Zagadka, która zniszczyła rodzinę

newsempire24.com 2 dni temu

W małym miasteczku nad brzegiem rzeki, gdzie wieczorami zapalały się latarnie, Zofia sprzątała w kuchni. Zapach świeżo upieczonego sernika unosił się w powietrzu, gdy nagle zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetliło się imię przyjaciółki Kingi, z którą Zofia nie rozmawiała od lat.

– Kinga, cześć! Jak mi miło! – wykrzyknęła Zofia, wycierając ręce w fartuch.

Po wymianie uprzejmości Kinga nagle zapytała:
– Zosia, ty i Krzysiek rozwiedliście się?
– Nie! Skąd taki pomysł? – zdziwiła się Zofia, serce mocniej zabiło.
– Dziwne, to jak to wytłumaczysz? – w głosie Kingi pobrzmiewał niepokój.

Chwilę później na telefon Zofii przyszła wiadomość ze zdjęciem. Otworzyła je, spojrzała na fotografię i zastygła, jakby świat nagle runął.

– Kurde, mam już dość! – wpadł do mieszkania Krzysiek, rzucając klucze na komodę w przedpokoju.

– Krzyś, co się stało? – zdziwiła się Zofia. Zawsze wracała z pracy przed mężem, zdążając posprzątać i przygotować kolację.

– Co, co?! Wszystko! – warknął, zrzucając kurtkę. – Ta praca, rutyna, ta cała szara codzienność! Żadnego światła, żadnego życia! Zosia, może zwiejemy gdzieś, odpoczniemy. Choćby nad jezioro, do sanatorium. Jestem na krawędzi!

– Ale trzeba wziąć urlop – zastanowiła się Zofia. – Obiecaliśmy twojemu ojcu pomóc z działką…

– A niech ta działka! – przerwał Krzysiek. – Nie ucieknie w ciągu dwóch tygodni, a ja zaraz pęknę! Co jest dla ciebie ważniejsze – grządki czy ja?

– Oczywiście, iż ty – cicho odpowiedziała Zofia, widząc powagę w jego oczach. – Porozmawiam w pracy, na pewno się zgodzą. Dwa lata bez urlopu.

– Czyli biorę bilety? – ożywił się Krzysiek, pocierając ręce.

– Bierz – skinęła Zofia. I jej samej już od dawna marzyło się wyrwanie z wiru obowiązków: matura syna, jego wyjazd na studia do innego miasta, zalanie przez sąsiadów z góry, przez które musieli robić remont. Siły były na wyczerpaniu.

– Ustalone – ogłosił Krzysiek. – Nad jezioro za drogo, jedziemy do sanatorium. Jest natura, jezioro blisko i nie zrujnują nas finansowo.

Zofia nie protestowała. Rzadko sprzeciwiała się mężowi. choćby gdy po zalaniu kupił najtańsze tapety zamiast tych, które jej się podobały, albo gdy odradził jej dobrą pracę, mówiąc:

– Toż to na drugi koniec miasta! Dom zarzucisz. I co z tego, iż płaca dobra? Czy ja mało zarabiam? W osiedlowym sklepie szukają kasjerki. Blisko i zakupy pod nosem.

Zofia ustąpiła. Praca w sklepie jej nie pociągała, ale w domu ogarniała wszystko. Tylko raz stanowczo się sprzeciwiła, gdy Krzysiek próbował namówić syna na inny kierunek studiów.

– Nie! – odcięła wtedy Zofia. – Nasz syn sam zdecyduje, gdzie chce się uczyć. Nie waż się go zmuszać!

Krzysiek, nie spodziewający się takiego oporu ze strony zwykle uległej żony, wycofał się, ale później często przypominał, iż „przestano się z nim liczyć”. Zofia zawsze go uspokajała, zapewniając, iż to nieprawda.

Bilety do sanatorium zostały kupione, walizki spakowane, urlopy załatwione. Do wyjazdu zostały dwa dni, gdy zadzwonił teść, Jan Kowalski.

– Zosiu, cześć – głos mu drżał. – Do Krzyśka nie mogę się dodzwonić. Wszystko z nim w porządku?

– Dzień dobry, panie Janie. Krzysiek poszedł do apteki, telefon zostawił w domu – odpowiedziała Zofia. – Co się stało? Brzmi pan niespokojnie.

– Plecy mnie złapały – westchnął teść. – Ani wstać, ani się położyć. Może syn wpadnie? Choć maścią posmaruje, bo ciężko. Pielęgniarka drogo bierze, a sąsiadka, co pomagała, się wyprowadziła.

– Oczywiście, powiem mu. Jak wróci, przyjedziemy – obiecała Zofia.

Po powrocie Krzysiek wysłuchał żony i skrzywił się:
– No niech to! Dlaczego akurat teraz?

– Krzyś, co ty mówisz? – oburzyła się Zofia. – To twój ojciec! Choroba nie pyta o termin. Jedźmy, zobaczymy, jak się czuje.

– Przecież ma siostrę, czy zapomniałaś? – burknął Krzysiek.

– Jego siostra ledwo chodzi, jeżeli pamiętasz! – podniosła głos Zofia. – Dość gadania, jedziemy.

Narzekając pod nosem, Krzysiek poszedł za żoną. Drzwi w domu teścia były uchylone. Jan Kowalski stał przy kuchennym oknie, zgarbiony z bólu.

– Niezdarnie się ruszyłem – mruknął przepraszająco, patrząc na syna i synową. – Gdyby żyła jeszcze Marysia, nie zawracałbym wam głowy.

Marysi, matki Krzyśka, nie było od kilku lat. Od tamtej pory teść mieszkał sam. Syn z żoną rzadko go odwiedzali, a wnuk, gdy jeszcze mieszkał w mieście, często wpadał do dziadka po szkole.

– Tato, no czemu akurat teraz? – zirytował się Krzysiek. – W końcu mieliśmy jechać na urlop!

Zofia pociągnęła go za rękaw.

– Wybaczcie staremu – głos teścia zadrżał, a Zofię ukłuło w sercu. – Nie specjalnie.

– Nic się nie stało – łagodnie powiedziała. – Gdzie maść? Zaraz pomożemy.

Po pół godzinie Jan Kowalski mógł się wyprostować i, opierając się na synowej, dotarł do kanapy. Zofia zajrzała do lodówki – jedzenia starczyło na dzień.

– Jutro zajrzymy, znów posmaruję i coś ugotuję – obiecała.

W domu między małżonkami wybuchła kłótnia.

– Co ty sobie wymyśliłaś? – wściekł się Krzysiek. – My jedziemy, a ty będziesz tacie gotować?

– To twój ojciec! – próbowała dotrzeć do niego Zofia. – Kto mu pomoże, jeżeli nie my?

– Wezwij karetkę, niech go zabiorą do szpitala! – nie ustępował Krzysiek. – Tam go nakarmią i wyleczą.

– Wiesz, iż on nie pojedzie. I nie wiadomo, czy z takimi plecami go przyjmą. W domu szybciej dojdzie do siebie – upierała się Zofia, zaszokowana jego brakiem wrażliwości. – Może jutro będzie mu lepiej.

Ale następnego dnia teściowi nie poprawiłoNastępnego dnia Krzysiek wyjechał sam, a Zofia została, by opiekować się teściem, w sercu czując, iż jej małżeństwo właśnie rozpadło się na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału