Poprzedni przystanek w jego życiu to meksykańskie więzienie Lecumberri. 20 lat. Nie darowano mu ani jednego dnia wyroku, choć dobrze się sprawował. Reperował radia, uczył czytać i pisać współwięźniów. Gdy ktoś go odwiedzał, zawsze stawał plecami do ściany. Taki odruch.
Przystanek przed Lecumberri: willa w Coyoacán, dzielnicy miasta Meksyk. Lew Trocki siedział pochylony przy biurku. Mercader stanął za jego plecami. Wyciągnął spod płaszcza czekan. Uderzył w głowę.
Poprzednie przystanki: Stany Zjednoczone, Francja, Hiszpania. W 1938 r. młody kataloński komunista Ramón Mercader został agentem NKWD. Do jego śmierci w 1978 r. to inni decydowali, jakim nazwiskiem się posługiwał, jakie podawał pochodzenie, jak się ubierał, gdzie mieszkał, z kim sypiał i w jakim języku mówił.
Mercader, dzięki pomocy ambasady Czechosłowacji, opuścił meksykańskie więzienie jako obywatel czechosłowacki 6 maja 1960 r. Poleciał do Hawany. Stamtąd popłynął statkiem towarowym do Rygi. Zszedł z pokładu już jako obywatel radziecki Ramón Iwanowicz Lopez. Bez wiwatujących tłumów, przyjęć z kawiorem, toastów. Anonimowo.
Pytam historyka Aleksandra Szubina, jak radzieckie społeczeństwo lat 60. mogło oceniać zabójcę Trockiego. Trocki nie został całkiem wymazany z oficjalnej historii – ocenia Szubin. – Notki biograficzne kończyły się na 1927 r.