Zanim odszedłem i nie wróciłem…
Wojtek wyszedł z budynku dworca na peron, lekko pochylony pod ciężarem dużej torby sportowej z napisem „Adidas” przewieszonej przez ramię. Krople potu błyszczały na jego skroniach, tworząc wilgotne ścieżki. Rozejrzał się po peronie. Wzdłuż ściany dworca ciągnął się rząd ławek zajętych przez czekających na pociąg pasażerów i tych, którzy przyszli ich powitać. Na jednej z ławek siedział starszy mężczyzna w szarym płaszczu i kapeluszu. To właśnie do niego podszedł Wojtek.
Zdejmując torbę z ramienia, postawił ją na środku ławki, wyciągnął z kieszeni kurtki pomiętą chusteczkę i otarł nią twarz. Dopiero wtedy usiadł, ciężko wzdychając. Obok peronu z hukiem i gwizdem przemknął pociąg pospieszny, nie zatrzymując się. Ciepły podmuch powietrza, pachnący podkładami i kurzem, musnął twarz Wojtka, poruszając jego krótkie włosy.
Wojtek śledził wzrokiem gwałtownie oddalający się koniec składu, oparł się o oparcie ławki i położył dłoń na torbie. Ludzie na peronie nagle ożywili się, przerywając rozmowy na czas przejazdu pociągu.
„Pociąg pospieszny numer… przybywa… Numery wagonów od przodu składu” – niewyraźnie zachrypiał przez głośniki kobiecy głos.
„Nie zrozumiałem, który pociąg?” – zapytał starszy mężczyzna, odwracając głowę w stronę Wojtka.
Ten pokręcił głową i wzruszył ramionami. Staruszek skinął głową i spojrzał na zegarek.
„Trzeci raz już ogłaszają, iż przyjeżdża, a go ciągle nie ma” – westchnął. „Jak myślisz, dlaczego na dworcach zawsze tak niewyraźnie mówią?”
Wojtek milczał, unikając wciągnięcia w rozmowę.
„Wyjeżdżasz gdzieś? Widzę, iż masz sporo bagażu. Torba wygląda na ciężką” – nie poddawał się starszy pan.
„Ty mi tu Herkulesa Poirot udajesz” – prychnął Wojtek. „A u ciebie nie ma nic, więc wnioskuję, iż kogoś oczekujesz”.
„Zgadłeś. Czekam” – odparł z zadowoleniem staruszek. „Na syna” – dodał z dumą.
„A ja od syna uciekam” – wyrwało się Wojtkowi mimowolnie, cicho, z westchnieniem.
„Tak to już bywa” – starszy mężczyzna też westchnął. „Uciekasz, znaczy się. Tylko od siebie nie uciekniesz. Swoje problemy zabierasz ze sobą” – skinął głową w stronę torby między nimi.
Wojtek obrzucił go niechętnym spojrzeniem i odwrócił się.
„Ja też tak uciekałem czterdzieści lat temu. Synek miał wtedy jedenaście lat. Nie widziałem go przez te wszystkie lata. Denerwuję się”.
Spokojny głos starca nie pasował do jego słów o niepokoju.
„Po tobie tego nie widać” – mruknął Wojtek, licząc, iż tamten nie usłyszy.
„Denerwuję się” – powtórzył staruszek. „Tylko w moim wieku trzeba oszczędzać emocje. Od każdej, czy to smutku, czy radości, można umrzeć, młody człowieku”.
„Za granicą mieszkał, czy co?” – Wojtek nagle ucieszył się, iż może przestać myśleć o swoich problemach i skupić się na starcu.
Sam nie zauważył, jak z powodu głupiego komentarza żony o jego późnym powrocie do domu wybuchła kłótnia. Słowo za słowo, zaczęli na siebie krzyczeć, rzucać oskarżenia. W końcu Kasia oskarżyła go o zdradę, choć nie miał ku temu podstaw. Słusznie mówią – słowo nie wróbel, wyleci – nie złapiesz.
Mógłby przemilczeć albo zbagatelizować, ale on wściekł się, rzucił do torby pierwsze lepsze rzeczy, trzasnął drzwiami i pojechał na dworzec. I dopiero teraz, gdy staruszek wspomniał o synu, przypomniał sobie o Szymonie.
Głos starszego mężczyzny wyrwał go z zamyślenia. Nasłuchiwał.
„Żona moja była gospodarna. Nie piękność, ale porządna kobieta. Nigdy bym nie pomyślał, iż mogę stracić głowę, odejść od niej i od syna. A jednak…”.
Wojtek zrozumiał, iż staruszek opowiada mu swoją historię, próbuje coś wytłumaczyć.
„Miała mnie gryża. Dawała znać od dawna. Ale teraz – aż sił brak, taki ból w pachwinie. Natalia, żona, wysłała mnie do szpitala. A tam od razu na stół”.
Leżę na sali, odchodzę od narkozy, i nagle wchodzi ona. Cała w bieli, a oczy niebieskie jak niebo. Anioł prawdziwy, i taka piękna. choćby imię miała anielskie – Ola.
Podeszła do mnie ze strzykawką. Zastrzyk miał robić. Dotknęła mnie paluszkami, aż mnie zatrzęsło. choćby nie poczułem ukłucia. Zakochałem się, spokój straciłem. W przeddzień wyjścia – całą noc nie spałem, myślałem, co zrobić, żeby zostać. choćby nogę chciałem złamać.
Przed samym wyjściem wyznałem jej miłość. Myślałem, iż mnie odtrąci. A ona dała mi numer domowy. I nie wytrzymałem dwóch dni – zadzwoniłem, gdy żona była w pracy.
Spotkałem ją pod szpitalem z kwiatami, odprowadziłem do domu. W młodości przecież przystojniak ze mnie był. To nie była miłość, tylko jakieś zaślepienie. Już miałem z nią zerwać, gdy nagle zaszła w ciążę.
No cóż, pomyślałem – trudno. Syn i tak już duży, a to dziecko bez ojca ma się urodzić? Wróciłem do domu i wszystko Natalii powiedziałem. Płakała, oczywiście. Tak jak ty – spakowałem rzeczy i poszedłem do Oli. Tylko torba mniejsza była.
Rozwiodłem się z żoną, a z Olą nie zdążyłem się ożenić. Coś poszło nie tak przy porodzie. Zmarła. Jej rodzice przyjechali, obwiniali mnie. Sam myślałem tak samo – gdyby nie zaszła w ciążę, żyłaby do dziś. Taki los. – Staruszek westchnął. – A córkę zabrali rodzice Oli. choćby nie pokazali mi jej.
„Mówiłeś, iż syna nie widziałeś więcej. Żona nie wybaczyła?” – zapytał Wojtek.
„Nie wybaczyła. A czy takie rzeczy się wybacza? Sam siebie obwiniałem. Nie chciało mi się żyć. Oskarżałem innych facetów, iż nie potrafią gaci zapiąć. A sam… – machnął ręką. – Wyjechałem na Północ. Grzeszna myśl – może tam zamarznę. Wyobrażałem sobie Natalię płaczącą na moim grobie, żałującą. Ale ani mróAle choćby mróz, wódka i sztormy nie chciały mnie zabrać, a teraz, kiedy w końcu przyszedł syn, zrozumiałem, iż życie jednak daje drugą szansę.