Kiedy Polacy rozmawiają ze sobą o sztuce (oj, bardzo rzadko), to rozmówcy definiujący samych siebie jako konserwatystów odwołują się często do transcendentaliów, czyli prawdy, dobra i piękna. Chodzi oczywiście o to, iż zastosowanie tej starogreckiej triady w artystycznych działaniach ma gwarantować przekaz konstytuujący w człowieku najlepsze cnoty – a w efekcie może uczynić świat lepszym.
Gadanie – jak to mawiano – nic nie kosztuje. Natomiast z praktyką jest gorzej niż źle. Otóż, nie tyle żyjemy w „dwóch Polskach”, ale w sprzecznym rozumieniu historii, estetyki, etyki i w ogóle Dekalogu. W efekcie ludzi dzieli nie tylko prawda („każdy ma swoją”), dobro („dobre jest to, co sprawia mi przyjemność”), ale również piękno. Okazuje się, iż „na zabicie” walczą nie tylko głosujący na PO, PiS, Konfederację, ale choćby ci, co na sopockim molo robią sobie zdjęcia na tle zachodzącego słońca. Abstrakcyjnym w tym kontekście jest spór o to, czy należy oddzielić dzieło od poglądów twórcy. Bo niby ma to być obojętne, iż ktoś woli pomarańcze, a ktoś, jak mu skarpetki pachną…
Nie istnieje obiektywna kultura i nie istnieje obiektywna artystyczna aktywność. Próba sprowadzenia wszystkiego li tylko do zdolności warsztatowych, uwłacza człowieczeństwu. Stajemy wtedy na progu końca normalnego świata, na progu „sztucznej inteligencji”. Wyrażanie siebie poprzez sztukę to nic innego jak definiowanie rzeczywistości, w której żyli nasi przodkowie, w której my żyjemy, i w której chciałoby się kiedyś żyć. o ile twórca znajduje choćby jednego odbiorcę swych dzieł, to już staje się przewodnikiem dla czyjejś wyobraźni, czyichś poglądów. A azymut wytycza nie tylko to, co napisał, skomponował, namalował itd., ale również to, jak żyje (a może to choćby bardziej).
A przecież nie jest tak, iż każdy ma rację. Co chwila w życiu spotykamy się z dowodami na absurdalność tej rewolucyjnej tezy. o ile człowieka otaczają brzydkie rzeczy (domy, ubrania, dzieła sztuki), to i on prędzej czy później stanie się brzydki; a o ile jest pod wpływem „brzydkich” ludzi, to niewątpliwie – wcześniej czy później – stłucze lustro („lustereczko, powiedz przecie…”). Nie da się bowiem uciec od sumienia. W życiu doczesnym żaden kosmetyk, żadne spa, żadne pieniądze nie wyczyszczą naszego pobrudzonego wnętrza (no chyba, iż konfesjonał)… Współczesna sztuka ograniczyła swą przestrzeń twórczą do ilustrowania zła i brzydoty. To dokładne przeciwieństwo tego, czego potrzebuje człowiek i tego, co człowieka czyni człowiekiem. Kultura, która nie potrafi uczynić nas lepszymi, jest „użyteczna inaczej”, kaleka. Ludzie żyjący w takiej kulturze „chorują na śmierć”. Nic więc dziwnego, iż ten świat, w którym żyjemy, zwie się „cywilizacją śmierci”.
Czy Polacy mieniący się katolikami w ogóle rozumieją sztukę? Czy mają świadomość jej roli we własnym zbawieniu? Kiedy patrzę na antysakralną architekturę współczesnych kościołów, na prostactwo ich wystroju; kiedy podczas nabożeństw chorał jest zastępowany przez sacro-polo; kiedy widzę sentymentalny infantylizm modernistycznej liturgii, kiedy całe to kiczowisko próbuje nadymać się fałszywym poczuciem misji dopasowywania wiary do otaczającego świata… Tak, oni sztuki prawdziwej nie znają, a więc jej nie mogą doświadczać, a tym bardziej rozumieć. Najkrócej, to wszystko, z czym się dzisiaj spotykamy, możemy opisać jako zastąpienie kultury rozrywką, pospolitym profanum.
Tymczasem piękno zawsze przenosi nas w sferę sacrum, czyli bliżej Boga. Odrzucanie Boga jest w konsekwencji odrzucaniem piękna. Jest taki esej – „Dlaczego piękno jest ważne?”, autorstwa Rogera Scrutona, brytyjskiego filozofa i pisarza, gdzie czytamy:
„Mistrzowie przeszłości wiedzieli, iż oprócz fizycznych, mamy potrzeby duchowe. Dla Platona piękno było drogą do Boga, dla Oświecenia piękno było drogą do wyzwolenia człowieka z codziennej rutyny i podniesienia go na wyższy poziom. Jednak sztuka odwróciła się od piękna. Stała się niewolnikiem konsumpcjonizmu, naszych uciech i nałogów, pławiąc się w prymitywizmie”.
Od pokoleń jesteśmy kuszeni „nowoczesnością”, w której rządzą świeckie ideologie. To one odwróciły do góry nogami wszystko, co moglibyśmy nazwać, o ile już nie prawem Bożym, to na pewno porządkiem przyrodzonym (prawem naturalnym). Te wszystkie przesiąknięte tzw. humanizmem projekty – pełne troski o człowieka, o pokój – nie mają nic wspólnego z prawdą. Są złe, bo tworzy się je obok Bożej Opatrzności, a choćby przeciwko. To od początku jest samo w sobie sprzeczne. Dokładnie tak, jakbyśmy budowali kolejną wieżę Babel. A ta, co wiemy dobrze, musi runąć – kwestia czasu.
Sacrum jest tym, co łączy fizykę i metafizykę, świat materii i świat ducha; ono gwarantuje nam, iż nie będziemy budować na piasku. Sacrum to takie okno, przez które możemy zobaczyć Niebo. Sztuka jest takim oknem.
Tomasz A. Żak