Zapach w mieszkaniu był tak intensywny, iż niemal zapomniałam, po co tam przyszłam.

polregion.pl 14 godzin temu

Gdy razem z Michałem weszliśmy do mieszkania Anastazji, od razu otoczył mnie taki zapach, iż prawie zapomniałam, po co w ogóle przyszliśmy. Pachniało świeżo upieczonym mięsem, ciepłym ciastem i przyprawami, które zdawały się tańczyć w powietrzu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech – to był zapach domowego ciepła, święta i jakiejś magii. A gdy spojrzałam na stół, oniemiałam zupełnie. Stały tam dania, które mogłyby się znaleźć w muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze, nie wiedziałam nawet, od czego zacząć – podziwiać czy od razu sięgać po talerz.

Anastazja, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przeszła samą siebie. Przyszliśmy z Michałem na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, żeby pogadać i spędzić razem wieczór. Przyznam, spodziewałam się czegoś prostego: no, może sałatka, pieczony kurczak, herbata z ciasteczkami. Ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym show. Stół uginał się od potraw: rumiana polędwica wieprzowa z chrupiącą skórką, ziemniaki pieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz i ciasto ze złocistą skórką, pachnące jabłkami i cynamonem. Do tego trzy sosy w eleganckich sosjerkach – każdy okazał się małym arcydziełem.

„Nastka, ty chyba restaurację otwierasz?” – wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tego przepychu. Anastazja tylko się roześmiała i machnęła ręką: „Oj, Agnieszko, chciałam was trochę rozpieścić. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Michał, mój mąż, który zwykle mało mówi, już sięgał po widelec, ale go powstrzymałam: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie cudo trzeba wrzucić na Facebooka!” Nastka przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Ona zawsze tak ma – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zaczęła się prawdziwa uczta. Mięso rozpływało się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam rozpoznać. „Nastka, jaka to magia?” – spytałam, a ona uśmiechnęła się: „Tajny składnik – miłość!” Oczywiście się zaśmialiśmy, ale w głębi duszy uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków u niej stała się dziełem sztuki? Michał, który zwykle je w milczeniu, nagle oświadczył: „Nastka, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, ale zauważyłam, iż już myśli o dokładce.

Przy jedzeniu Nastka opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła w kuchni cały dzień, a część przepisów dostała od babci. „To ciasto – powiedziała – babcia piekła na każdą uroczystość. Ja tylko dodałam wanilię i trochę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona ma tyle cierpliwości? Ja w kuchni ledwo wytrzymuję godzinę. Moje „królewskie danie” to spaghetti z tartym serem, i to tylko jeżeli ser jest już starty. A tu – cała symfonia smaków, przygotowana z taką miłością, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Ale najbardziej zachwycała atmosfera, którą stworzyła Nastka. Nie tylko jedzenie, ale cały jej dom oddychał ciepłem. Na stole stał mały wazonik z kwiatami, świece rzucały miękkie światło, a z głośników cicho płynął jazz. Zdałam sobie sprawę, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Michał, który zwykle po kolacji zanurza się w telefonie, siedział i opowiadał zabawne historie z młodości. Anastazja zamieniła zwykły wieczór w małe święto.

Gdy już zajadaliśmy drugi kawałek ciasta i popijaliśmy herbatę, spytałam: „Nastka, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje organizujesz?” Zamyśliła się i odparła: „Wiesz, Agnieszko, dla mnie gotowanie to jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A widząc, jak to jecie, wiem, iż było warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: choć odrobina jej talentu i cierpliwości… Może wtedy też nauczyłabym się piec, zamiast zamawiać pizzę przy każdej okazji.

Gdy wychodziliśmy, Nastka wcisnęła nam pojemnik z resztkami ciasta i mięsa. „Weźcie – powiedziała – zjecie w domu!” Próbowałam odmówić, ale się uparła: „Agnieszko, nie dyskutuj, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy z Michałem na ulicę i nagle zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, żeby się dzielić. Anastazja przypomniała mi, jak ważne jest czasem zatrzymać się, zebrać razem i po prostu cieszyć się chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam zaprosić Nastkę do nas. Tylko ogarnia mnie panika: co jej podam? Moje spaghetti na pewno nie dorówna jej poziomowi. Może zamówić sushi i udawać, iż sama przyrządziłam? Żartuję. Pewnie poproszę ją o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, powiem po prostu: „Nastka, ty jesteś królową kuchni, a ja się dopiero uczę”. I wiem, iż się tylko roześmieje i powie, iż najważniejsi są ludzie. Bo taka już jest.

A ja zrozumiałem dziś, iż czasem warto posłuchać starych babcinych przepisów – bo w nich tkwi więcej niż tylko smak. Tam jest cała dusza domu.

Idź do oryginalnego materiału