Zamiana zamków: Jak powstrzymać teściową przed rządzeniem w naszym mieszkaniu

newskey24.com 8 godzin temu

Musieliśmy wymienić zamki, żeby teściowa przestała rządzić w naszym mieszkaniu

Z mężem jesteśmy oficjalnie małżeństwem od roku. Przez ten cały czas jego matka zdaje się nie potrafić pogodzić się z tym, iż jej syn wybrał kobietę nie według jej scenariusza. Oczywiście marzyła, by ożenił się z córką jakiegoś biznesmena, żeby nie tylko sam tonął w luksusie, ale i ciągnął ją za sobą w ten słodki świat dostatku. Skąd u niej takie ambicje – zagadka. W rzeczywistości oboje z mężem mamy przeciętne zarobki: początkowo zacisnęliśmy pasa i wzięliśmy kredyt, teraz mieszkamy w moim mieszkaniu kawalerce, a nowe wynajmujemy. W planach mamy kupno samochodu. Normalnie, jak większość młodych par. Bez ekstrawagancji, ale też nie ledwo wiążąc koniec z końcem.

Teściowa jednak uparcie nie chce pogodzić się z rzeczywistością i wciąż snuje swoje fantazje. Nieustannie próbuje zniszczyć nasze małżeństwo. Jej metody są wręcz kreatywne: wyszukiwała ślady szminki na koszulach męża, jego ubrania nagle pachniały damskimi perfumami, a w mojej torebce jakimś cudem pojawiały się prezerwatywy. Oczywiście kończyło się kłótniami, podejrzliwością i wyjaśnieniami. Na szczęście zawsze wychodziło na jaw, o co chodzi, ale niesmak pozostawał.

Niedawno mężowi zaproponowano wyjazd na dwa miesiące do sąsiedniego miasta – otwierano tam nowy oddział, a on miał zająć się organizacją startu. To była szansa na wpadkę w karierze, więc postanowiliśmy skorzystać. Mąż wyjechał, ja zostałam sama i żyłam dalej normalnym życiem.

Po kilku dniach zaczęłam zauważać dziwne rzeczy: przedmioty przesunięte, szafa wyraźnie przeszukana. Na początku pomyślałam, iż mąż wpadł i czegoś szukał, bo droga niedaleka. Zadzwoniłam do niego – zdziwił się i zapewnił, iż nie był w mieście. Po godzinie oddzwonił. Głos miał ponury, powiedział, iż to pewnie jego matka. Kiedyś, przed naszym wspólnym wyjazdem, dał jej klucze „na wszelki wypadek” – i zapomniał je odebrać.

Następnego dnia wzięłam wolne w pracy i pierwsze, co zrobiłam, to wezwałam ślusarza, by wymienił zamki. Mężowi oświadczyłam, iż jeżeli jeszcze raz komukolwiek odda klucze, będzie spał na klatce schodowej. Wieczorem wszystko w mieszkaniu było na swoim miejscu. Więc to jednak była teściowa. Postanowiłam sprawdzić szafy i znalazłam… maleńką kamerę ukrytą na najwyższej półce.

Natychmiast zadzwoniłam do męża. Najpierw zamilkł, potem wybuchnął śmiechem – pewnie z szoku. Dokładnie przeszukałam całe mieszkanie, licząc, iż nie znajdę już nic więcej, ale na szczęście nic więcej się nie pojawiło. Nie robiłam awantury – mąż poprosił, żebym poczekała na jego powrót, sam się z nią rozmówi.

A już następnego dnia teściowa sama do mnie zadzwoniła. Pewnie zauważyła, iż klucze nie działają, i chciała się dostać do mieszkania. Zapytała, czy jestem w domu, bo chciałaby „wpaść na herbatkę”. Odpowiedziałam, iż mnie nie ma, ale może kiedy indziej się uda. Po pół godzinie mąż do mnie zadzwonił i powiedział, iż matka już zdążyła się poskarżyć – iż się gdzieś włóczę, a dom stoi pusty.

W pewnym momencie zaczęliśmy się z tego śmiać. Żartowaliśmy, zastanawiając się, jakie jeszcze wymówki wymyśli, żeby wcisnąć się do naszego mieszkania. I rzeczywiście – dzwoniła codziennie po kilka razy: raz niby kurier miał przynieść przesyłkę pod naszym adresem, innym razem zapomniała u nas okularów, a kiedy indziej po prostu chciała przynieść pierogi.

Kiedy mąż wrócił, niemal natychmiast oznajmiła, iż „wpada w odwiedziny”. Czekaliśmy na nią. Przyszła, wcisnęła nam siatkę z pierogami, poszła „umyć ręce”, ale skierowała się nie do łazienki, tylko do sypialni. Oczywiście od razu za nią poszliśmy. I oczywiście złapaliśmy ją na grzebaniu w szafie. Gdy nas zobaczyła, zbaraniała, zaczęła bełkotać coś niewyraźnie. Mąż w milczeniu wyciągnął z kieszeni tę samą kamerę i pokazał jej.

Wtedy się zaczęło. Wrzeszczała o moich rzekomych „numerach na boku”, twierdziła, iż oszukuję jej syna, a on jest ślepy i naiwny. choćby rozegrała sceniczną scenę z łzami i chwytaniem za serce. Na koniec trzasnęła drzwiami i wyszła z godnością obrażonej męczennicy.

Szczerze mówiąc, w tamtej chwili miałam ochotę wstać i bić brawo. Taki spektakl – a żadnej próby. Ale to była tylko bitwa. Doskonale wiem, iż wojna jeszcze się nie skończyła. Mimo wszystko cieszę się, iż tym razem się nie ugięliśmy i daliśmy do zrozumienia: nasza rodzina to nie teatr absurdu.

Idź do oryginalnego materiału