Sala jadalna mieniła się w ciepłym blasku kryształowego żyrandola.
Ja, Kinga, stałam przy długim, białym stole, uśmiechając się, gdy goście składali nam życzenia. Ta noc miała być wyjątkowa ósma rocznica naszego ślubu.
Mój mąż, Marek, wyglądał jak wzór idealnego męża elegancki granatowy garnitur, wypolerowane buty, uśmiech, który rozświetlał pokój. Goście go uwielbiali. Zawsze tak było.
Ale przez ostatnie tygodnie coś się w nim zmieniło. Był cichszy, gwałtownie chował telefon, gdy wchodziłam, a pilkne sprawy w pracy pojawiały się o dziwnych porach. Drobiazgi. Rzeczy, które można by zignorować gdyby nie to, iż znałam go lepiej niż ktokolwiek.
Kolacja była w pełni, śmiech i rozmowy tworzyły przyjemną atmosferę. Marek stanął na czele stołu, uniósł kieliszek wina, by wznieść toast.
Gdy mówił wspominając nasze pierwsze lata, rozbawiając gości moje oczy przykuły jego dłonie. I wtedy to zobaczyłam.
W jednym płynnym ruchu Marek wyjął z kieszeni małe opakowanie i wsypał jego zawartość do mojego kieliszka. Proszek natychmiast rozpuścił się w czerwonym winie. choćby na mnie nie spojrzał.
Uśmiech nie zszedł mi z twarzy, ale żołądek ścisnął mi się z przerażenia. *Nie pij tego, Kinga. Ani kropli.*
Po mojej prawej siedziała Zosia szwagierka Marka, żona jego starszego brata, Tomasza. Zawsze zachowywałyśmy się wobec siebie uprzejmie, ale nie byłyśmy blisko. Zosia roześmiała się właśnie żartowi jednego z gości, jej kieliszek stał niebezpiecznie blisko mojego.
Nadszedł mój moment. Ktoś po drugiej stronie stołu opowiedział dowcip, wszyscy wybuchnęli śmiechem. Moja ręka poruszyła się spokojnie, celowo. W jednym płynnym geście zamieniłam nasze kieliszki.
Nikt nie zauważył. Ale moje serce biło jak oszalałe.
Dziesięć minut później Marek wzniósł kolejny toast. Wszyscy unieśli kieliszki, kryształ delikatnie dźwięczał w świetle świec. Zosia wypiła solidny łyk tego, co miało być dla mnie.
W ciągu kilku minut przycisnęła rękę do brzucha. Coś mi niedobrze Urwała, twarz zbladła. Bez słowa wstała i wybiegła z pokoju.
Rozmowy przy stole zamarły. Tomasz zerwał się, by pójść za nią. Kilka osób wymieniło zaniepokojone spojrzenia.
Twarz Marka zbladła, jego oczy biegały między drzwiami, za którymi zniknęła Zosia, a na ułamek sekundy mną.
To nie było spojrzenie człowieka zmartwionego o szwagierkę. To było spojrzenie kogoś, czyj plan właśnie się poważnie pokręcił.
Marek zniknął kilka minut później, wymykając się, gdy goście zajęci byli deserem. Dałam mu fory, a potem cicho podążyłam za nim.
Korytarz prowadzący do łazienek był przyciemniony, pełen zamkniętych drzwi. Zatrzymałam się, gdy usłyszałam głosy.
Mówiłeś, iż to tylko sprawi, iż na chwilę wyjdzie od stołu! syknęła Zosia.
Głos Marka był ostry. To nie ty miałaś to wypić! Kinga miała to dostać! Ile tego wypiłaś?
Całość! Skąd miałam wiedzieć? Nic mi nie powiedziałeś!
Puls uderzał mi w skroniach. Rozmawiali o mnie. A to, co było w tym opakowaniu, miało upokorzyć mnie przed wszystkimi zmusić, bym opuściła własną rocznicę.
Wróciłam do stołu z najlepszą maską na twarzy. Ale w środku już kalkulowałam.
Dlaczego Marek mój mąż i Zosia moja szwagierka mieliby działać razem w czymś takim?
Pod koniec wieczoru Zosia wyzdrowiała, zrzucając winę na zatrucie. Wymówka była słaba. Marek udawał, iż się o mnie troszczy, ale unikał mojego wzroku.
Gdy wreszcie wróciliśmy do domu, powiedziałam, iż boli mnie głowa, i poszłam wcześniej spać. Ale nie spałam.
Następnego dnia, gdy Marek był w pracy, znalazłam odpowiedź. Nie szukałam jej nie specjalnie. Ale gdy jego telefon wezwał blacie, podgląd wiadomości zapalił ekran. To była Zosia.
*Wczoraj było zbyt blisko. Musimy być ostrożniejsi.*
Dłonie zrobiły mi się lodowate. Odblokowałam telefon tak, znałam kod i przeczytałam całą historię. Wiadomości sięgające miesięcy wstecz. Niektóre o tęsknocie, inne z adresami hoteli. Zdjęcia, których nie dało się od