Żadnych Wesel nie Będzie

twojacena.pl 2 dni temu

Ślubu nie będzie

Magda ukończyła studium pedagogiczne z wyróżnieniem i marzyła o dostaniu się na uniwersytet. Niestety, plany te legły w gruzach. Jej ojciec miał poważny wypadek i długo leżał w szpitalu. Gdy go wypisano, matka wzięła urlop, by opiekować się nim w domu, dopóki nie przyzwyczai się do wózka inwalidzkiego.

W ich mieście nie było uniwersytetu, trzeba było jechać do wojewódzkiego. Magda postanowiła, iż złoży papiety w przyszłym roku. Nie mogła zostawić rodziców samych w tak ciężkim czasie. Zaczęła pracować w szkole.

Lekarze dawali nadzieję, iż z czasem ojciec wstanie na nogi, jeżeli będzie ćwiczył, chodził na masaże i brał leki. Matka sprzedała działkę, by opłacić rehabilitanta i zakupić leki. Niestety, ojciec nigdy nie opuścił wózka.

— Dość już tego marnowania pieniędzy. Nic mi nie trzeba, i tak nie wstanę — powiedział kiedyś stanowczo.

Jego charakter się pogorszył, stał się drażliwy i podejrzliwy, wszystkiemu się przyglądał. Najbardziej cierpiała na tym matka. Gdy ją wołał, musiała wszystko rzucać i biec do niego. zwykle chciało mu się pić, o coś zapytać lub po prostu pogadać. A wtedy obiad przypalał się na kuchence.

— Tomku, mógłbyś sam podjechać do kuchni. A teraz ziemniaki się przypaliły — strofowała go matka.

— Moje życie się spaliło, a tobie żal ziemniaków. Łatwo ci mówić, chodzisz o własnych siłach. Trudno przynieść szklankę wody? — warknął ojciec.

Czasem w przypływie złości rzucał w matkę kubkiem lub talerzem. Coraz częściej prosił o wódkę. A gdy się napił, wyładowywał złość na matce, jakby to ona była winna wypadkowi.

— Tato, nie pij, to nic nie da, tylko pogorszy sprawę. Nie masz co robić? Graj w szachy, poczytaj książki — namawiała go Magda.

— Mało się znasz. Ostatnią euforia chcesz mi odebrać? W tych twoich książkach same bzdury. Sama je czytaj. W życiu wszystko inaczej wygląda. Jestem do niczego — burknął.

— Mamo, nie kupuj mu więcej wódki — prosiła Magda.

— Jak nie kupię, będzie krzyczał. Trudno mu. Co tu teraz zrobić… — westchnęła matka.

— Powinien nie pić, tylko ćwiczyć. Mówili, iż może chodzić. Sam nie chce. Po prostu lubi nas męczyć, a my biegamy wokół niego — złościła się Magda.

Ojca oczywiście żal, ale i im z matką nie było łatwo. Pewnego dnia Magda wróciła ze szkoły zmęczona, bolało ją gardło, chciała się położyć. A ojciec co chwilę ją wołał. W końcu nie wytrzymała.

— Dość. Jestem wykończona, ledwo stoję na nogach. Ty masz wózek, sam podjedź do kuchni i pij, ile wlezie. Nie jesteś jedyny. Setki ludzi tak żyje, pracuje, startuje w paraolimpiadzie. A ty do kuchni nie możesz podjechać? No dalej, sam. Ja nie mam czasu, muszę przygotować lekcje. — I Magda wyszła do swojego pokoju.

Słyszała, jak po podłodze szurały kółka wózka, jak ojciec postawił szklankę na kuchennym stole, jak wózek przejechał koło jej drzwi, na chwilę zwalniając. Czekała, iż rozpędzi się i wpadnie do środka, zacznie wrzeszczeć. Ale wózek pojechał dalej. Od tamtej pory ojciec stał się bardziej samodzielny.

W ciepłe dni Magda zostawiała otwarte okno balkonowe. Ojciec podjeżdżał i siedział przed nim — „wychodził na spacer”. Nie mógł przejechać przez próg, a poszerzenie drzwi było poza ich możliwościami finansowymi.

— Oddajcie mnie do domu opieki — mówił po wódce.

— Co ty mówisz? Jak można? Ważne, iż żyjesz. Reszta się ułoży — pocieszała go matka.

— Teraz tak mówisz, ale niedługo znudzi ci się wynoszenie nocników. Będziesz żyć z litości. Po co ci kaleka? Jeszcze jesteś młoda…

Tak mijali dni. Niepostrzeżenie minął rok, znów nadeszła deszczowa jesień. Pewnego dnia Magda wyszła ze szkoły, ale nie zdążyła dojść do przystanku, gdy zaczął się silny, zimny deszcz. Schowała się pod szklanym zadaszeniem, ale krople i tak do niej dolatywały. Przejeżdżające samochody nie zwalniały, rozpryskując błoto na czekających. Magda stała zmoknięta, jak wystraszony wróbel.

Nagle obok zatrzymał się ciężarówka. Wysiadł z niej młody mężczyzna. Trzymając kurtkę nad głową, podbiegł do Magdy.

— Wsiadaj, podwiozę cię do domu.

Magda była już zmarznięta, buty przemoczone. Wślizgnęła się pod jego pachnącą benzyną i olejem kurtkę. W kabinie było sucho i ciepło.

— Marek — przedstawił się.

— Magda.

— Magdalena, tak? Dokąd jedziemy, Magdaleno?

Magda podała adres. W drodze Marek opowiadał, dlaczego został kierowcą.

— Mama wychowywała mnie sama. Przyszedł czas, bym się nią zajął. Sąsiad wziął mnie do warsztatu. Po wojsku sam usiadłem za kierownicą. Płacą nieźle, no i zawsze można coś dodatkowo zarobić — podwieziesz, przywieziesz. Więc jak będziesz potrzebowała, dzwoń. — Bez ceregieli przeszedł na „ty”.

— A ty się uczysz, pracujesz? — zapytał Magdę.

— Jestem nauczycielką.

— Spoko — pochwalił. — Podjadę pod szkołę, wsiądziesz do kabiny, wszyscy ci będą zazdrościć. Czemu się śmiejesz? Auto duże, nikt takiego nie ma.

Z Markiem było łatwo. A nuż naprawdę przydałaby się pomoc? Magda dała mu swój numer. Wieczorem zadzwonił i zaprosił ją do kina.

— Wybacz, nie mogę. Ojciec jest niepełnosprawny.

— To może podjadę pod dom, wyjdziesz?

— Po co? — spytała Magda.

— Chcę cię zobaczyć. Spodobałaś mi się — odpowiedział szczerze.

— A może nie jesteś w moim typie. To cię nie martwi?

— Dlaczego? Brzydki jestem? Czy może wstydzisz się kierowcy? — warknął.

— Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Dobrze, wyjdę — odparła i rozłączyła się.

Następnego dnia usłyszała klakson, wyjrzała przez okno i zobaczyła ciężarówkę.

— Co się tak krzątasz? Do ciebie? Adorator przyjechał? — domyśliła się matka.

— Nie adorMagda spojrzała w okno, serce mocno zabiło jej w piersi, bo na parkingu obok ciężarówki Marka stał Paweł, trzymając w rękach ogromny bukiat róż i uśmiech, który rozświetlił choćby tę szarą, jesienną aurę.

Idź do oryginalnego materiału