Za ścianą – nie cisza
— Włącz wreszcie ten cholerny telewizor ciszej! — krzyknęła Olga Piotrowska, waląc pięścią w ścianę. — Noc jest, ludzie śpią!
W odpowiedzi rozbrzmiała muzyka jeszcze głośniej. Wydawało się, iż sąsiednie mieszkanie zmieniło się w salę koncertową, gdzie grały wszystkie orkiestry świata naraz.
— Mamo, nie denerwuj się — powiedziała zmęczonym głosem Kasia, wyglądając z kuchni z kubkiem herbaty w ręce. — Porozmawiaj z nimi jutro, normalnie.
— Normalnie? — Olga Piotrowska odwróciła się do córki, jej oczy błyszczały ze złości. — Już miesiąc z nimi „normalnie” rozmawiam! A oni jakby głusi! Albo udają!
Za ścianą znów coś huknęło, dobiegły męskie głosy, śmiech, tupot butów. Olga Piotrowska złapała się za serce.
— Boże, co to ma znaczyć! Wcześniej mieszkała tu Anna Kowalska, niech spoczywa w pokoju, było cicho, spokój. A teraz…
Kasia postawiła kubek na parapecie, podeszła do matki.
— Mamo, czemu się tak denerwujesz? Młodzi ludzie, chcą się zabawić. Przypomnij sobie, jak my z Piotrkiem biegaliśmy po mieszkaniu jak dzieci.
— To było w dzień! I byliśmy dziećmi! A ci… — Olga Piotrowska machnęła ręką w stronę ściany. — Dorośli faceci, a zachowują się gorzej niż nastolatki.
Nagle muzyka ucichła. W ciszy słychać było tylko tykanie starego zegara w kuchni i ledwo słyszalny szept za ścianą.
— Widzisz — westchnęła z ulgą Kasia. — Może sami zrozumieli, iż przesadzają.
Ale radowała się za wcześnie. Po kilku minutach rozległ się przeciągły, żałosny skowyt. Nie ludzki — zwierzęcy.
— Co to? — Kasia zbladła.
— Pies — mruknęła Olga Piotrowska. — Teraz jeszcze i psa mają. Ogromnego, sądząc po głosie.
Pies wył, jakby jego dusza rozrywała się z tęsknoty. Skowyt przechodził w skomlenie, by znów wznieść się do nie do zniesienia wysokich tonów.
— Mamo, może mu źle? Może potrzebuje pomocy?
— Jakiej pomocy? Oni mają wszystkich gdzieś! — Olga Piotrowska znów zaczęła walić w ścianę. — Cicho tam! Słyszycie? Uspokójcie tego psa!
W odpowiedzi dobiegły męskie głosy, ale słów nie dało się zrozumieć. Pies zamilkł na chwilę, potem zawył z nową siłą.
Olga Piotrowska usiadła w fotelu, położyła ręce na kolanach.
— Kasieńko, już nie wytrzymuję. Nie mam siły. Co noc to samo. Albo muzyka, albo telewizor, albo ten przeklęty pies. Już od tygodni nie śpię.
Córka podeszła, przysiadła na podłokietniku fotela.
— A wzywałaś dzielnicowego?
— Wzywałam. Przyszedł. Pogadał z nimi. Na jeden dzień się uciszyli, potem zaczęło się od nowa. Dzielnicowy mówi, iż nie ma dowodów. Jak udowodnisz hałas? Jak przychodzi, oni cichną, a tylko wyjdzie…
Za ścianą znów coś zgrzytnęło. Tym razem jakby ktoś przesuwał meble. Ciężkie, masywne. Zgrzyt, huk, znowu zgrzyt.
— O pierwszej w nocy meble przestawiają — mruknęła Olga Piotrowska. — Normalni ludzie tak nie robią.
— Mamo, a może naprawdę coś się dzieje? Może nie robią tego specjalnie?
— Kasia, co ty myślisz, bronisz ich?
— Nie, tylko… pamiętasz, jak babcia Marysia opowiadała o wujku Kazimierzu? On też w nocy hałasował, a okazało się, iż był chory. Na alzheimera. Nie wiedział, co robi.
Olga Piotrowska zamyśliła się. Rzeczywiście, hałas za ścianą był dziwny. Nie taki, jak u zwykłych hałaśliwych sąsiadów. Działo się tam coś niezrozumiałego, niemal mistycznego.
— Dobrze — wstała zdecydowanie z fotela. — Pójdę do nich. Porozmawiam. Dowiem się, o co chodzi.
— Mamo, jest pierwsza w nocy!
— No i co? Oni nie śpią! Skoro hałasują, to znaczy, iż nie śpią.
Olga Piotrowska narzuciła szlafrok, wsunęła stopy w kapcie i wyszła na klatkę schodową. Drzwi do sąsiedniego mieszkania były zwyczajne, niczym się nie wyróżniały. Tylko numer — trzydzieści osiem — był zaklejony taśmą, jakby ktoś chciał go ukryć.
Nacisnęła dzwonek. W środku odezwała się melodyjka, ale nikt nie otwierał. Hałas nie ustawał, pies znów zawył.
— Otwórzcie! — powiedziała głośno. — Jestem waszą sąsiadką!
Cisza. Potem dobiegły kroki. Powolne, ostrożne.
Drzwi uchyliły się na łańcuch. W szparze ukazało się oko — szare, zmęczone.
— Czego pani chce? — zapytał męski głos.
— Mieszkam obok. Strasznie głośno… To znaczy, gra u was muzyka, pies wyje. Ludzie nie mogą spać.
— Jaka muzyka? — głos w drzwiach brzmiał szczerze zdziwiony.
— Jak to jaka? Słyszycie teraz?
Za ścianą rzeczywiście grała muzyka. Cicha, smutna melodia, ale jak na głęboką noc — zbyt głośna.
— Nie słyszę żadnej muzyki — odpowiedział mężczyzna.
Olga Piotrowska zawahała się.
— Ale… jak to? Przecież słychać!
— Proszę pani, może źle się czuje? Może wezwać lekarza?
— Co wy! Jestem zupełnie zdrowa! I słyszę doskonale!
Drzwi się zamknęły. Olga Piotrowska stała na korytarzu, nasłuchując. Muzyka wciąż grała, ale teraz wydawała się jeszcze dziwniejsza. Jakby dobiegała z daleka, z innego czasu.
Wróciwszy do domu, zastała Kasię przy ścianie, przytykającą do niej ucho.
— No i co? — zapytała.
— Dziwne, mamo. Słyszę muzykę, ale jakaś… nieprawdziwa. Jakby grał stary gramofon.
— Gramofon? Kto teraz ma gramofon?
— Nie wiem. I jeszcze… wydaje mi się, iż słyszę głosy. Kobiecy i męski. Rozmawiają, ale nie rozumiem, o czym.
Olga Piotrowska też przyłożyła ucho do ściany. Rzeczywiście, dobiegała stamtąd stara piosenka, taka, jaką śpiewano w jej młodości. A między zwrotkami słychać było głosy — czułe, pełne miłości.
— Może oOdtąd Olga i Kasia już nigdy nie usłyszały dźwięków zza ściany, ale czasem wieczorami siadały razem i wspominały te tajemnicze melodie, które napełniały ich mieszkanie czymś więcej niż tylko dźwiękiem – wspomnieniem miłości silniejszej niż czas.