Zamieniłem prawdziwą miłość na złudne piękno — teraz ponoszę konsekwencje.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Mówią, iż każdy jest kowalem własnego losu. W moim przypadku to stwierdzenie znalazło pełne potwierdzenie. Wszystko, co mnie spotkało, było wynikiem moich działań. Ani przeznaczenie, ani zły los, ani ingerencja osób trzecich nie miały na to wpływu. To tylko moja ślepota, zarozumiałość i naiwna fascynacja powierzchownością, a nie istotą człowieka.

Mam na imię Roman. Pochodzę z Poznania. Mam teraz 38 lat i jestem od trzech lat w małżeństwie, które stało się dla mnie ciężką próbą, zamiast być źródłem radości. A kiedyś myślałem, iż złapałem szczęście za ogon.

Wtedy miałem 32 lata. Żyłem samodzielnie, miałem dobrą pracę, dwa mieszkania po babci i mały sklepik, który wynajmowałem. Moi rodzice dawno przenieśli się do domu jednorodzinnego na przedmieściach, a ja cieszyłem się kawalerskim życiem, wierząc, iż niedługo spotkam „tę jedyną”.

Zawsze marzyłem o żonie z taką wyglądem jak z okładki: długonoga, o smukłej sylwetce, lśniących włosach i nienagannym makijażu. Wydawało mi się, iż taka kobieta będzie gwarancją mojego sukcesu i zazdrości innych.

Jednocześnie była przy mnie Nina — moja najlepsza przyjaciółka. Mądra, dobra, z subtelnym poczuciem humoru, zawsze wiedziała, jak mnie wesprzeć. Często spacerowaliśmy, rozmawialiśmy szczerze, a czasami po imprezach zostawała u mnie. Uważałem to za oczywistość. Była po prostu dobrym człowiekiem obok. Nie myślałem, iż dla niej to może znaczyć więcej.

Aż pewnego dnia, gdy pojechałem z przyjaciółmi na narty do Zakopanego, spotkałem ją — Lidię. Smukła, wyrazista, z pełnymi ustami, długimi paznokciami i złotymi lokami do pasa. Wyglądała dokładnie tak, jak wyobrażałem sobie moją „idealną żonę”.

Przez tydzień więcej czasu spędziliśmy w pokoju hotelowym niż na stoku, piliśmy, śmialiśmy się, flirtowaliśmy. Na szczycie alkoholowego i hormonalnego szaleństwa, jako ostatni głupiec, oświadczyłem się jej. Tak, tak, prosto w hotelowym pokoju, z zaspanym głosem i kieliszkiem szampana w ręku.

Lidia, dowiedziawszy się o moich mieszkaniach, biznesie i rodzicach, uśmiechnęła się tylko skromnie i skinęła głową. Kilka dni później zamieszkała już ze mną.

Kiedy powiedziałem o tym Ninie, była wstrząśnięta. Spokojnie, bez histerii, powiedziała:
— Roman, pośpieszyłeś się. Kobiety z kurortów rzadko wracają dla miłości. Spróbuj ją lepiej poznać.

Wprawiła mnie w gniew. Oskarżyłem ją o zazdrość. choćby jej nie zaprosiłem na ślub. Wydawało mi się, iż po prostu jest urażona, iż nie wybrałem jej.

I niedługo moja baśń rozwiała się jak domek z kart.

Najpierw Lidia zabroniła mi dotykać jej biustu:
— Mam implanty. Nie można ich zgniatać.

Potem okazało się, iż w ogóle nie gotuje — choćby czajnika nie potrafi włączyć.
Sałatki? Nie. Kolacja? Nie. Wycieranie kurzu? Nigdy. Wszystko robiłem ja, a jedzenie przynosiła nam mama w garnkach.

Lidia bywała w salonach, spa i na zakupach jak na etacie. Wydawała moje pieniądze jakby to były monety z gry Monopoly.

Kiedy wspomniałem o dzieciach, odpowiedziała chłodno:
— Zwariowałeś? Moje ciało to moja inwestycja. Nie wcześniej niż za dziesięć lat.

Nie rozmawialiśmy — egzystowaliśmy. Cokolwiek bym nie powiedział, albo nie rozumiała, albo udawała, iż ją nudzi. Miała swoje tematy: paznokcie, depilację, stories na Instagramie. A u mnie była tylko tęsknota.

I znowu szukałem w Ninie ciepła, rozmowy, zrozumienia. Słuchała mnie, dodawała otuchy, żartowała, starała się przywrócić mi wiarę w siebie. Narzekałem, wylewałem swoje żale, a ona po prostu była obok.

Ale pewnego dnia powiedziała, iż wychodzi za mojego znajomego, Rafała.
— Kocham cię, Roman, — powiedziała. — Zawsze kochałam. Ale zmęczyłam się czekaniem. A z Rafałem, choć bez namiętności, będę spokojna. A to, uwierz mi, czasem jest znacznie ważniejsze.

Wtedy zrozumiałem wszystko. Wszystko, co straciłem. Wszystko, co zniszczyłem własnymi rękami.

Mogłem być z kobietą, która byłaby ostoją, prawdziwą przyjaciółką, żoną, matką moich dzieci. A wybrałem lalkę. Powierzchowność bez treści.

Teraz żyję w pięknej klatce, obok kobiety, która jest mi zupełnie obca. Nie wiem, jak długo potrwa ten fars. Ale jedno wiem na pewno: Ninę straciłem na zawsze. I to moja największa porażka.

Jeśli czytasz to i masz przy sobie osobę, która cię rozumie, wspiera, dba o ciebie — nie puszczaj jej. Nie zamieniaj żywego na błyszczące. Bo pewnego dnia możesz się obudzić w luksusie… i poczuć, iż wokół jest tylko pustka.

Idź do oryginalnego materiału