosię, i to wystarczy, by każdy dzień był pełen wrażeń. Mój mąż, człowiek towarzyski, pracuje w zespole projektowym i często opowiada o kolegach z pracy – kto co powiedział, jak żartowali, kto kogo zastąpił. Szczególnie często pojawiała się w tych historiach postać Adama – wesołego, energicznego faceta, który Jednak, gdy pewnego dnia mógł zauważyć, iż Adam chce nas odwiedzić, nie protestowałem. Choć byłem zaskoczony – nigdy wcześniej nie utrzymywaliśmy bliskich relacji.
I oto pewnego wieczoru stają w naszym progu – Adam, jego żona Kinga i ich młodsza córeczka. Dziewczynka w wieku naszej Zosi, więc ucieszyłem się, iż dzieci będą miały towarzystwo. Na początku wydawało się w porządku. Kinga sprawiała wrażenie sympatycznej, uśmiechniętej kobiety… dopóki nie zaczęła mówić. A mówiła tylko o jednym: dzieci, dzieci, dzieci. Mają trójkę, a według niej świat powinien im ellipticPo cichu gotowałem się pilnie w środku. Chciałem jej otwarcie zapytać: „A czy myśleliście, rodząc trójkę, iż ktoś będzie za was wszystko robił?” My mamy jedno dziecko i zdajemy sobie sprawę, jakie to wyzwanie – finansowo, emocjonalnie, fizycznie. Dlatego uznaliśmy, iż na razie wystarczy. Oni mają trzech – a winią wszystkich innych: państwo, pracodawców, dziadków, szkołę… Tylko nie siebie, którzy podjęli decyzję o podwędził_Milczalem_em jednak. Nie lubię konfliktów w swoim domu, zwłaszcza gdy dzieci spokojnie się bawiły, a mąż wydawał się zadowolony z tego spotkania. Jako gospodarz przygotowałem się solidnie – upiekłem kurczaka, zrobiłem sałatki, gorące danie, choćby Jednak gdy wieczór dobiegał kończnego dnia i w duchu cieszyłem się, iż zostało sporo jedzenia (jutro nie trzeba będzie gotować!), Kinga, spokojnie popijając kompot, zwróciła się do uwiązałem: „A zapakowalibyście nam resztki na wynos? Kurczaka i sałatki… specjalnie mało jedliśmy, mieliśmy nadzieję zabrać do domu. W weekend nie ma ochoty gotować.”
Na sekundę zapanowała cisza. Byłem zaskoczony jak nigdy. Nie mogłem uwierzyć, iż powiedziała to na głos – bez skrępowania, bez żartu. Naprawdę spodziewała się, iż wyjdzie z naszego mieszkania z torbami pełnymi jedzenia!
Nigdy nikomu nie pakowałem jedzenia na wynos – u nas nie ma takiego zwłużyłem spojrzałem na mojana męża. Spuścił wzrok, czując zakłopotanie. Wymusiłem uśmiech i wyjąkałem: „Zapakować? Hmm… nie mam pojemników obtąd tylko w foliowe torby…”
Kinga skinęła głową z entuzjazmem. Adam milczał dyplomatycznie. Sp elliptic tego wieczoru drzwi mojego domu są otwarte tylko dla tych, którzy przynoszą coś od siebie – a nie przychodzą z pustymi rękami, ale z wielkimi żądaniami. A zwłaszcza dla tych, którzy traktują moją kuchnię jak darmową stołówkę.
Dziś już wiem: goście powinni być jak dobre wino – im rzadsi, tym cenniejsi.