**Dzisiejszy dzień**
Leżałam na plecach, a na moim ramieniu, w zagłębieniu pod obojczykiem, spoczywała głowa Adama. Jedną nogę zarzuciłam na niego, dłoń przycisnęłam do jego piersi, tuż nad sercem. Słuchałam jego równych oddechów, rozmarzona szczęściem. „Tak mógłby trwać wieczność…” — pomyślałam i zamknęłam oczy.
Wzdrygnęłam się, jakby ktoś mnie popchnął w bok, i obudziłam się. Adam poruszył się obok.
— Już czas? — zamruczał przez sen.
Z kanapy nie widziałam okna, ale po tym, jak w pokoju zrobiło się ciemno, wiedziałam, iż wieczór. Dawno powinniśmy opuścić nasze tymczasowe gniazdko. A tak nie chciało się…
Poznaliśmy się za późno, gdy oboje byliśmy już związani obowiązkami wobec rodzin. Żyliśmy od spotkania do spotkania, w męczącym oczekiwaniu tych kilku słodkich godzin razem. Westchnęłam mimowolnie, a Adam uniósł głowę.
— Już zupełnie ciemno! — wykrzyknął, całkiem przebudzony, i zerwał się z łóżka.
W miejscu, gdzie przed chwilą spoczywała moja dłoń, zrobiło się zimno. Był tuż obok, a jednak moje serce już bolało z tęsknoty i samotności.
— Wstawaj, musimy jechać. Co powiem żonie?
— Prawdę. — Zrzuciłam prześcieradło i też wstałam.
Ubierałyśmy się w pośpiechu, nie patrząc na siebie. Mnie już wszystko było jedno, co czeka mnie w domu. Dawno się na wszystko przygotowałam. Zmęczyło mnie kłamanie i ukrywanie się. On był nerwowy, zirytowany, iż tak niefortunnie zasnęliśmy, zmarnowaliśmy cenny czas.
— Powiesz, iż wpadłaś do sklepu, spotkałaś koleżankę, dawno się nie widziałyście, zagadałyście — podsunął pomysł Adam.
— On zna wszystkie moje koleżanki. Może do której zadzwonić. — Adam uparcie nie patrzył na mnie.
— Wymyśl kogoś z przeszłości, ze szkoły, studiów. Nie koleżankę, taką dawną znajomą.
— A co ty powiesz swojej żonie? — Adam przestał zapinać guziki koszuli i wpatrywał się we mnie.
Podeszłam do niego, objęłam, zajrzałam w oczy.
— Ona już dawno mnie nie pyta, domyśla się. — Pocałowałam Adama, a on rozluźnił się w moich ramionach.
Ciemność gęstniała, otulała nas niewidzialnym całunem, jakby nie chciała puścić.
Adam delikatnie, ale stanowczo mnie odsunął.
— Tak nigdy stąd nie wyjdziemy — powiedział, spiesząc się z zapinaniem koszuli.
Chciałam coś powiedzieć, uspokoić go. Setki razy proponowałam, żeby powiedzieć prawdę jego żonie, mojemu mężowi, wyrwać się z błędnego koła kłamstw. Ale dzieci… Uwielbiałam swoją dziesięcioletnią Zosię, a Adam martwił się o swojego dwunastoletniego syna.
Kiedy zaczęliśmy się spotykać, myślałam, iż prześpimy się kilka razy i skończy się, ale okazało się to znacznie poważniejsze. Byłam gotowa poświęcić dla niego wszystko, ale czy on był gotowy? Adam unikał odpowiedzi, prosił, żeby go nie naglić. Znowu westchnęłam.
— No nie gniewaj się, przecież ustaliliśmy… — W głosie Adama pojawiły się przepraszające nuty.
— Zejdź do auta, klucze są w kieszeni kurtki. A ja posprzątam — powiedziałam i zaczęłam składać prześcieradła.
— Tylko się nie spóźnij — krzyknął Adam z przedpokoju.
Jak gwałtownie minęło tych kilka godzin. Zwykle po chwili namiętności leżeliśmy i rozmawialiśmy, snuliśmy plany. A dziś tak niefortunnie zasnęliśmy. Pozostało uczucie niedopowiedzenia.
Przygaszone światło słabej żarówki z przedpokoju ledwo oświetlało pokój. Trzasnęły drzwi. Adam wyszedł. Złożyłam kanapę, schowałam pościel do szuflady. Gospodyni ich nie ruszała. Rozejrzałam się po pokoju — czy nie zostawiliśmy śladów? Nie, wszystko było czyste.
W ciasnym przedpokoju gwałtownie się ubrałam, wyjęłam z kieszeni przygotowane banknoty (wcześniej wypłaciłam je w bankomacie) i położyłam na komodzie. Kliknęłam wyłącznikiem i wyszłam.
Mieszkanie na spotkania wynajmowałam od samotnej starszej kobiety. Pomysł i adres podsunęła mi koleżanka z pracy, która kiedyś też z niego korzystała.
Gospodyni wychodziła o umówionej godzinie. Nie interesowałam się, dokąd. Ona potrzebowała pieniędzy, my — miejsca na spotkania.
Moglibyśmy wynająć pokój w hotelu. Ale po pierwsze, łatwo wpaść na znajomych, po drugie, nie chciałam kłaść się na łóżku, na którym wcześniej było tyle innych par.
Schodząc po schodach, minęłam kobietę z ciężkimi siatkami. Machinalnie się przywitałam, przeciskając się bokiem. Nie odpowiedziała. Czułam, jak wierci mi plecy podejrzliwym spojrzeniem.
W bloku, w którym mieszkałam z mężem i córką, wszyscy się witają, choć prawie nikogo nie znam. Tak się po prostu robi.
A tutaj z obcymi się nie wita. Może dlatego, iż mieszkańcy tej kamienicy znają się od lat, a obcy budzi ciekawość i podejrzenia. Starzy ludzie są szczególnie podejrzliwi.
Wsiadłam do samochodu i spojrzałam na Adama.
— Jedziemy?
W ciemności wnętrza nie widziałam wyrazu jego twarzy.
— Może masz rację. Powiedzieć prawdę, skończyć z tym kłamstwem raz na zawsze. Tak dobrze nam razem. A gdzie będziemy mieszkać? No, jeżeli zdecydujemy się nie rozstawać.
Niedopowiedzenie chyba też go gnębiło.
— Coś wymyślimy. Na początek wynajmiemy mieszkanie.
— Jak to? — głos Adama zadrżał.
Nie odpowiedziałam, patrzyłam przed siebie, wyjeżdżając z podwórka. Na obrzeżach nie było korków, zaczęły się dopiero bliżej centrum. Zatrzymałam auto, nie dojeżdżając do domu Adama. Pochylił się do mnie, by pocałować mnie na pożegnanie.
— Do wtorku? — Adam się odsunął.
Jego oczy błyszczały — może od świateł ulicznych, a może od łez.
— Zadzwonię jutro — odpowiedziałam.
Adam otworzył drzwi i wysiadł, poszedł przed siebie, nie oglądając się, zniknął w bramie.
Posiedziałam chwilę, jakbym miała nadzieję, iż się jeszcze odwróci. Potem zawróciłam i pojechałam do domu.
***
W domu było ciemno, tylko wąska smuga światła sączyła się spOtworzyłam drzwi do mieszkania, a w korytarzu stał mój mąż z tą samą podejrzliwą kobietą, którą spotkałam na schodach — teraz wiedziałam już, iż to matka Adama.