ZAGUBIONY W POLSKIM ŚWIECIE: HISTORIA PRZYBŁĘDY

newsempire24.com 1 dzień temu

Zdarzyło się to w jednej z wsi pod Krakowem, gdzie rodzina żyła w starym, dwupiętrowym domu z piętnastoma arówkami ziemi i trzema zagrodami ze świnami. Najstarszą córkę, Zofię, znana była w całej wsi jako niepoddająca się komukolwiek nie chciała wyjść za mąż, bo każdy zalotnik wydawał się jej zbyt mały albo zbyt biedny. Do trzydziestki zamieniła się w gorzką nienawiść do mężczyzn, niczym wrzód na żołądku, koszmar każdemu facetowi, co spojrzy w jej twarz.

Przywódczyni, powiedziała z takim przekonaniem, iż brzmiało to jak wyrocznia. Młodsza siostra, Łucja, pulchna i wesoła, przytaknęła szerokim uśmiechem. Matka, Maria, milczała, ale z jej ponurej twarzy wyraźnie widać było, iż nie podoba jej się nowa synowa. Co mogło się jej podobać? Jedyny syn, Michał, już po służbie wojskowej przywiózł ze wschodu żonę, a ta nazwijmy ją Weroniką nie miała ani rodziców, ani majątku. Nikt nie wiedział, czy rosła w przytułku, czy po prostu tak się urodziła. Michał tłumaczył się: Nie martw się, mamo, zbudujemy własne bogactwo. Słowo bogactwo padało częściej niż własny oddech. Kto to w rodzinę wprowadził? Może złodziejka, może oszustka kto wie, ile takich osób już w naszym kraju jest?

Od momentu, gdy Weronka wstąpiła pod dach, nie spała jedną noc. Z pół otwartymi oczami przesiadywała, wyczekując kolejnych kaprysów tej nowej ziębki, kiedy zacznie grzebać w szafach. Siostry nie szczędziły uwag: Mamusiu, może schowasz cenne rzeczy w rodzinie, na wszelki wypadek? Może złoto, może futra. Obawiali się, iż pewnego ranka obudzimy się i odkryjemy, iż nasze dobytek zniknął.

A Michał? W ciągu miesiąca słynie, co przyniósł do domu! Gdzie były jego oczy? Nie ma już żadnej skórki, ani twarzy!

Jednak nie było co robić trzeba żyć. Weronka znalazła swoje miejsce.

Dom był bogaty, ogród liczył trzydzieści arówek, trzy prosiaczki w zagrodzie, ptaki nie liczyć. Pracować trzeba było nieustannie, a Weronka nie narzekała. Gotowała, sprzątała, dbała o świnie, starała się zadowolić teściową. Tylko jeżeli serce matki nie było już w pełni, to choćby złoto nie pomogło, wszystko było źle i nieszczęśliwe. Nienawidzoną synową, z trudem znoszącą rozczarowanie, Weronka w pierwszym dniu powiedziała:

Określaj mnie po imieniu i patronimiku. Tak będzie lepiej. Mam już własne córki, a ty, choćbyś się starała, nie zostaniesz dla mnie jak własna córka.

Od tej chwili Weronka zwracała się do niej jako Weronika Nikiticzka, a sama matka nienawidzona nie używała żadnego innego określenia. Trzeba coś zrobić, mawiała, i tyle. Nie było potrzeby rozmawiać o dalszych drobnostkach. Natomiast kuzynki i ciotki nie dopuszczały żadnej nieprzyjaznej relacji. Każde słowo wstawiano w odpowiednią kolejność. Raz matka musiała powstrzymać rozchodzące się siostry, nie ze względu na Weronkę, ale by w domu panował porządek, a nie kłótnia. Dziewczyna okazała się pracowita, chwytała się wszystkiego, nie była leniwą. Z czasem, nie przyznając się do tego, matka powoli zaczęła ją akceptować.

Może życie ułożyłoby się samo, gdyby nie Michał, który zamierzał się rozprawić.

A jaki mężczyzna wytrzyma, gdy od rana do nocy dwa głosy wykrzykują: Na kogo się ożeniłeś, na kogo się ożeniłeś. Zresztą Zofia przedstawiła mu jakąś znajomą i tak się zaczęło. Kuzynki świętowały: Teraz nienawidząca Weronka odłoży się. Matka milczała, a Weronka udawała, iż nic się nie stało, choć oczy jej były puste i smutne. Nagle, jak grzmot w ciepłe popołudnie, nadeszły dwie wiadomości: Weronka była w ciąży, a Michał zamierzał się z nią rozwieść.

Nie może tak być rzuciła matka w stronę Michała. Nie oferowałam ci jej jako żony.

Ale już był żonaty, więc niech żyje! Nie ma co się kłócić. niedługo będzie ojcem. Zburzę dom, wyrzucę cię i nie chcę cię już znać. A Szarlota zostanie tu mieszkać.

Po raz pierwszy w całym życiu matka nazwała Weronkę po imieniu. Siostry zamarły. Michał podniósł głos, mówiąc: Jestem mężczyzną, decyduję ja. Matka natomiast wsunęła ręce w biodra i zaśmiała się: Jakiż to mężczyzna! Ty jeszcze masz same spodnie. Najpierw urodź dziecko, potem je wyhoduj, wyedukuj, dopóki nie będziesz naprawdę mężczyzną!

Matka nigdy nie ukrywała słów. A Michał wciąż szukał w niej matkę!

Gdy już pomyślał, iż zrobi wszystko, wyjechał. Szarlota została, a po pewnym czasie urodziła dziewczynkę i nazwęła ją Klaudią. Gdy matka dowiedziała się o tym, nie powiedziała nic, ale widać było, iż jest szczęśliwa.

Na zewnątrz dom się nie zmienił, jedynie Michał zgubił drogę do domu i poczuł się urażony. Matka, chociaż także się martwiła, nie okazywała tego. Zakochała się w wnuczce, rozpieszczała ją, kupowała słodycze, prezenty. Natomiast Szarlocie zdawało się, iż nigdy nie wybaczy, iż straciła syna przez nią, choć nigdy nie wypowiedziała tego słowem.

Minęło dziesięć lat. Siostry wyszły za mąż, a w dużym domu pozostały trzy: matka, Szarlota i Klaudia. Michał został powołany i wyjechał z nową żoną na północ. Do Szarloty podszedł emerytowany żołnierz, trochę starszy, który po rozwodzie z żoną zostawił jej mieszkanie, a sam mieszkał w akademiku. Otrzymywał emeryturę, był poważnym kandydatem na zięcia. Szarlocie również się spodobał, ale co mogłaby mu zaoferować? Matkę!

Wytłumaczyła mu wszystko, poprosiła o wybaczenie i wystawiła go. On, nie będąc głupi, przyszedł poprosić matkę: Weroniko Nikiticzko, kocham Szarlotę, nie mogę bez niej żyć.

Matka nie zmarszczyła brwi.

Kochasz? mówi no to zamieszkajcie i żyjcie razem.

Zamilkła i dodała:

Nie dam ci zabierać Klaudię. Tu pozostaje w moim domu.

I tak wszyscy zamieszkali razem. Sąsiedzi wykrzykiwali aż ręce bolą, jak szalona Nikiticzka wywiózła ze swojego domu syna, a Weronka przyjęła go z uśmiechem. Nie dała się uwieść plotkom, nie rozmawiała z sąsiadkami, nie mówiła o młodych, trzymała się dumnie i niewzruszenie. Szarlota urodziła Kasię. Matka nie mogła się cieszyć z wnuczek, bo w jej oczach nie była to wnuczka, a jakakolwiek inna.

Aż nagle pech, który przychodzi nieproszony. Szarlota poważnie zachorowała. Mąż poddał się, kilka razy wpadł w nałóg. Matka w ciszy, bez słów, wyjęła wszystkie pieniądze z kieszonkowego i zawiozła Szarlotę do Warszawy. Przepisywała leki, pokazywała lekarzy. Nic nie pomogło.

Rano Szarlocie stało się nieco lepiej, poprosiła o rosół z kurczaka. Rozpromieniona matka natychmiast podzieliła kurę, upiekła, ugotowała. Gdy podała rosół, Szarlota nie mogła go zjeść i po raz pierwszy w życiu zapłakała. Matka, której nigdy nie widziano płaczącą, również popłakała:

Co się stało, dziecko? Odchodzisz, kiedy dopiero cię pokochałam? Co robisz?

Po chwili uspokoiła się, otarła łzy i rzekła:

Nie martw się o dzieci, nie zginą.

Do końca już nie płakała, siedziała przy niej, trzymała za rękę i delikatnie głaskała, jakby prosząc o przebaczenie za wszystko, co się między nimi stało.

Kolejne dziesięć lat minęło. Klaudia szukała męża. Przyszły Zofia i Łucja, już starsze, przyjść chciały się przywitać. Żadna z nich nie miała dzieci. Zgromadziła się cała rodzina. Michał przyjechał w międzyczasie rozwiódł się z żoną i pił mocny alkohol. Gdy zobaczył Klaudię, piękną i uśmiechniętą, ucieszył się. Nie spodziewałem się takiej córki. Kiedy usłyszał, iż jej ojcem jest inny mężczyzna, zaczął wściekać się i obwiniać matkę: Wpuściłaś obcego mężczyznę do domu, niech się sprząta. Nie ma tu miejsca dla niego. Ja jestem ojcem.

Matka odpowiedziała:

Nie, synu. Nie jesteś ojcem. Choć nosisz dżinsy od lat, nie stałeś się mężczyzną.

Powiedziała to, jakby wyciskała ostatnie słowo. Michał nie wytrzymał upokorzenia, spakował rzeczy i znów wyruszył w drogę. Klaudia wyszła za mąż, urodziła syna i nazwała go Aleksander, na cześć przybranego ojca. A babcię Klaudię pochowano w pobliżu Szarloty w zeszłym roku.

Teraz leżą w rzędzie: synowa i teściowa. A wiosną między nimi wyrosła brzoza. Skąd się wzięła, nie wiadomo. Nikt jej nie posadził. To jakby ostatnie pożegnanie Szarloty albo ostatnie przebaczenie matki.

Idź do oryginalnego materiału