Dawno temu, gdy ranek wstał mglisty, Wisława czuła, iż coś się wydarzy. Wszystko, co miało się stać, już się stało. Miłość, rodzina – a teraz została sama. Mąż, z którym przeżyła trzydzieści sześć lat, zmarł dwa lata temu. Syn miał swoją rodzinę, dwoje dzieci, wszyscy zdrowi. To tylko przeczucie święta, domyśliła się w końcu. Jutro Dzień Kobiet.
I wtedy przypomniał jej się mąż. Nikt nie przyniesie jej mimoz czy tulipanów. Chociaż… a co z Jackiem, synem? Na pewno wpadnie i życzenia złoży.
Dawno mieli działkę. Mały domek na przepisowych sześciu arach, kupiony przez rodziców po ekonomicznych zawirowaniach minionych lat. Gdy jeszcze pracowała, przyjeżdżała tam na urlop i w weekendy. A kiedy Wisława przeszła na emeryturę, spędzała tam całe lato, przyjeżdżając do miasta tylko po zakupy i by się wykąpać.
Tamtego roku lato było upalne i suche. Codziennie musiała podlewać grządki. Mąż przyjechał jak zwykle w piątek po pracy. Wisława od razu zauważyła jego bladość.
— Wszystko w porządku, tylko duszno — machnął ręką na jej uwagę.
— Odpocznij, ja sama skończę, kilka zostało. Posiedź w krzesełku w cieniu — powiedziała mu Wisława.
Usiadł, oparł się plecami o nagrzaną słońcem ścianę domu, patrząc, jak podlewa warzywa z węża. Gdy skończyła i podeszła do niego, od razu zrozumiała, iż coś jest nie tak. Wpół drzemał. Ale gdy dotknęła jego ramienia, przewrócił się na bok. Zasnął na zawsze na tej ławce.
Działkę Wisława sprzedała jesienią. Nie mogła tam już jeździć. Wciąż wydawało jej się, iż widzi go siedzącego na ławce. Syn ją wsparł.
— Dawno trzeba było się jej pozbyć. Po co się męczyć, skoro wszystko można kupić w sklepie o każdej porze roku.
Sam jeździł z żoną i dziećmi na wakacje nad morze. Pieniądze z działki Wisława oddała synowi. On ma dwoje dzieci, jemu bardziej się przydadzą. A jej emerytura wystarczy. Chciała wrócić do pracy, ale syn odwiódł ją.
— Będziesz zarabiać grosze, a nerwy stracisz na trzy razy tyle — powiedział. Tak zawsze mówił jej mąż. — Żeby teraz uczyć w szkole, trzeba mieć nerwy ze stali. jeżeli tęsknisz za lekcjami, ucz wnuki. Masz mnie. Jak coś, pomogę.
Tak żyła sama. Oczywiście brakowało męskich rąk. Ale syn wzywał fachowców, gdy coś się zepsuło lub kran zaczął kapać.
Ostatnie lata z mężem były spokojne. A za młodu bywało różnie. Kłócili się tak, iż prawie doszło do rozwodu. Mąż hulał ostrożnie. Ale kobiety zawsze to wyczuwają. Pewnego dnia nie wytrzymała, powiedziała mu wszystko i wskazała drzwi. Jeszcze by jakąś zarazę do domu przyniósł.
Mąż spakował walizkę, przysiadł na kanapie przed wyjściem. I wtedy wrócił Jacek ze szkoły. Miał wtedy trzynaście lat. Zobaczył ojca z walizką i wszystko zrozumiał. Duży już był, wszystko słyszał i wiedział. Awantury rodziców też go męczyły.
— Będziesz mnie nienawidzić? — spytał go ojciec.
— Będę — odparł syn i wszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
— Nie mogę tak! Nie mogę! — powiedział mąż, uderzając dłońmi w kolana. Wstał i odstawił walizkę za kanapę, żeby nie raziła w oczy. — Nakarmisz mnie kolacją? — spytał, nie patrząc na Wisławę.
Była zmęczona kłótniami i wyjaśnieniami. Jaka różnica, czy wyjdzie dziś, czy jutro. Może choćby lepiej. Niech wyjdzie, gdy ona i Jacek będą w szkole. Wisława nakryła do stołu, zawołała syna na kolację. Jedli w ciszy, nie odezwali się ani słowem.
Następnego dnia Wisława nie spieszyła się z pracy do domu. Gdy wróciła, od razu zajrzała za kanapę. Walizki nie było. Zrobiło jej się niedobrze i smutno. Powoli rozbierała się w przedpokoju. A potem podniosła wzrok i zobaczyła walizkę na półce pod sufitem. Wpadła do pokoju i otworzyła szafę. Na wieszakach wisiały koszule i spodnie męża. Z piersi spadł jej kamień.
Ale gdy wrócił z pracy, Wisława z przekąsem powiedziała, iż szkoda, iż rozpakował walizkę, bo może znów będzie musiał się pakować.
Mąż milczał, ale już nie zostawał po pracy, a jeżeli się zdarzyło, dzwonił i uprzedzał. Od tamtej pory kłócili się mniej. A ostatnie lata przeżyli w zgodzie. Szkoda, iż nie od razu tak.
Wisława starała się pamiętać tylko dobre chwile. Po co wspominać złe? Wszystkie urazy odeszły razem z mężem. Oczywiście, czasem ogarniała ją melancholia, ale gwałtownie mijała.
W byciu samotną były też plusy. Rzadziej sprzątała mieszkanie. Komu miałoby się u niej brudzić? Gotowała sobie proste i lekkie potrawy. Za to dużo czytała i oglądała seriale. Mąż ich nie cierpiał. Siedział na kanapie, oglądał mecze i programy informacyjne. A ona na twardym taborecie w kuchni wpatrywała się w mały telewizor na lodówce, aż kark ją bolał. Kuchnia była mała, nie było gdzie postawić telewizora.
A teraz leżała na kanapie jak królowa i oglądała, co chciała. Myślała o wzięciu kota. Ale sierści byłoby pełno. I tak nie przepadała za zwierzętami.
Jutro Dzień Kobiet. Może kupić tort? Ale kto go będzie jadł? Syn na pewno wpadnie z życzeniami. Upiekła więc sama coś specjalnego. I Wisława zaczęła przeglądać swoją teczkę z przepisami.
Może kupić kwiaty? Rozejrzała się po pokoju. Nie, od nich zrobi się jeszcze smutniej. Kwiaty powinien dać mężczyzna. I po co? Żeby po dwóch dniach je wyrzucić?
Wisława upiekła muffinki z czekoladą i pomarańczami. Wnuki je uwielbiały. Przekaże je przez syna. Zmęczona usiadła przed telewizorem. Leciał jakiś film. Już go widziała. Oczy same się zamknęły i Wisława zdrzemnęła się.
Obudził ją dzwonek do drzwi. Zaskoczona, niemal podskoczyła. Serce zabiło jak spłoszony ptak. Dawno nikt do niej nie przychodził, odzwyczaiła się od gości. Dzwonek powtórzył się, jakby ją poganiał.
Syn? Nie, on miał klucz. Zawsze najpierw dzwoniDopiero gdy pochylił się, by ucałować jej dłoń na pożegnanie, Wisława zrozumiała, iż to nie pomyłka, ale początek czegoś nowego.