**Pudełko z pierścionkiem**
Zawsze byłam blisko z Igorem. Mieszkaliśmy w tym samym bloku, w sąsiednich klatkach, chodziliśmy do jednej klasy. Przez pierwsze dwa lata szkoły podstawową babcia Igora odbierała nas po lekcjach. Moja mama pracowała na zmiany, a tata często wyjeżdżał w delegacje.
„Aniu, chodź do nas, nakarmię cię obiadem” – babcia Igora zapraszała mnie regularnie.
Podchodząc do bloku, zawsze drżałam, czy znów mnie zaprosi. Uwielbiałam jej aromatyczny rosół, schabowego z ziemniakami albo makaron z parówką.
„Znowu nic nie jadłaś? Dla kogo ja gotuję? Jakbyśmy cię w domu nie karmili” – mama krzyczała wieczorem, otwierając lodówkę.
Tłumaczyłam, iż jedzenie w samotności jest nudne, iż babcia mnie zaprosiła i nie mogłam odmówić. Ale w trzeciej klasie zaczęliśmy mieć lekcje po południu. Babcia Igora przestała mnie zapraszać, bo mama czekała na mnie w domu. W końcu całkiem przestała nas odbierać.
„Co, ja jakiś mały? Nikt już nie chodzi z babcią, tylko ja. Wstyd” – Igor warknął, gdy spytałam, dlaczego babcia nie przychodzi.
Zauważyłam, iż Igor nie czeka już na mnie w szatni – wymykał się, gdy tylko się przebierałam. Albo szedł z kolegami, udając, iż mnie nie widzi, gdy wlokłam się z tyłu.
W szkole też się mnie unikał. Wszystko przez tych głupich chichotów o tym, iż jesteśmy parą. Dąsałam się na niego. Gdy prosił o ściągnięcie zadania, odmawiałam z dumą uniesioną głową.
W liceum wielu kolegów zaczęło się spotykać z dziewczynami. Igor przestał się mnie wstydzić. Znów chodziliśmy razem do domu. Często wpadał, by odpisać pracę domową albo przygotować referat.
Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zastałam mamę płaczącą.
„Z tatą coś się stało?” – przestraszyłam się.
„Stało. Rzucił nas. Poszedł do innej. Oby mu wszystko odpadło…”
Od tamtej pory mama zamknęła się w sobie – płakała lub gapiła się w ścianę. Atmosfera w domu stała się nie do zniesienia. Nie chciałam wracać. A babcia Igora zaczęła chorować – zapominała choćby o jedzeniu. Do powrotu rodziców z pracy Igor pilnował, by nie wyszła i nie zgubiła się, by nie zostawiła włączonego gazu. Widywaliśmy się tylko w szkole.
Przed maturą wszyscy gadali o studiach. Wiedziałam, iż nas nie stać na płatne, a na budżet pewnie się nie dostanę – więc poszłam do technikum. Igor dostał się na uniwersytet.
Spotykaliśmy się rzadko, tylko przypadkiem na ulicy. Na początku zamienialiśmy kilka słów. Potem tylko „cześć” i każdy w swoją stronę. Czasem widziałam Igora z jakąś dziewczyną. Udawał, iż mnie nie widzi.
Byłam zazdrosna, zła i urażona. Igor mi się podobał. Nie wiedziałam, czy to miłość, czy tylko przyjaźń. Ale patrzenie na niego z inną bolało.
Na ostatnim roku do technikum przyszedł nowy nauczyciel, świeżo po pedagogice. Wstydził się, na dziewczyny choćby nie patrzył. Nosił wielkie okulary w grubej czarnej oprawie.
Pewnego dnia wiosną lunął deszcz. Nie wzięłam parasolki. Stałam pod daszkiem i czekałam, aż przestanie.
Wyszedł pan Wojciech, wyjął parasol z teczki.
„Agnieszko, daleko mieszkasz?” – spytał.
„Cztery przystanki autobusem” – odparłam.
„Mam samochód, mogę podwieźć” – zaproponował.
„Nie trzeba, panie Wojciechu. Za chwilę przestanie” – odmówiłam.
„Wątpię. Chodźmy.”
Osłonił mnie parasolem i zaprowadził do srebrzystej Skody.
Gdy usiadł za kierownicą, zdjął okulary.
„Pan bez okularów prowadzi?” – spytałam, zerkaOtworzył pudełeczko, w którym błyszczał pierścionek, i uśmiechnął się tak, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi i wszystko wydawało się proste.