Zakupy w PRL – spotkanie z Wojciechem Przylipiakiem

magazynkoncept.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: image_50417921


Wizyty w Peweksie były prawdziwym świętem. Długie kolejki po podstawowe produkty nikogo nie szokowały. Podczas otwarcia nowego domu towarowego było pewne, iż zjawią się tłumy. Bez kombinowania, nie miało się nic. Tak w uproszczeniu można opisać zakupy w okresie komuny. 28 stycznia w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi odbyło się spotkanie z Wojciechem Przylipiakiem, autorem książki „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko”. Starsi łodzianie mogli powspominać, a młodsi widzowie dowiedzieć się nieco więcej o czasach słusznie minionych.

Wojciech Przylipiak to autor takich reportaży jak „Czas wolny w PRL”, „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”, czy wspomnianej, najnowszej książki „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko”. Jest także kolekcjonerem gadżetów i elektroniki z poprzedniej epoki. Część jego zbiorów można było zobaczyć podczas spotkania autorskiego. Zaproszony gość opowiedział wiele interesujących historii, które poznał przy okazji pisania najnowszego reportażu. To właśnie relacje ludzi żyjących w tamtych czasach szokują najbardziej i ukazują beznadzieję ówczesnego systemu.

W książce mamy kilkudziesięciu bohaterów, którzy w swojej karierze zawodowej pracowali w handlu. W różnych latach, miejscach i stanowiskach. Ich doświadczenia zakupowe, jak możemy się przekonać, często były bardzo trudne. Ja też pamiętam czasy PRL-u, jak stałem za czymś w kolejce. Wymieniałem się wtedy z rodzicami i bratem. To było charakterystyczne, iż całe rodziny stały w kolejkach – mówił Wojciech Przylipiak.

Młodym prawdopodobnie trudno pojąć paradoks tamtych czasów. Sklepy świecące pustkami, brak najbardziej podstawowych artykułów, czy ich sprzedaż na kartki. Coś, co dla młodzieży wydaje się wielką abstrakcją, dla starszych pokoleń było szarą codziennością. Codziennością, w której musieli się jakoś odnaleźć, by przeżyć. Jednak ze statystyk przytoczonych przez Wojciecha Przylipiaka mówiła o tym, iż w latach osiemdziesiątych na jednego mieszkańca przypadało 3 metry papieru toaletowego… rocznie. To doskonale obrazuje, jak trudno było zadbać o zaspokajanie najbardziej podstawowych potrzeb.

Jeden z bohaterów książki wspominał na przykład, iż stał w kolejce nieprzerwanie przez 12 dni, by kupić lodówkę. Nie był to odosobniony przypadek. Kiedy słuchaliśmy tej historii, jeden Pan z uśmiechem na ustach wstał i powiedział, iż to wcale nie tak długo, bo On musiał stać za telewizorem prawie trzy miesiące.

Dziś niemal każdy ma w kieszeni telefon, za pomocą którego w okamgnieniu może skontaktować się z kimś na drugim końcu świata, obejrzeć ulubiony serial, czy sprawdzić wiadomości. Dawniej posiadanie telewizora czy samochodu było oznaką luksusu, na który mogli sobie pozwolić nieliczni. Często zdarzało się, iż w jednej kamienicy telewizor posiadał jeden sąsiad. Podczas transmisji najważniejszych wydarzeń mógł więc spodziewać się wielu niezapowiedzianych gości.

U nas w całym bloku tylko jeden kolega miał telewizor. Kiedy więc pokazywali Wyścig Pokoju, wszyscy sąsiedzi przychodzili do niego, aby wspólnie obejrzeć transmisję. Nigdy nie było z tym problemu, choć ludzi było tak wielu, iż nie było jak się ruszyć. To było normalne, podobnie jak zostawianie kluczyka pod wycieraczką. Dziś już nikt tak nie robi – wspominał jeden z uczestników spotkania.

Wiele osób obecnych na spotkaniu podkreślało, iż choć pod wieloma względami było znacznie gorzej, to czuć było pewną solidarność wśród ludzi, którzy byli bardziej życzliwi i wrażliwi na cudzą krzywdę.

Moja mama opowiadała mi, iż pewnego razu zupełnie obca kobieta pożyczyła jej pieniądze, gdy zobaczyła, iż zabrakło jej na zakup jakiegoś spożywczego produktu, który akurat był dostępny – opowiadała prowadząca spotkanie, Joanna Kocemba-Żebrowska.

Na porządku dziennym było także kombinowanie. Jedna z bohaterek reportażu, pracująca w sklepie spożywczym w centrum Warszawy, od dłuższego czasu bezskutecznie starała się kupić wanienkę dla dziecka. Termin porodu był coraz bliżej. Pewnego razu do sklepu przyjechał transport ze śledziami, które przewożono właśnie w takiej wanience. Kiedy kierowca poszedł się rozliczyć, zdesperowana kobieta wykorzystała moment i wraz z koleżanką wyjęła tę wanienkę z przyczepy samochodu. Mało brakowało, a historia skończyłaby się dla niej tragicznie. Była wtedy sroga zima, a ciężarna kobieta ciągnęła zdobycz po schodach. Było niestety ślisko i poślizgnęła się. Na szczęście jej i dziecku nic poważnego się nie stało, choć zdarzenie to przyspieszyło poród. Co ciekawe, owa wanienka przez lata służyła z powodzeniem także kolejnym pokoleniom i zaledwie miesiąc temu została wyrzucona przez bohaterkę tej historii.

Dziś nazwalibyśmy to zwykłą kradzieżą. Jak informuje autor publikacji, na wiele tego typu spraw przymykano oko, nazywając je „załatwianiem czegoś” lub właśnie „kombinowaniem”. Czasy były takie, iż nie było po prostu innego wyjścia.

Łatwo nam dziś oceniać pewne zachowania. Pytanie, co my byśmy zrobili, gdyby brakowało nam podstawowych produktów. W czasach, gdy tragedią jest słaby zasięg lub chwilowy brak internetu. Oby nigdy więcej nie było nam dane tego sprawdzić na własnej skórze.

Idź do oryginalnego materiału