Dzisiaj muszę opisać pewną historię, która nie daje mi spokoju. Dotyczy ona pewnego bogatego syna, który popełnił straszny czyn, ale zapomniał o jednym szczególe lojalności psa swojej matki.
Marek Kowalski od zawsze był oczkiem w głowie rodziny Kowalskich. Wychowywano go w luksusie, chodził do najlepszych szkół, odnosił sukcesy sportowe, a w końcu przejął po ojcu dobrze prosperującą firmę deweloperską. Wszyscy go podziwiali miał pieniądze, wpływy i życie, jakiego wielu mogło tylko pozazdrościć. Ale był jeden problem, którego nie mógł znieść: jego matka, Zofia Kowalska.
Pięć lat temu Zofia uległa wypadkowi samochodowemu, w wyniku którego została sparaliżowana. Z energicznej, niezależnej kobiety stała się osobą wymagającą ciągłej opieki. Marek, zawsze skupiony na karierze, nie miał dla niej cierpliwości. Coraz bardziej drażniły go obowiązki związane z matką, a gdy rok temu zmarł jego ojciec, zostawiając mu cały majątek, uznał, iż Zofia to tylko balast.
Pewnego popołudnia, gdy siedzieli na tarasie swojej rezydencji nad klifami w Sopocie, w głowie Marka zrodził się okrutny plan. Słyszał szum fal rozbijających się o skały poniżej i poczuł nagłą ulgę gdyby tylko matki nie było, mógłby żyć tak, jak zawsze chciał.
Szybko podjął decyzję. Wiedział, iż wiele osób spadło z tych klifów, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Wystarczy jeden ruch…
U jego stóp spał wierny pies, Burek, stary owczarek niemiecki. Marek spojrzał na matkę, która wpatrywała się w morze, nieświadoma niczego. W jednym gwałtownym ruchu chwycił ją za ramiona. „Mamo, już czas…” szepnął. I pchnął.
Krótki krzyk, a potem cisza. Zofia zniknęła w otchłani. Marek stał nieruchomo, z sercem w gardle. Uwolnił się wreszcie od tego ciężaru.
Ale gdy się odwrócił, zobaczył Burka, który nerwowo biegał wzdłuż krawędzi, szczekając rozpaczliwie. Przez chwilę Marka przeszył dreszcz, ale gwałtownie się otrząsnął. „To już koniec” powiedział sobie i odszedł, ignorując psa.
Policja uznała śmierć Zofii za nieszczęśliwy wypadek. Marek odziedziczył majątek i mógł wreszcie żyć po swojemu. Ale spokój nie trwał długo.
Burek nie dawał za wygraną. Codziennie wracał na klif, wył i wpatrywał się w dół, jakby wołał swoją panią. Marek próbował go ignorować, zamykał go na zewnątrz, ale pies nie ustępował.
Pewnej nocy, gdy Marek siedział w gabinecie, ogarnął go niepokój. Spojrzał na rodzinne zdjęcie matka i Burek uśmiechali się na nim szczerze. Na moment poczuł ukłucie wyrzutów sumienia, ale gwałtownie je zagłuszył.
Minęły tygodnie, a Marek próbował wrócić do normalności. Myślał, iż przeszłość już go nie dogoni.
Ale pewnego wieczoru, gdy szedł plażą w pobliżu klifu, usłyszał znajome szczekanie. To był Burek. Stał dokładnie tam, gdzie Zofia spadła, patrząc na Marka wzrokiem pełnym oskarżenia.
Marek zdrętwiał. „Czego chcesz?” wyszeptał, choć znał odpowiedź. Burek był ostatnim świadkiem jego zbrodni, a teraz stał się sędzią.
Pies warknął, robiąc krok w jego stronę. Marek sięgnął po niego, ale Burek się cofnął. Wtedy nagle Marek stracił równowagę. Próbował się złapać, ale było za późno runął w dół, w stronę tych samych skał, które pochłonęły jego matkę. Ostatnie, co widział, to Burek, stojący na krawędzi, patrzący w dół.
Fale zmyły jego ciało, a jego dziedzictwo nie było już związane z bogactwem, ale z pamięcią o zdradzie i psie, który nigdy nie zapomniał.
Dziś myślę, iż prawdziwa sprawiedliwość nie zawsze pochodzi z sądu, czasem przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie z łapy wiernego zwierzęcia.









