Zaginęła 10 lat temu w afrykańskim buszu. Jej majtki znaleziono powieszone cztery metry nad ziemią

kobietaxl.pl 3 godzin temu

Pożegnanie z Afryką

Przyszła lekarka, dzięki fundacji zajmującej się organizacją staży AIESEC, chciała pogłębić wiedzę z dziedziny chorób tropikalnych i tak znalazła się w stolicy Ugandy, Kampali.

Tu, na czas praktyki w szpitalu Lubaga, zamieszkała w domu studenckim z innymi zagranicznymi praktykantami. Sophia przyjaźniła się z dwoma innymi studentkami z Niderlandów. Po zakończeniu stażu, dziewczyna i jej koleżanki chciały pożegnać ten piękny afrykański kraj, zobaczyć dzikie, nienaruszone przez cywilizację miejsca. Tak brzmiał ostatni wpis z dziennika Sophii z 22 października 2015 roku: „Szczerze żałuję, iż mój pobyt tutaj dobiegł końca. Wszyscy ludzie w szpitalu są tacy mili. Będzie mi ich bardzo brakowało i mam nadzieję, iż kiedyś tu wrócę. Kto wie, może jako lekarz medycyny tropikalnej?”

Holenderki wyruszyły w dwutygodniową podróż po Ugandzie. Na początku wyprawy wszystko było dobrze. Sophia i jej towarzyszki wynajęły, 26 października, lokalnego przewodnika, Michaela Kijjambu i udały się do Parku Narodowego Murchison Falls. Trzy młode kobiety z góry zapłaciły za opiekę miejscowego pilota wycieczek, wynajęły dwa bungalowy położone na skraju rezerwatu w Centrum Edukacji Studenckiej Uganda Wildlife Authority w Paraa. To było doskonałe miejsce do wypadu w głąb Parku Narodowego, położone nieopodal górnego biegu Nilu.

Od czasu wpisu w pamiętniku minęło 6 dni. Był 28 października, dziewczyny przeżywały swój pierwszy rejs po Nilu, była godzina 18.00, gdy weszły do swoich kwater. O tej porze na dworze było już prawie ciemno. Młode kobiety rozpoczęły rozpakowywanie bagaży.

Sophia cierpiała na chorobę afektywną dwubiegunową. W fazach manii rozsadzała ją energia, ale dzięki leków, potrafiła zapanować nad nadmiernymi emocjami. Jednak wrażenia z tego dnia były tak intensywne, iż u Sophii nasiliła się faza manii. Była pobudzona, bardzo gadatliwa, w stanie euforii, nie odczuwała zmęczenia ani potrzeby snu. Koleżanki to dostrzegły, wiedziały, iż to niebezpieczny sygnał, dziewczyna mogła mieć ryzykowne pomysły. Dlatego zadzwoniły do matki Sophii - Marije Slijkerman, holenderskiej dziennikarki. Kobieta opowiadała później, iż koleżanki: „Uważały, iż Sophia zachowuje się dziwnie i nieprzewidywalnie i chciały ją zawieźć z powrotem do Kampali”. Marije wiedziała, o co chodzi i prosiła: „Nie mówcie jej, iż planujecie wracać jutro. Będzie się opierać, wścieknie i będzie protestować”. – radziła studentkom.

Toaleta znajdowała się około 50-100 metrów od domków dziewczyn. Przewodnik ostrzegł, iż w nocy nie powinny same tam chodzić. Były na skraju buszu, zewsząd otoczone dziką przyrodą, z dala od ludzkich siedzib. On sam mieszkał kilkaset metrów dalej. Nocą miał zapewniać podwózkę swoim samochodem do toalet w razie potrzeby. Koleżanki zostawiły swoje bagaże i poszły razem do toalety. Gdy wracały, minęły się z Sophią, która też szła skorzystać z łazienki. Nie bała się, była przesadnie radosna, powiedziała przyjaciółkom, iż przewodnik czeka na nią koło ich bungalowów. Tylko, iż z tamtej pozycji, mężczyzna nie mógł widzieć co się dzieje wokół toalet. Zasłaniały je krzaki.

Dziewczyny wróciły do budynku i aby wykorzystać nieobecność Sophii, znowu zadzwoniły do mamy dziewczyny. Powiedziały, iż poszła sama do łazienki. Po kwadransie w ich pokoju pojawił się zaniepokojony przewodnik, zaczął pytać czy widziały Sophię. W tym czasie jedna z koleżanek przez cały czas rozmawiała przez telefon matką. gwałtownie zakończyła rozmowę, nie mówiąc kobiecie, iż jej córka właśnie zniknęła. Cała trójka zaczęła szukać studentki. Sądziły, iż jest gdzieś w pobliżu. Przecież w ciągu kilkunastu minut nie mogła rozpłynąć się w powietrzu?


Sophia, gdzie jesteś?

Dziewczyny i przewodnik biegali wokół obozu, nawoływali, zaglądali w zarośla. Na nic. Młoda Holenderka jakby zapadła się pod ziemię. Michael Kijjambu ostrzegł innych miejscowych, w tym strażników parku, iż zaginęła biała kobieta. Mężczyźni uzbrojeni w długolufową broń ruszyli w przyległy busz. W obozie pozostały dwie studentki. Była już godzina 18.30, na dworze panowała kompletna ciemność. Poszukiwacze nic nie znaleźli. Dwie i pół godziny później dali spokój. Przerażone koleżanki zadzwoniły do mamy Sophii i poinformowały o całej sytuacji. Kobieta była załamana, odchodziła od zmysłów. Rzuciła wszystko i natychmiast wyruszyła do Afryki na pomoc córce.

Następnego dnia od świtu ruszyły dalsze poszukiwania. Niedaleko brzegu rzeki tropiciele znaleźli plastikową butelkę, która należała do Sophii. Więcej na nic nie natrafiono. Kolejnego ranka do parku narodowego przybyła matka Sophii, Marije oraz przedstawiciele ambasady Holandii. Poszukiwania prowadzono z użyciem helikoptera, z udziałem psów tropiących i mieszanej grupy policji i strażników parku. 4 listopada 2015 roku przybył holenderski zespół policji wyposażony w dron. Sophii nigdzie nie było. Ekipa poszukiwawcza znowu wróciła w miejsce, gdzie poprzednio natrafili na butelkę dziewczyny. W pobliżu poprzedniego odkrycia, poszukiwacze tym razem odnaleźli kolejne przedmioty należące do Sophii: piórnik, banknot, but turystyczny, kawałki ubrania dziewczyny, z których niektóre były przywiązane do gałęzi, dwie pomarańczowe wkładki do butów, okulary przeciwsłoneczne. Na ogromnym drzewie wisiały czarne majtki Sophii, w dodatku aż 4 metry nad ziemią. Mało tego, wszystkie przedmioty należące do zaginionej, znajdowały się w pewnym oddaleniu od siebie, tak jakby tworzyły szlak. Poszukiwacze nie odkryli żadnej krwi.

Członkowie ekipy ratunkowej oraz matka byli zdezorientowani. Nie potrafili zrozumieć, dlaczego tych przedmiotów nie odnaleziono poprzedniego dnia. Przecież na wszystkie natrafiono w niezbyt dużej odległości od miejsca, gdzie pierwszego poranka natrafiono na butelkę Sophii.

Według raportu spisanego na koniec poszukiwań napisano, iż nie ma wątpliwości, zaginiona musiała być przy tym drzewie. Ze względu na ukształtowanie terenu wokół obozu, każdy, kto szedł od toalety, musiał przechodzić przez to miejsce. Inne możliwości były niedostępne. Mierzono także, ile czasu trwałoby schodzenia z drzewa, trwało 7 minut. Sprawdzano, czy człowiek siedzący wysoko na drzewie słyszałby nawoływania innych, okazało się, iż nie. Strażnicy parku podkreślali, iż w tym miejscu podczas ciemności jest bardzo niebezpiecznie, mogą zaatakować hipopotamy, słonie, krokodyle i lwy. Dla kogoś z zewnątrz, kto znalazł by się w tym miejscu, bezpieczny powrót byłby prawie niemożliwy. Była jeszcze jedna ścieżka, ale znali ją tylko miejscowi, biegła równolegle do brzegu Nilu. Tylko tak, idąc przez 18 minut, docierało się do siedzib ludzkich i komisariatu policji. Zaczęto mówić o domniemanym samobójstwie, ale rodzina Sophii wykluczyła stanowczo samobójstwo z powodu depresji. Sophia, mimo zaburzeń, cieszyła się życiem, nigdy nie chciała umierać. Niestety nie znaleziono żadnych tropów, które rzuciłyby jakiekolwiek światło na to, co spotkało dziewczynę.


„To nie krokodyle, tylko mężczyźni”


W 10. rocznicę zaginięcia Sophie, w tej chwili 68 letnia Marije Slijkerman, udzieliła wywiadu brytyjskiemu Daily Mail i zapewniła, iż nie wierzy w oficjalną wersje ugandyjskich służb policyjnych, jakoby jej córka padła ofiarą dzikich zwierząt – najprawdopodobniej krokodyli. Jej zdaniem nie było żadnych śladów na brzegu rzeki, nikt nie słyszał krzyków ani szamotania. No i krokodyl raczej by nie powiesił bielizny dziewczyny na gałęzi. Kobieta przez rok, po zniknięciu córki przetrząsała okolice Parku Narodowego. W sumie powracała do Ugandy 28 razy, składała apele i wywierała presję na władze Holandii i Ugandy. Non stop prowadziła własne śledztwo. Teraz Marije zadaje pytania: „Cały ten szlak, złożony z różnych przedmiotów, rozłożonych na długości około 40 metrów wzdłuż brzegu rzeki, został znaleziony bardzo blisko miejsca, w którym poprzedniego dnia znaleziono butelkę. Pytanie brzmi, dlaczego nie znaleziono ich tego samego dnia? Bo mogły zostać tam „umieszczone” później. Przecież strażnicy są szkoleni, aby widzieć rzeczy, których przeciętny człowiek nie dostrzega od razu. 24-godzinna przerwa między znalezieniem butelki a resztą rzeczy zmusza do zastanowienia się, czy te rzeczy rzeczywiście tam były od początku, czy też zostały tam umieszczone później. Czy ekipa poszukiwawcza, która znalazła butelkę, przespała resztę dnia? To dla nas jeden z największych znaków zapytania”.

Holenderska dziennikarka uważa, iż ​​wszystko to było całkowicie wyreżyserowane: „Po usłyszeniu, co znaleźli, od razu chciałam to zobaczyć. Początkowo nie chcieli mnie tam zabrać, dopiero kilka godzin później zabrano mnie na miejsce zbrodni, jak to nazywali. Robiłam zdjęcia, znajomi specjaliści uznali, iż to zostało zmanipulowane”.

Na żadnym z ubrań jej córki nie znaleziono śladów krwi, nie było też śladów walki. Ale późniejszy test DNA, przeprowadzony przez Independent Forensic Science Services na przedmiotach osobistych Sophii, potwierdził obecność męskiego DNA. Nie wiadomo do kogo należało. Kobieta ma pretensje do sposobu prowadzenia poszukiwań, były niespieszne: „Całe to wstępne śledztwo pozostawiało wiele do życzenia. Na przykład nigdy nie sporządzono listy wszystkich osób obecnych w Centrum Studenckim”. Matka podkreśla, iż dopiero trzy dni po zniknięciu Sophii na miejsce dotarli policjanci z wydziału kryminalistycznego. Ogrodzili teren, gdy już wszystkie ślady były zadeptane.

Jak twierdzi Marije Slijkerman, w chwili zaginięcia Sophii, w Centrum Studenckim UWA przebywała duża liczba instruktorów i duża liczba żołnierzy Ugandyjskich Sił Obrony Ludu, biorących udział w programie szkoleniowym. Do tego, około dwa kilometry na północ znajdował się obóz, w którym zakwaterowano 400 stażystów Uganda Wildlife Authority. A to znaczy, iż ​​Sophia i jej przyjaciółki nie były same w buszu.

Holenderka opowiada: „Z czasem sama zebrałam informacje i okazało się, iż w miejscu, gdzie ostatnio widziano Sophię i w jego pobliżu znajdowało się całkiem sporo ludzi. Przed zniknięciem z moją córką rozmawiało dwóch mężczyzn, ale ich relacje były ze sobą sprzeczne”.

Był to emerytowany już kapitan armii z UPDF, który zeznał, iż on i jego kolega kontaktowali się z Sophią w noc jej zaginięcia. Drugi, także oficer, którego nazwiska nie ujawniono, zaprzeczył jakiemukolwiek kontaktowi z Sophią. Nigdy nie został przesłuchany przez władze.


Śledztwo na niby


Większość z mężczyzn przebywających w dniu zaginięcia w pobliżu Sophii nigdy nie zostało poddanych żadnej kontroli, nie byli przesłuchani, nie wiadomo co robili w czasie zaginięcia studentki. Zdaniem matki, na początku akcji psy poszukiwawcze nie dostały zapachu Sophii. Dano im jej zapach dopiero po wielokrotnych naleganiach Holenderki. Ale na obszar poszukiwań wcześniej spadł ulewny deszcz. Z uwagi na liczne, nakładające się zapachy i opady, straciły trop.

Kolejne budzące wątpliwości dowody, to ubrania dziewczyny, które były pocięte nożyczkami lub nożem. Marije jest zdania, iż faza ​​manii córki mogła spowodować, iż odeszła od obozu i wpadła w ręce kogoś, kto przetrzymywał ją wbrew jej woli. Była wtedy łatwą ofiarą, jak twierdzi matka: „Sophia wolała towarzystwo osób, które jej nie znały lub znały ją krótko, a które postrzegały ją jako osobę bardzo energiczną, zabawną i lubiącą imprezować. Możliwe, iż oddaliła się i spotkała ludzi, którzy wydawali się w porządku, ale później okazało się, iż tak nie było. Co się potem stało, nie wiemy”.

Matka się nie poddaje: „Jeśli nic nie jest pewne, wszystko jest możliwe. Nie czuję, iż odeszła. Przyznaję, iż trudno powiedzieć, gdzie kończy się instynkt macierzyński, a zaczynają pobożne życzenia i odwrotnie, ale słyszałam o matkach, które instynktownie czuły, iż ich zaginione dziecko już nie żyje, ale ja nigdy czegoś takiego nie czułam. Sophia jest bardzo silna, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. jeżeli żyje i jest wolna, trudno zrozumieć, dlaczego nie chciała się z nami skontaktować. Więc jeżeli żyje, nie sądzimy, żeby była wolna. Choć zdajemy sobie sprawę, iż ta tajemnica może nigdy nie zostać rozwiązana, bardzo ważne jest, aby nasza Sophia nie została zapomniana. Im więcej osób wie, tym lepiej. Zwiększa to również szansę, iż pewnego dnia znajdziemy odpowiedzi, a przede wszystkim, iż odzyskamy Sophię, aby nasze życie znów mogło wrócić do normy. Cuda się zdarzają i głęboko w nie wierzę. Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy nieustannie nam pomagają i wspierają, w jakiejkolwiek formie. To dla nas znaczy więcej, niż jesteśmy w stanie wyrazić słowami.”

Organizacja The Dutch non-profit Peter R. de Vries Foundation oferuje 10,000 funtów brytyjskich (około 50 tys. zł) nagrody za informacje, które pozwolą wyjaśnić sprawę zaginięcia Sophii Koetsier.


Źródła:

https://www.youtube.com/embed/2J1ydxacEqg

https://www.findsophia.org/2025/11/02/ten-years-without-sophia-sunday-monitor-in-uganda/

https://www.facebook.com/photo.php?fbid=774510295339591&id=100083418813303&set=a.696860106437944

https://www.facebook.com/findSophiaK/

https://www.reddit.com/r/UnresolvedMysteries/comments/7ucsuv/what_happened_to_sophia_koetsier_a_dutch_medical/?tl=pl

https://www.monitor.co.ug/uganda/news/national/mystery-of-missing-dutch-intern-sophia-koetsier-returns-to-court-5084340#google_vignette

https://www.dailymail.co.uk/femail/article-14951099/Sophia-Koetsier-student-vanished-safari-2015-mystery.html

Idź do oryginalnego materiału