Zamknięta w myślach, nie mogąc uwolnić się od niepokoju, czekała na kogoś, kto nadejdzie nocą.

twojacena.pl 1 dzień temu

**Dziennik osobisty**

Chodziłam tam i z powrotem po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Już kolejny dzień z rzędu Bartek wracał późno do domu. A wczoraj w ogóle zjawił się nad ranem. Zbeształam go, iż mógłby chociaż zadzwonić, żebym się nie martwiła. Pokłóciliśmy się. I znowu czekam, przemierzam pokój krokiem, co chwilę spoglądając na zegarek.

„Kocha mnie, to prawda. Ale mógłby zadzwonić. Wcześniej czy później się ożeni. Trzeba się przyzwyczaić. I jeszcze nie wiadomo, jaka mu żona trafi się, tylko więcej zmartwień. O, lepiej o tym nie myśleć. Przecież jest dorosły, ale serce i tak boli.” Nie potrafiłam przestać nakręcać się tymi myślami.

Kiedyś śmiałam się z takich matek, które nadmiernie opiekują się dorosłymi synami, a teraz sama taka jestem. Każdą dziewczynę, z którą Bartek się spotykał, jeżeli tylko ją poznałam, uważałam za niegodną jego. I jak każda matka myślałam, iż powinien poradzić się mnie w tak ważnej sprawie, jak wybór żony. W końcu ja wiem najlepiej, czego mu potrzeba. Myśli wdzierały się do głowy jedna po drugiej, bez końca. Oby tylko już wrócił.

W drzwiach zaskoczył zamek, a ja drgnęłam, choć przecież nasłuchiwałam. „Wreszcie!” Rzuciłam się do przedpokoju, ale w połowie drogi zatrzymałam się, zawróciłam do kuchni i usiadłam przy stole, składając ręce na blacie.

— Mamo, czemu nie śpisz? — Bartek stanął w progu.
— Wiesz, iż się martwię. Mogłeś zadzwonić — powiedziałam z wyrzutem.
— Mamo, jestem dorosły i nie zamierzam tłumaczyć się przed tobą z każdego kroku.
— Gdzie byłeś? — spojrzałam wyzywająco.
— U Kingi. — Jego głos stał się cieplejszy, bardziej miękki.
— Masz kolejną dziewczynę, i pewnie nie ostatnią. A mama tylko jedna. — Nie potrafiłam ukryć zazdrości.
— Dlaczego kolejną? Ona jest jedna, tak jak ty, mamo. — Bartek podszedł, pochylił się i pocałował mnie w policzek. — I nie mów o niej źle. Pokłócimy się, a potem będziesz żałować. Poza tym, jak miałbym wybrać żonę, gdybym nie chodził na randki? Sama zawsze mówiłaś, iż nie można żenić się z byle kim. Mówiłaś?
— Mówiłam — przyznałam. — Więc rozumiem, iż już wybrałeś żonę?

Bartek przykucnął obok mnie, spojrzał mi w oczy. Serce zalała mi czułość. Jak bardzo przypomina swojego ojca! Ten sam wzrok, ten sam uśmiech.

— Wybrałem, mamo. — Wtulił głowę w moje kolana.
— To może byś mnie z nią poznał? — powiedziałam już łagodniej.
— Oczywiście, tylko… — Podniósł głowę.
— Co? Jest z nią coś nie tak? — Już chciałam zapytać, czy przypadkiem nie zamierza przyprowadzić do domu jakiejś włóczęgi, tak jak w dzieciństwie znosił ze sobą bezdomne koty i psy.

Współczucie dla zwierząt to piękna cecha. Ale wszystkich nie ogrzejesz i nie nakarmisz. Wtedy udawałam, iż mam alergię, zaczynałam kichać. Bartek wynosił znalezione psiaki i jakoś je oddawał, nie zostawiał ich na ulicy. Teraz ta sztuczka już nie zadziała.

Słowa wisiały mi na końcu języka, ale zobaczyłam ostrzegawcze spojrzenie syna i zamilkłam.

— Z nią wszystko w porządku, mamo. Jest piękna i dobrze gotuje. Przynajmniej mi smakuje. Ale nie jest sama.
— Zakochałeś się w mężatce?

Widocznie mój strach odbił się na twarzy, bo Bartek natychmiast dodał:
— Nie, oczywiście iż nie. Ale ma syna. Ma pięć lat.
— Pięć?! — wykrzyknęłam. — To w jakim wieku ona urodziła?
— Mamo, nie krzycz. Tak, jest ode mnie starsza.
— Rozumiem. — Omal nie udusiłam się z gniewu.

Mój synek, moje słoneczko, które kocham ponad życie, dla którego mogłabym góry przenosić i oddać wszystko — zakochał się w starszej kobiecie, i to z dzieckiem!

— Co rozumiesz, mamo? Kocham ją. Każdy ma prawo do błędów. Sama tak mówiłaś.
— Tak. Tyle iż niektóre błędy zostają na całe życie. A młode, wolne dziewczyny już ci nie odpowiadają? — wybuchnęłam złośliwie.
— Właśnie dlatego nie mówiłem i nie przyprowadziłem jej do ciebie. — Bartek zerwał się na równe nogi. — Wiedziałem, iż mnie nie zrozumiesz. Pamiętasz, jak opowiadałaś o tej dziewczynie z twojej pracy, którą porzucił chłopak? Jak bardzo ją żałowałaś. Mówiłaś, iż wszystko przed nią, iż na pewno znajdzie się dobry człowiek, który zostanie ojcem jej córce. Dlaczego tym dobrym człowiekiem ma być ktoś inny, ale nie twój syn?
— Synku, miłość przychodzi i odchodzi. Ja też twojego ojca kochałam szaleńczo, a on zostawił nas dla innej.
— Właśnie o to chodzi, mamo. Nie ma gwarancji, iż z młodą i wolną stworzymy związek na całe życie. Kingę kocham. I jej syna. To wspaniały chłopiec. Żałuję, iż go nie widziałaś. choćby jeżeli będziesz przeciwko, nie porzucę jej. Rozumiesz? Zakończmy tę rozmowę.
— Bartek, wychowywałam cię i marzyłam, iż będziesz szczęśliwy…
— Dość. To moje życie, mamo. jeżeli będziesz się w nie wtrącać, odejdę. — Odwrócił się i wyszedł do swojego pokoju.
— Synku…

Rano poszedł do pracy, choćby nie zjadł śniadania. Nie rozmawialiśmy. Wracał późno, od razu zamykał się w swoim pokoju. Nie wiedziałam, co robić, jak naprawić nasze zburzone relacje.

Wydawało się, iż to było wczoraj, gdy kołysałam go na rękach, śpiewałam kołysanki, leczyłam rozbite kolana. A teraz ma swoje dorosłe życie. Niełatwo to zaakceptować.

— Bartek, porozmawiajmy — zaczęłam pewnego dnia.
— Porozmawiamy, kiedy będziesz gotowa mnie wysłuchać i zrozumieć.

Widocznie naprawdę ją kocha. „Uważaj, bo stracisz syna, Haniu” — pouczała mnie pani Jadwiga, najstarsza z kobiet w pracy.

Nie potrafiłam dłużej dusić w sobie bólu po kłótni z Bartkiem, więc w przerwie obiadowej zwierzyłam się koleżankom. Chciałam współczucia, rady, po prostu wyrzucić z siebie to, co mnie gryzło.

— Wiem, iż nie miałam racI wtedy spojrzałam w oczy Kingi, która podała mi kubek herbaty, i zrozumiałam, iż właśnie zyskałam nie tylko synową, ale i kolejne dziecko w postaci małego Kacpra, a moje serce napełniło się spokojem.

Idź do oryginalnego materiału