Zakazany szlak. Niewiedza jest błogosławieństwem

nieustanne-wedrowanie.pl 1 rok temu

Zakazany szlak wielu z Was skojarzy się prawdopodobnie od razu z Haʻikū, czyli ze Schodami do Nieba na hawajskiej wyspie O’ahu. Wielu podróżników o nim słyszało, ale niewielu zdobyło się na taką hardcorową przygodę. Trasa, o której tutaj wspominam, oficjalnie jest zamknięta dla turystów, a sam szlak jest całkowicie nielegalny. Każdy, kto zdecyduje się na taką wyprawę, musi wiedzieć, iż będzie ona niebezpieczna z wielu powodów. Będzie również bardzo wyczerpująca. I jakby tego było mało, istnieje spore ryzyko, iż taka wycieczka może skończyć się nieprzyjemnymi konsekwencjami. Istnieje bowiem ryzyko, iż na zakazanym szlaku złapie wędrowca policja, i spotkanie to skończy się nie tylko dużą karą pieniężną, ale również zamknięciem w areszcie.

Zakazany szlak prowadzi ku górze. Biegnie wzdłuż stromego klifu w górach Ko’olau. To aż 3922 stopni do przebycia dla wszystkich, kto się na to odważy. interesujące miejsce na mapie świata, prawda? Można o nim pomarzyć, bo za to nie karzą, ale ja nie o Schodach do Nieba w tym wpisie.

Posłuchajcie…

To wydarzyło się kilka lat temu, w czasie wczesnej wiosny. Pojechaliśmy do krainy pełnej akwenów, gdzie żyje mnóstwo dzikiego ptactwa. Zakwaterowaliśmy się w hotelu i choć często padało, to nieustannie wędrowaliśmy po tej pięknej okolicy. Nie byliśmy jednak do końca zadowoleni z tego, iż szlaki tam były mocno turystyczne. Brakowało nam ciszy i dzikości terenu. Na trasie mijali nas rowerzyści, którzy chętnie z nich korzystali. Spotykaliśmy również bardzo często w drodze pielgrzymki wędrowców z kijkami. Zdarzało się, iż dusiliśmy się w tym tłumie, bo żadne z nas za nim nie przepada. Lubimy ciszę na szlaku i przestrzeń nieograniczoną.

Zakazany szlak czy wąska ścieżka wzdłuż wody?

Któregoś dnia, kiedy ponownie znaleźliśmy się w takich okolicznościach, Daniel spojrzał na mapę i powiedział, żeby odbić w lewo do pobliskiego akwenu, bo tam rysuje się wąska ścieżka wzdłuż wody. Minęliśmy po drodze kapliczkę przydrożną…

I niedługo potem znaleźliśmy się z dala od zatłoczonej trasy rowerowej. Stanęliśmy na brzegu sporego zbiornika wodnego i chłonęliśmy ciszę. Wiatr muskał nam twarze, a z oddali dochodziły do nas ptasie odgłosy. Nieco poniżej tego miejsca biegła inna ścieżka, ale odbijała w prawo i znikała pośród drzew, oddalając się od stawu. Co chwilę pędzili nią rowerzyści w wieloosobowych grupach. Byli głośni i słyszeliśmy ich z daleka.

To był dobry punkt obserwacyjny z uroczym widokiem. Wąska dróżka, po której dreptałyśmy, biegła tuż przy wodzie i nie było chętnych do wędrowania po niej. Bardzo nam się tam podobało.

Na mapie widać było wyraźnie, iż trasą tą można zatoczyć koło idąc najpierw wzdłuż brzegu akwenu, a potem dalej groblą dotrzeć do szosy, skąd przybyliśmy. Byłam pod wrażeniem tego odludzia, które wydawało się prawdziwym dolnośląskim Edenem, i choć na szlaku tym było mnóstwo ptasich odchodów, to poza tym, iż mocno nas to dziwiło, to nie przeszkadzało wcale.

Recz o krwiożerczych sumach

Wędrowaliśmy upojeni krajobrazem i tak szczerze zdziwieni, iż nie ma tłumów na tej trasie. Dotąd wszędzie spotykaliśmy turystów, a tam ani jednego! Kiedy dotarliśmy do grobli, po prawej stronie znajdował się szlaban i zakaz wjazdu do lasu. Natomiast po lewej, na ścieżce prowadzącej cudnie pomiędzy wodami po obu jej stronach, nie było żadnych szlabanów, zakazów ani innych informacji. Droga ta jawiła się jak z marzeń. Było tam wszystko, co kocham w wędrowaniu. Cisza, wiatr we włosach, brak ludzi i przestrzeń. Ogrom przestrzeni! I jeszcze odgłosy fal.

Byliśmy zachwyceni. Ines zapragnęła fotografować ptaki i weszła na pień zwalonego drzewa, a był on mokry i śliski. Bardzo nie chciałam, żeby wpadła do wody, bo do auta stamtąd było już daleko, a dzień nie należał do najcieplejszych.

Na prętce więc wymyśliłam historyjkę o tym, iż w tych wodach żyją sumy, a są to ogromne i drapieżne ryby i zdarza się, iż wyskakują na powierzchnię i atakując stworzenia na brzegu. Człowiekiem też się pogardzą! Ines z chwili na chwilę zniechęciła się do zabawy w fotografa w takich ekstremalnych warunkach i zeszła na groblę. Nie mam pojęcia, czy sumy rzeczywiście są aż tak niebezpieczne, ale moja historyjka zadziałała :)

Szlak z marzeń

To był rzeczywiście wymarzony szlak dla nas. gwałtownie podzieliliśmy się na dwie grupy. Ines z Danielem szli pierwsi, a my z Frutkiem zostaliśmy z tyłu. Pies szedł wolny, bo tam smycz do niczego nie była potrzebna. Rozkoszowałam się tym cudnym dniem i miejscem magicznym, w którym tak nieoczekiwanie się znalazłam. Parzyłam na łabędzie i fotografowałam…

Miałam mnóstwo czasu w zachwyty, rozmyślania i wypoczynek. Moja głowa odreagowywała stres. Byłam szczęśliwa, jednak nie mogłam pojąć, dlaczego jest tam tak pusto? Ludzie chyba nie wiedzą o tej pięknej trasie, skoro nikt się tam nie zapuszcza?

Nad powierzchnią stawu unosiło się mnóstwo ptaków. Nie znam się na ornitologii i w sumie to kilka z nich odróżniałam. Zaobserwowałam jednak, iż w ten wiosenny czas straszliwie są rozwydrzone. Słychać to było wyraźnie, ponieważ woda niosła ich głosy daleko, daleko…

Ryby biorą?

Myślałam wówczas, iż świat jest tak niewyobrażalnie piękny wiosną, iż moje serce nie jest w stanie pomieścić miłości do natury w tym wyjątkowym czasie. Byłam odurzona majem. Jak co roku — pod jego silnym wpływem. W tym okresie zawsze czuję się tak, jakbym miała naście lat. Jestem przepełniona pragnieniem wędrowania bardziej niż kiedykolwiek. Czuję się wolna, spragniona przygód i lekka jak piórko. Tak jak tamtego dnia.

Na stawie zauważyłam łódkę. Pomyślałam, iż to wędkarze łowią na wodzie z dala od brzegu, ponieważ łódź nie poruszała się, tylko stała w jednym miejscu. Nie widziałam jej wyraźnie. Z mojej perspektywy była to łupina orzecha, jednak pomachałam ręką rybakom i żałowałam bardzo, iż nie mogę ich zapytać, czy ryby biorą?

W szuwarach często namierzałam wzrokiem łabędzice, które siedziały w gniazdach. Było to bardzo piękny widok, choć całkowicie niedostępny z bliska. Jeszcze tylko kilka dni, a wszystko się zazieleniło i nikt już nie wypatrzyłby tam tych pięknych ptaków. Czułam się zaszczycona, iż mogę to zobaczyć.

Zakazany szlak

Później doszliśmy do zakrętu na grobli. Krajobraz nieco się zmienił, bo z jednej strony było więcej drzew. Znajdowała się tam betonowa przystań dla łodzi. Super punkt widokowy, z którego wyraźniej widać było rybaków na wodzie.

Zostawiliśmy naszą groblę za sobą i ruszyliśmy wzdłuż brzegu akwenu, kierując się ku szosie. Na tym odcinku trasy wędrowaliśmy już razem. Obok siebie.

Ten czas, kiedy się rozdzieliliśmy, był nam wszystkim potrzebny. Robimy tak zawsze, kiedy tylko jest ku temu możliwość. Któreś z nas zostaje z tyłu, żeby po prostu pobyć samemu ze sobą. choćby Frutek, który przeważnie chodził krok w krok za Danielem, często był sam z dala od wszystkich i trzeba było oglądać się za nim.

Do asfaltu mieliśmy jeszcze kilka kilometrów. Wędrowaliśmy piękną ścieżką, gdzie z jednak strony rósł las, a z drugiej znajdował się staw. Wtedy wszyscy zachwycaliśmy się tą ciszą na szlaku i wymienialiśmy się nawzajem zdziwieniem, iż nikogo tam nie spotkaliśmy. To była niesamowita wyprawa ze wspaniałymi widokami. Serca rosły nam z zadowolenia, iż tak cudownie odpoczywamy! Pan Frutkowski również okazywał radość, bo spacer ten bardzo mu leżał…

A potem dotarliśmy do szosy i wyszliśmy z tego lasu. Przed nami stała tablica, ale napisy na niej widoczne były dopiero z drugiej strony. Podeszliśmy bliżej, zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy czytać. To był prawdziwy szok! Zakazany szlak, na którym byliśmy przez ostatnie kilka godzin, groził…

Zresztą, co Wam będę tłumaczyć, domyślcie się sami. Niewiedza często jest prawdziwym błogosławieństwem.

Jeżeli podobają się Wam nasze opowiadania, polecamy książkę autorek bloga Nieustanne Wędrowanie (patrz poniżej). Znajdziecie tam historie, które nigdy nie były publikowane na tej stronie :)

Idź do oryginalnego materiału