Zamieniła wnuki na starego psa, a potem w milczeniu grzebała swoją winę
— Krysia, zabierz tego urwisa! On doprowadza mojego biednego Bruna do szaleństwa! — syknęła z irytacją Wanda Kazimierzowa, wskazując na rozczochranego psa leżącego w fotelu. — Mówiłam wyraźnie: natychmiast zajmij się swoim diablęciem!
Krystyna, blednąc, odciągnęła małego Bartka na bok i cicho szepnęła: „Przepraszam, króliczku.”
Z sypialni wyszedł Bartosz, starszy, przecierając zmęczone skronie:
— Co się znowu dzieje? Krzykami nie dajecie mi pracować!
— Ach, przeszkadzamy mu w pracy! — zaśmiała się gorzko matka. — A mój Brun, niech ci będzie wiadomo, odlicza swoje ostatnie dni, a wy tu z wrzaskami i pieluchami! Koniec! Wynoście się! Nie zamierzacie przecież żyć na mojej głowie wiecznie?
— Mamo, po co tak? Przecież nie korzystamy z twojej gościnności! Kupujemy jedzenie, Krysia sprząta…
— Mam to gdzieś! Ja swoje już przeżyłam, a wy urządzajcie sobie życie sami! Pakujcie się. Macie trzy dni!
Bartosz wściekle spojrzał na starego psa i w milczeniu wyszedł do pokoju. Krystyna podeszła do łóżeczka, gdzie spały jej półroczne bliźniaki, usiadła obok i nie powstrzymała łez.
— Wyjedziemy dziś — powiedział mąż, obejmując ją za ramiona.
— Ale dokąd, Bartku? Nie mamy ani pieniędzy, ani mieszkania…
— Wojtek zostawił mi klucze, wyjechał w delegację. Pomieszkamy tam, znajdę dodatkową pracę. Damy radę, Krysia, obiecuję.
Skinęła tylko głową i zaczęła pakować rzeczy. Na pożegnanie Wanda Kazimierzowa choćby nie wyszła — tylko krzyknęła głośno z kuchni:
— Postanowiliście się wyprowadzić? No to bywajcie zdrowi!
Ale los, niestety, przygotował im zupełnie inną drogę. W taksówce, która wiozła ich do przyjaciela, na pełnej szybkości uderzył samochód. Bartosz i dzieci zginęli na miejscu. Krystyna przeżyła, ale trafiła na intensywną terapię w ciężkim stanie.
Leżała w śpiączce prawie dwa miesiące. I tylko tego pochmurnego, wilgotnego dnia jej rzęsy zadrżały, oczy się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczyła, była Wanda Kazimierzowa.
— Krysiu, słoneczko moje! Boże, wreszcie się obudziłaś… — przyciskała usta do jej dłoni.
— A… pani kto? — ledwo dosłyszalnie wyszeptała Krystyna.
— Mama… — skłamała teściowa, ledwo powstrzymując drżenie.
Wanda Kazimierzowa ukryła tragedię. Powiedziała lekarzowi, iż Krystyna straciła pamięć, i poprosiła, by nic jej nie wyjawiał. „Nie teraz” — postanowiła. Rzeczy Bartosza i dzieci wyrzuciła, zdjęcia schowała w pudle na szafie. Chciała cofnąć czas. Cokolwiek naprawić.
Krystynę wypisano. W domu powoli wracała do zdrowia. Jedyną osobą, przy której czuła się bezpiecznie, był masażysta Kuba. Tylko z nim było jej spokojnie, tylko jemu uśmiechała się szczerze. A Wanda Kazimierzowa… jej Krystyna nie ufała, czuła coś obcego, chłodnego w jej dotyku.
Pewnego dnia Wanda Kazimierzowa, chcąc zetrzeć kurz, stanęła na starym krześle. Noga się poślizgnęła, krzesło się złamało, a kobieta uszkodziła nogę. Krystyna zawiozła ją na ostry dyżur, ale dokumenty zostały w domu.
Wróciła po nie i nagle zauważyła na szafie zakurzone pudełko. Otworzyła. Były tam zdjęcia. Ona, Bartosz, bliźniaki… I wszystko wróciło. Ból przeszył głowę jak igła. Krystyna krzyknęła.
Wpadła na izbę przyjęć, zaciskając w dłoniach fotografie.
— Proszę mi powiedzieć prawdę… Gdzie moje dzieci? Gdzie Bartosz?!
Wanda Kazimierzowa rozpłakała się. Pierwszy raz naprawdę. Łzy wyznania, winy, żalu. I milczenie — jak nóż w serce. Krystyna zemdlała na progu.
Ocknąwszy się, wybiegła ze szpitala. Pod deszczem, pod wiatrem, biegła ślepo ulicami. Dotarła do mostu. Patrzyła na rzekę jak na wyjście. „Jeśli skoczę — będzie lżej. Cisza. Zapomnienie…”
I nagle — czyjeś ręce. Silne, pewne. To był Kuba.
— Krystyna… Nie pozwolę ci upaść. Płacz. Tylko nie milcz, nie umieraj, nie uciekaj. Jestem przy tobie.
Wtuliła twarz w jego klatkę piersiową i szlochała tak, jak nigdy wcześniej. A on milczał i gładził jej włosy.
Czekało ich jeszcze wiele — przebaczenie, odbudowa, nauka życia od nowa. Ale w tamtej chwili, wśród zimnego wiatru i szarego nieba, rozpoczął się nowy rozdział. Bez dawnego szczęścia, ale z nadzieją na światło przed nimi.