Zachłanny mąż

twojacena.pl 4 godzin temu

W dalekim zakątku świata, gdzie wiosną pniaki topią się w błocie, a wioska Karwiny świeci się wśród sosnowego łąkowania, zbudowały się domy z drewna i betonu, jakby ciasne i noszące ślady wojen. Szóstego dekady PRL, kiedy świat się zmienia, a ludzie choć pełne nadziei, często ślizgają się na lody i mroźnym wietrze, życie tu toczy się powoli, jak inkredyt na cienkiej taśmicy.
W jednej z tych szarych szpalerków, na pierwszym pietrze domu, mieszkali Kowalscy. Na wzrok zwykła rodzinka, jakich dwa tysiące na ulicy. Ale kiedy przekroczysz ich próg, wpadasz w świat, gdzie pieniądz to kardemon, a euforia pojawia się tylko przy warcie.
Głową gospodyni był Józef Kowalski człowiek wysoki, chudy, z grymasem, który od dzieciństwa przeplatał się z EBRA (Eko-Biuro Rzeczpose) a później z EMP (Elektro-Metal-Pol). W leśnicy trudził się, jak wojny, ale w domu był prawdziwym skarbieżystą. Pewnego wieczoru, gdy siedział w숯ze z sąsiadem Kaczym, ten rzucił: Józio, co za twarz, wpadnie w neutrala. Od tego momentu Kowalski nie mówił mu ani dzień, bo jak mówił na uśmiechy też trzeba przeliczyć koszty.
Jego żona Marzena Józefów była całkiem innym tlenkiem. W młodości miała być piękna, śpiewała w chórze Marcinkowa, a latego choćby tańczyła na festach. Teraz jednak przypominała białą myszkę, która gońskiej się po kuchni, cichym szeptem wybierając rzeczy z lodówki była przecież bokserką w domu, gdzie liczy się dziesiątkę groszy.
Ich syn, Krzysiek, do lat dwunastu jeszcze nie zrozumiał, iż w jego domu nie ma miejsca dla szaleńców. Chłopak bystry, ale muksał się w cieniu ojca, bo jakby raz na twarz, to zaoszczędzić, bo kopia trwa! i kobyła w bok brzęcze. Sąsiedzi szepcą, iż Józio z Kowalskim oddział歡迎 karantanny, a w domu pracuje dla żony i syna. W szufladzie zamiast złota, a jedynie warzywa, zaznaczone jak w apothekarzy: dziesięć jaj, pół kilo cukru.
Poranek w Kowalskim domu zaczynał się tak samo. O szóste, Józef rusza do skrzynek. Dźwięk złomu unosi się w powietrzu, a Marzena, rzucając okiem, przygotuje miski.
Dwie łyżki na twoją część, jedna na paćka. Kopenhaga?
Tak, Jozek.
Jedno jabłko poświęć na Krzyśka. Bo on ma rosnąć, a nie się psuć.
Krzysiek słucha, ściskając pięści, jakby chciał roznieść te zalegi w wilku i coś w nim śmiech.
Przez lata Józef szepcął mu szczędność to dobry Technikum, przyjaciół nie marnować, są to luksusy. Krzysiek zamyka się, czytając w bibliotece książki za darmo, co naturalnie, ale w środku buja się jak kot, którego raz zerwano. Pewnego dnia, znalazł kota i zabrał go do domu. Bzdety! Tyle kosztów, iż nie wiesz, skąd wyjęć! załkał ojczysko. To się nie wypłaca, ale chcę, by tu coś było. Wy consequently poza drzwi, i niech się coś z tego wynieście!
Kiedy Krzysiek dorastał, Józef Stał się jego głosem. W Techniku, gdzie przebywał przez cztery lata, Krzysiek nie szanował na rozrywki. Ilekroć kolega zapraszał, odpowiadał: Do widzenia, nie mam pieniędzy. Tylko kolega, Tomek, nie znosił tego. Pewnego dnia rzucił: Jezu, skosztuj życia, te 20 złotych to nic!
A Krzysiek wciąż przeliczał srebrniki, jak gdyby nie miał dość pieniędzy.
Później, kiedy spotkał Olgę, zakochany już miał taki wrzut, iż mówił: Czym jest pieniądze, to jest ten moment. A Ola rzuciła: Kup sobie szalik, wiosną bedzie chłodno.

Nie będzie, mamy przy sobie wielu.
Ola szczerzała się, jakby pyczyła jaskinię: No, może kawa? Ja zapłać.
Krzysiek przez dwa razy pokręcił głową, ale trzecie dobrze, idźmy.
Ich małżeństwo zaczynało się jak w bajce biała choinka, koniec roku, grabarz. Ale potem, znowu: Pługi bez belów? Jeszcze nie mogę sie na nich pozbyć.
Ola też zamilkł, bo zrozumiała: Krzysiek to odbicie Józefa. Pewnego dnia rzuciła: Kryśku, jak długo jeszcze przetrzymałeś mnie w domu?
Ale my żyjemy oszczędnie.
To masz za dużo pieniędzy, aby wygadywać, iż są jak gnił. Powinieneś żyć, a nie liczyć.
Dzień potem, Ola rzuciła: Do widzenia, z waznem. Sam już nie wiesz, co ważniejsze.
Krzysiek został sam w pustym mieszkaniu, z tysiącami złotych w banku, i z głową, która zaczynała rozumieć, iż pieniądze to nie wszystko. Ale jak inne życie, jak choćby miłość? Być może, iż nie wszystko trzeba przeliczyć ale już za późno.

Idź do oryginalnego materiału