Ewa była kochanką. Nie miała szczęścia w małżeństwie. Siedziała w panieństwie aż do trzydziestki, aż w końcu postanowiła znaleźć sobie mężczyznę.
O tym, iż Tomasz jest żonaty, początkowo nie wiedziała, ale gdy już się zorientowała, on sam przestał to ukrywać, widząc, jak bardzo się do niego przywiązała. Ale Ewa nie robiła mu żadnych wyrzutów. Wręcz przeciwnie – tylko siebie obwiniała za ten związek i za swoją słabość do niego. Czując się gorszą, bo nie znalazła w porę męża, a czas uciekał. Choć gdyby tak spojrzeć – nie była złą partią: nie piękność, ale urodziwa, trochę zaokrąglona, co dodawało jej lat. Związek z Tomaszem prowadził donikąd. Bycie kochanką nie satysfakcjonowało Ewy, ale porzucić go też nie potrafiła. Bała się zostać sama.
Pewnego dnia niespodziewanie odwiedził ją kuzyn Marek. Był przejazdem w delegacji. Wpadł tylko na kilka godzin, bo dawno się nie widzieli. Siedzieli w kuchni, rozmawiając jak za dawnych lat, o życiu i różnych sprawach. Ewa zwierzyła się bratu ze swojego uczuciowego dramatu. Opowiedziała wszystko, przy okazji trochę się wypłakała.
Wtedy zajrzała sąsiadka, Iwona, by pochwalić się zakupami i poprosiła Ewę na chwilę do siebie. Ta wyszła na dwadzieścia minut. Właśnie wtedy zadzwonił dzwonek. Marek poszedł otworzyć, myśląc, iż to Ewa wraca, choć przecież drzwi były otwarte… Na progu stał Tomasz. Od razu kuzyn zrozumiał, z kim ma do czynienia. Tamten zbaraniał, widząc w drzwiach postawnych mężczyznę w dresie i koszulce, zajadającego kanapkę z kiełbasą.
— Ewa jest w domu? — pierwsze, co przyszło mu do głowy.
— W łazience — bez namysłu skłamał Marek.
— Przepraszam, a pan jest…? — Tomasz wciąż nie mógł ochłonąć.
— A ja jestem jej mężem. Na razie cywilnym. A pan po co tu przyszedł? — Marek przysunął się bliżej i chwycił go za koszulę. — To ty jesteś ten żonaty fircyk, o którym mi Ewa opowiadała? Słuchaj, jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę, zepchnę cię ze schodów, jasne?
Tomasz, uwolniwszy się z uścisku, czym prędzej zbiegł na dół.
Gdy Ewa wróciła, Marek opowiedział jej o wizycie.
— Co ty narobiłeś? Kto cię o to prosił? — rozpłakała się. — On już nie wróci.
Osunęła się na kanapę, zakrywając twarz dłońmi.
— I bardzo dobrze. Dość już tych łez. Mam dla ciebie lepszego kandydata. Wdowiec z naszej wsi. Baby od śmierci żony go oblegają, a on wszystkich odgania. Chce jeszcze trochę pożyć sam. Słuchaj, po delegacji znowu wpadnę, bądź gotowa. Zabiorę cię do wsi. Was poznajomię.
— Jak to? — zdziwiła się Ewa. — Nie, Marku, ja tak nie mogę. Nie znam go. I co, mam nagle przyjechać… Wstyd.
— Wstyd to spać z cudzym mężem, a nie poznać wolnego. Nikt cię nie ciągnie do jego łóżka. Jedź, bo u Luby mojej urodziny.
Kilka dni później Ewa i Marek byli już na wsi. Żona Marka, Luba, nakryła stół w ogrodzie przy saunie. Na rodzinne święto przyszli sąsiedzi, przyjaciele i kolega Marka — wdowiec Arek. Sąsiedzi już dawno znali Ewę, ale z Arkem widziała się po raz pierwszy.
Po serdecznych rozmowach Ewa wróciła do miasta. W myślach zauważyła, iż Arek był bardzo cichy, skromny. Pewnie wciąż przeżywa stratę żony. Biedny mężczyzna. Mało takich wrażliwych.
Po tygodniu, w weekend, ktoś zadzwonił. Ewa nikogo nie spodziewała się. Otworzyła i zaniemówiła: na progu stał Arek z paczką w ręku.
— Przepraszam, Ewo, jestem przejazdem. Byłem na targu i w sklepach. Skoro już się znamy, pomyślałem, iż wpadnę — wydukał przygotowane zdanie.
Ewa zaprosiła go do środka. Jej zdziwienie nie mijało, ale zaproponowała herbatę, domyślając się, iż to nie przypadek.
— Więc kupiłeś wszystko, co trzeba? — spytała.
— Tak, rzeczy są w aucie. A to dla ciebie. — Arek wyjął z paczki mały bukiet tulipanów i podał Ewie.
Wzięła kwiaty, a jej oczy zabłysły. Rozmawiali przy herbacie o pogodzie i cenach na targu. Gdy już skończyli, Arek podziękował i zaczął się żegnać. W przedpokoju powoli wkładał marynarkę, wiązał buty. Nagle, już w drzwiach, odwrócił się i powiedział:
— jeżeli teraz wyjdę i nie powiem, będę żałował. Ewo, cały tydzień myślałem tylko o tobie. Słowo. Zostałaś w moim sercu. Ledwo doczekałem się weekendu. Od razu przyjechałem. Adres wziąłem od Marka…
Ewa zaczerwieniła się, spuściła wzrok.
— Przecież tak mało wiemy o sobie…
— To nic. Ważne, iż nie jestem ci obojętny? Mogę mówić „ty”? Rozumiem, iż ze mną nie ma szału. Do tego mam córeczkę, osiem lat. Teraz jest u babci.
Arek się denerwował, jego dłonie lekko drżały.
— Córka to cudownie. Zawsze marzyłam o dziewczynce… — powiedziała z nutą marzenia w głosie.
Arek, ośmielony, wziął ją za ręce, przyciągnął i pocałował.
Gdy się odsunął, zobaczył łzy w jej oczach.
— Czyżbym ci się nie spodobał?
— Wręcz przeciwnie. choćby się nie spodziewałam… Jest słodko i spokojnie. I nie kradnę nikogo…
Od tej pory spotykali się co weekend. Dwa miesiące później wzięli ślub i zamieszkali na wsi. Ewa dostała pracę w przedszkolu. Rok później urodziła córkę. Tak rosły dwie dziewczynki w ich domu: obie kochane i równie ważne. Miłości i uwagi starczało dla wszystkich. A Arek i Ewa z każdym rokiem młodnieli od szczęścia, ich uczucie stawało się mocniejsze jak dobrze leżakowane wino.
Przy rodzinnym stole Marek często mrugał do Ewy:
— No, Ewka, co za mąż ci znalazłem, co? Coraz piękniejsza jesteś. Słuchaj brata, nie doradziłbym ci źle!
Związki budowane na kłamstwie rozpadają się jak dom z kart. Prawdziwa miłość przychodzi, gdy najmniej jej sięZrozumiała w końcu, iż prawdziwe szczęście nie polega na gonitwie za tym, co niedostępne, ale na przyjęciu tego, co los z życzliwością jej podarował.