Zapach w mieszkaniu obezwładnił mnie, zapominając o celu wizyty.

polregion.pl 15 godzin temu

Gdy weszliśmy z Michałem do mieszkania Anny, od razu otoczył mnie zapach, od którego niemal zapomniałam, po co w ogóle przyszliśmy. Pachniało świeżo upieczonym mięsem, ciepłymi wypiekami i przyprawami, które zdawały się tańczyć w powietrzu. Stanęłam w progu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech – to był zapach domowego ciepła, święta i odrobiny magii. A kiedy spojrzałam na stół, zupełnie oniemiałam. Stały tam dania, które można by wystawiać w muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze, nie wiedziałam, od czego zacząć – zachwycać się czy od razu sięgać po talerz.

Anna, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przebiła samą siebie. Przyszliśmy z Michałem na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, żeby pogadać i spędzić razem wieczór. Przyznam, spodziewałam się czegoś prostego: no, może sałatka, pieczony kurczak, herbata z ciastkiem. Ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym show kulinarnym. Stół uginał się od smakołyków: rumiana schabowa z chrupiącą skórką, ziemniaki pieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz, a na deser szarlotka o złocistej skórce, pachnąca jabłkami i cynamonem. Do tego trzy sosy w małych, eleganckich sosjerkach – każdy, jak się później okazało, był małym arcydziełem.

„Aniu, ty co, restaurację otwierasz?” – wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tego przepychu. Anna tylko się zaśmiała i machnęła ręką: „Oj, Kasia, po prostu chciałam was rozpieszczać. Siadajcie, zaraz wszystko spróbujemy!” Michał, mój mąż, który zwykle mało mówi, już sięgał po widelec, ale go powstrzymałam: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie coś trzeba wrzucić na Facebooka!” Anna przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Ona taka jest – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic takiego.

Zasiedliśmy do stołu i zaczął się prawdziwy festyn. Spróbowałam mięsa – rozpływało się w ustach, z nutą czosnku i jeszcze czegoś, czego nie potrafiłam rozpoznać. „Aniu, co to za magia?” – spytałam, a ona z uśmiechem odparła: „Sekretny składnik to miłość!” Oczywiście się zaśmiałam, ale szczerze w to uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków u niej stała się dziełem sztuki? Michał, który zwykle je w milczeniu, nagle oznajmił: „Aniu, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, ale zauważyłam, iż już myśli, jakby tu wziąć dokładkę.

Gdy jedliśmy, Anna opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy dostała od babci. „Ta szarlotka – mówi – to babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i trochę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona bierze tyle cierpliwości? Ja, szczerze mówiąc, nie wytrzymuję w kuchni dłużej niż godzinę. Moje koronne danie to makaron z serem, i to tylko jeżeli ser jest już starty. A tu – cała symfonia smaków, wszystko zrobione z taką miłością, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Ale najpiękniejsza była atmosfera, którą stworzyła Anna. Nie tylko jedzenie, ale i cały jej dom zdawał się oddychać ciepłem. Na stole stał mały wazonik z kwiatami, świece tworzyły przytulny półmrok, a z głośników cicho płynął jazz. Złapałam się na tym, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Michał, który zwykle po kolacji wpatruje się w telefon, siedział, uśmiechał się i opowiadał kawały z młodości. Anna potrafiła zmienić zwykły wieczór w prawdziwe święto.

Gdzieś między drugim kawałkiem szarlotki a herbatą ziołową spytałam: „Aniu, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje urządzasz!” Zamyśliła się i odpowiedziała: „Wiesz, Kasia, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A kiedy widzę, jak to jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: chciałabym mieć chociaż odrobinę jej talentu i cierpliwości. Może wtedy też nauczyłabym się piec ciasta, a nie zamawiać pizzę przy każdej okazji.

Gdy już się zbieraliśmy do wyjścia, Anna wepchnęła nam pojemnik z resztką szarlotki i mięsa. „Bierzcie – powiedziała – w domu dojecie!” Chciałam się wymigać, ale nalegała: „Kasia, nie sprzeczaj się, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy z Michałem na ulicę, i nagle zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, iż warto się dzielić. Anna przypomniała mi, jak ważne jest czasem się zatrzymać, zebrać razem i cieszyć chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam zaprosić Annę do nas. Tylko już mam dreszcze: co jej podam? Mój makaron z pewnością nie dorówna jej poziomowi. Może zamówię sushi i udam, iż się postarałam? Żartuję, oczywiście. Pewnie poproszę ją o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli wyjdzie kiepsko, po prostu powiem: „Aniu, ty jesteś królową kuchni, a ja się dopiero uczę”. I wiesz co? Jestem pewna, iż tylko się zaśmieje i powie, iż najważniejsi są ludzie. Bo taka już jest.

Idź do oryginalnego materiału