Pochodzę z prostej rodziny, wychowałam się w małej wiosce, tam skończyłam dziewięcioletnią szkołę. Po jej ukończeniu wyjechałam do miasta wojewódzkiego i dostałam się do technikum. Byłam wtedy na drugim roku, gdy poznałam chłopaka – Romana. Uczył się rok wyżej ode mnie, właśnie kończył szkołę.
Zaczęliśmy się spotykać, a po roku dowiedziałam się, iż jestem w ciąży i niedługo zostanę mamą.
Rodzice Romana z trudem mnie zaakceptowali – tylko ze względu na przyszłego wnuka. Rozumieli jednak, iż ich syn mnie kocha i zrobi wszystko, by ze mną być. Roman był jedynakiem, jego rodzice zawsze mu ustępowali i spełniali każde jego życzenie.
Po ślubie zamieszkaliśmy w domu jego rodziców. Po pół roku na świat przyszedł nasz syn, którego nazwaliśmy Wasilkiem. Żyliśmy w miarę spokojnie. Teściowa odnosiła się do mnie poprawnie, pomagała przy dziecku, ale prawdziwego ciepła nigdy nie okazała – chyba nigdy mnie do końca nie zaakceptowali. Ja jednak nie przerwałam nauki i dokończyłam technikum. Kiedy mnie nie było w domu, Wasilkiem zajmowali się dziadkowie.
Po dwóch latach znów zaszłam w ciążę. Urodziła się nasza córeczka Natalia. Postanowiliśmy z Romanem zamieszkać osobno, bo w domu teściów robiło się ciasno. Mieliśmy trochę oszczędności, teściowie dołożyli nam trochę pieniędzy i wzięliśmy kredyt na mieszkanie. Mimo ich długich namów, by tego nie robić, postawiliśmy na swoim. Kupiliśmy trzypokojowe mieszkanie, urządziliśmy parapetówkę i wtedy wydawało mi się, iż żyję jak w bajce. Kochający mąż, ukochane dzieci, praca, którą lubiłam, kredyt prawie spłacony – czego chcieć więcej?
Ale potem przyszły czarne chmury.
Roman zaczął coraz więcej czasu spędzać z kolegami. Siedział do późna w garażu, a kiedy wracał… można sobie wyobrazić, w jakim był stanie. Najpierw stracił pracę, potem znalazł kolejną, z której gwałtownie go zwolnili, a w końcu w ogóle przestał szukać zatrudnienia. Całymi dniami siedział z kumplami. Zauważyłam, iż wynosi z domu nasze rzeczy, zastawił moje złote kolczyki, pożyczał pieniądze od rodziny i znajomych. Zaczęło się piekło.
A jego rodzice? Zamiast rozmawiać z synem, obwiniali mnie. Mówili:
– To twoja wina. Dobra żona potrafi utrzymać męża przy rodzinie.
Robiłam wszystko, by ratować małżeństwo, ale nic nie pomagało. Bolało mnie serce, gdy widziałam, jak Roman się stacza, jak dzieci patrzą na niego z niechęcią i przestają go szanować. Musiałam pracować na dwóch etatach, żeby spłacać kredyt. O nowych ubraniach dla siebie choćby nie marzyłam – wszystko, co zarabiałam, wydawałam na dzieci i na to, co było absolutnie niezbędne.
W końcu miałam dość. Gdy spłaciłam kredyt, spakowałam dzieci i wyjechałam do mamy na wieś. Wniosłam pozew o rozwód i podział majątku.
Kiedy dowiedziała się o tym teściowa, przyjechała i zrobiła mi awanturę. Krzyczała, iż to ja jestem winna, iż chcę przywłaszczyć sobie mieszkanie, na które oni również dali pieniądze. Groziła, iż nigdy mi tego nie wybaczy i nie pozwoli mi na to. Kiedy zaczęłam tłumaczyć, iż Roman choćby nie płaci alimentów i nie pomaga dzieciom w żaden sposób, tylko wzruszyła ramionami, splunęła i wyszła.
Było mi bardzo przykro. Wyszło na to, iż to wszystko jest moją winą. Zawsze tylko ja.
Dziś wciąż mieszkam z dziećmi u mamy. Nie wiem, co robić dalej ani jak sama postawię dzieci na nogi…