ZAGADKOWY CHUSTECZKA

polregion.pl 23 godzin temu

– Znowu Grześ chrapie! – pomyślała z irytacją Weronika. Odsunęła rękę męża, na której leżała, i odwróciła się na drugi bok. Spojrzała na telefon – druga w nocy.

– Koniec, już nie zaśnę, a jutro do pracy – zirytowała się w duchu. – Znów będę kiwać nosem. Prawda, mogę wstać później, bo mam popołudniową zmianę, ale mimo wszystko. To nie te czasy, gdy miałaś dwadzieścia lat i mogłaś tańczyć całą noc, a rano i tak czuć się jak nowo narodzona. To nie były te romantyczne randki pod księżycem, po których nie dało się zasnąć, bo w myślach w kółko odtwarzało się każde słowo, każdy uśmiech. A teraz? Pamięta się z tego wszystko tylko w strzępach, ale i tak uśmiech sam wpada na twarz. I ta jego twarz – jak w filmie, klatka po klatce – oczy szare, spokojne, bez drugiego dna…

A Grześ, jakby nigdy nic, wydał z siebie głośny pomruk i dalej spał, pokasłując zadowolony.

– Co ja mogę z tym zrobić? Może umówić się, żebyśmy kładli się spać w innych pokojach? – zastanawiała się Weronika.

Z braku lepszego zajęcia zaczęła w myślach przeglądać stare urazy do męża i tworzyć nowe. Wydawało jej się, iż tych żalów uzbierało się już tyle, iż mogłyby wypełnić wagon towarowy i jeszcze jedną wózkową górę z Biedronki.

Co nią powodowało? Żal? Irytacja? Rozczarowanie? Kto wie?

– Dzieci już dorosłe. Zostaliśmy we dwoje. Wszystko niby dobrze, a jednak… Coś jest nie tak. Ale co? – Niepokojące myśli wbijały się w jej głowę jak tępe wiertło, zostawiając dziury, których teraz żadna miotła nie wygarnie.

W ciemności spojrzała na śpiącego męża. Oddychał spokojnie, nieświadomy, iż padł ofiarą wzroku żony, która pod osłoną nocy próbowała wyszukać wszystkie jego wady, pomnożyć je przez dwa i jeszcze podzielić przez zero. Choć w głębi duszy wiedziała, iż przez zero się nie dzieli. Ale czyż w oku drugiego człowieka nie widzimy choćby najmniejszej drobiny?

– Cały już siwy… I przytył. Zmarszczki jak rzeki na mapie pokryły mu czoło, zdradzając wiek, wspólne trudności i choroby. A jaki był przystojny!

– Teraz choćby nie cieszy się, gdy wracam z pracy. Nie wychodzi do przedpokoju, nie zabiera płaszcza, nie całuje. A kiedy pije herbatę, cmoka, i to mnie strasznie irytuje! Chowa przede mną brudne ubrania, a ja i tak wkładam je do pralki, gdy tylko zaśnie. Rano kładę świeże, a on i tak niezadowolony! „Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tej koszuli, oddaj mi moją starą!” – nakręcała się Weronika.

– Oczywiście, nie raz mnie zranił. Przeżyliśmy nie jeden kryzys. Kłóciliśmy się i godzili, znów kłócili, znów godzili. A jego rodzina! Zawsze uważali, iż nie jestem odpowiednią żoną dla Grzesia. Na naszym weselu gratulowali tylko jemu, ja stałam obok jak element dekoracyjny. Liczyli choćby moje sukienki i buty, mówiąc mi w twarz, iż jestem rozrzutna! A przecież zawsze pracowałam, a ubrania miałam najtańsze, szyte przez koleżankę z wykrojów z magazynu. Grześ nigdy za mnie nie stanął, tylko mówił: „Nie przejmuj się, to przez zazdrość”.

– A najboleśniejsze wspomnienie… – Łzy napłynęły jej do oczu. – Kiedy zachorowała nasza córka, Marysia. Jeździłam z nią po wszystkich szpitalach, zanim postawili diagnozę. Trzeba było jechać do Warszawy na kolejne badania. Nie spałam z nerwów, a Grześ… Wydawał się spokojny. Nic mi nie mówił. A ja tak bardzo potrzebowałam, żeby mnie przytulił i powiedział: „Wszystko będzie dobrze”.

Nie zrobił tego. Oddaliliśmy się. Wydawało mi się, iż już się nie rozumiemy.

A kiedy najgorsze było za nami, płakaliśmy razem, przepraszając się nawzajem…

– A jak on się o mnie starał! Jak się poznaliśmy! Szłam nieznaną ulicą i płakałam. Niebo lało jak z cebra, a ja nie miałam parasola. Przemokłam do suchej nitki, sukienka oblepiała nogi, a ja myślałam tylko o jednym: pieniądzach.

Byłam na studiach. Czerwiec, sesja. Dziewczyny z roku zorganizowały zrzutkę na kwiaty i słodycze dla wykładowców – pięć złotych od osoby. Ja nie miałam. Mama odmówiła, mówiąc, iż to lizusostwo, a ja powinnam się uczyć. Przecież ja się uczyłam! Stypendium oddawałam rodzicom, a oni dawali mi tylko złotówkę na trzy dni. Żadnych wydatków poza obiadem w stołówce – tak wychowali.

A więc szłam, zalana łzami i deszczem, z dwoma złotymi i pięćdziesięcioma groszami w kieszeni. Pięćdziesiąt groszy – bo nie jadłam dziś obiadu. Babcia, moja jedyna sojuszniczka, dostanie emeryturę dopiero za tydzień. Dała mi te dwa złote, ale to za mało. Nie miałam od kogo pożyczyć – wszystkie koleżanki w takiej samej sytuacji. Pierwszy lipca – jeszcze pięć dni do wypłaty rodziców…

I nagle nad moją głową rozłożył się parasol. Czarny, z drewnianą rączką.

– Dlaczego pani tak późno sama chodzi po ciemku? I jeszcze bez parasola? – usłyszałam głos.

– Co pan sobie pozwala?! – oburzyłam się. – Nie pana sprawa!

– Chciałem tylko dać pani chusteczkę – powiedział spokojnie. – Suchą i czystą. Niech pani przynajmniej otrze łzy.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, iż ma na imię Grześ.

Wyjął z kieszeni białą chustkę w niebieską kratkę. Do dziś ją przechowuję. Pachniała męską wodą kolońską – może to ten zapach mnie urzekł?

Wzięłam tę chusteczkę, wyprałam i schowałam jak relikwię.

– Skąd Grześ wiedział, iż płaczę? Przecież lało jak z cebra!

– Sercem to wyczułem – wyjaśnił później. – Jak mogłem zostawić tak piękną dziewczynę samą, w deszczu i smutku? Nigdy bym sobie nie wybaczył.

– Jak pani na imię? – zapytał.

– Weronika.

– A ja Grześ. Zapraszam do kawiarni obok. Jest ciepło, może pani się osuszy. Postawię herbatę lub kawę, z ciastkiem, jak pani woli. I może pani opowie, co się stało. Niech się pani nie boi – słowo harcerza, nikomu nie powiem.

I tak, mimo woli, pozwoliłam się zaprowadWeronika uśmiechnęła się przez sen, wtulając w męża, bo w końcu zrozumiała, iż choćby po latach ich miłość jest jak ta chusteczka – niepozorna, ale wciąż potrzebna i zawsze pod ręką.

Idź do oryginalnego materiału