Za późno zrozumiał swój błąd
Kinga ściskała w dłoni wyniki badań. Papier był wilgotny od potu. W korytarzu poradni ginekologicznej tłok był niesamowity.
— Kinga Nowak! — zawołała pielęgniarka.
Kinga wstała i weszła do gabinetu. Lekarka — pulchna kobieta o zmęczonych oczach — wzięła od niej teczkę, przejrzała dokumenty.
— Proszę usiąść. — Rzuciła okiem na wyniki z obojętnym wyrazem twarzy.
— Wszystko jest w porządku. Niech się pani mąż przebada.
Kinga zdrętwiała. Wojtek? Ale przecież…
***
W domu teściowa siekła kapustę na kapuśniak. Nóż w jej dłoniach pracował zawzięcie, jakby kosiła wrogów.
— No i co, córeczko, jakie wieści? — zapytała Helena, nie podnosząc głowy.
— Ze mną wszystko w porządku — mruknęła Kinga, zdejmując kurtkę.
— To dlaczego… — Teściowa w końcu uniosła wzrok. W jej oczach błysnęło niepokojem.
— Wojtek musi się przebadać.
Nóż zawisł nad deską. Helena wyprostowała się jak struna.
— Co za bzdury? Mój syn jest zdrowy! To wasze lekarze nic nie rozumieją. Dawniej baby rodziły bez badań.
Kinga przeszła do pokoju. Na kanapie leżały skarpetki — jedna niebieska, druga czarna. Podniosła je machinalnie i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę.
Przez trzy lata małżeństwa te skarpetki stały się symbolem ich życia — rozrzucone, niedopasowane.
Wojtek wrócił późno.
— Co się tak mizdrzysz? — burknął, waląc się na fotel.
— Wojtek, musimy porozmawiać.
— O czym?
Podsunęła mu dokumenty. Przerzucił wzrokiem i odrzucił na stół.
— I co?
— Musisz się przebadać.
— Z jakiej racji? — Wojtek zerwał się i zaczął chodzić po pokoju. — Jestem zdrowy facet! Spójrz na mnie!
Faktycznie wyglądał zdrowo — barczysty, z bujnymi ciemnymi włosami. Ale zdrowie nie zawsze widać na pierwszy rzut oka.
— Wojtek, proszę cię…
— Dość! — warknął. — Nie chcesz dzieci, to mów wprost! Po co te cyrki z lekarzami?
Z kuchni dobiegło szuranie kapci. Helena czyhała za drzwiami, oddychając tak głośno, iż było słychać każdy oddech.
— Dzieci to moje największe marzenie — cicho powiedziała Kinga.
— To dlaczego ich nie ma? Może coś ukrywasz? Aborcje robiłaś, a teraz nie możesz?
Cios był bolesny. Kinga się cofnęła.
— Jak możesz…
— A jak mam? Trzy lata razem — zero efektu! A tu jakieś lekarze mówią, iż ja… — Urwał, zaciskając pięści.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Wpadła Helka, jak czołg.
— Wojtuś, nie słuchaj jej! To wszystko przez jej lenistwo. Gdyby więcej pracowała, mniej by się włóczyła po doktorach.
Kinga spojrzała na męża. Ten odwrócił się do okna.
— Wojtek, naprawdę myślisz, iż ja…
— Nie wiem, co myśleć — syknął przez zęby. — Wiem tylko, iż zdrowy facet do doktora nie chodzi.
Helena triumfalnie pokiwała głową.
— Mądry jest mój synek. To nie męska rzecz — po szpitalach się snuć.
Kinga poczuła, jak coś w niej pęka. Jakby napięta struna.
— Dobrze — powiedziała spokojnym głosem.
Następnego dnia zaczęła się wojna. Helena czepiała się każdego drobiazgu. Sól rozsypana. Garnek niedomyty. Kurz na komodzie. Kinga milczała, zaciskając zęby.
— Może w ogóle nie powinnaś w domu siedzieć? — zapytała jadowicie teściowa przy kolacji. — Poszłabyś do pracy, zamiast po doktorach się włóczyć.
Wojtek jadł kotleta, nie podnosząc głowy.
— Pracuję — przypomniała Kinga.
— Trzy dni w tygodniu — to nie praca, tylko zabawa.
— Co ma moja praca do rzeczy?
— A to! Mój syn jest zdrowy, a ty go chcesz chorobą obarczyć! Jak nie ma dzieci, to zawsze kobieta winna! Tak było od zawsze!
Kinga wstała od stołu. Nogi się pod nią uginały.
— Co z tobą? — zdziwiła się teściowa. — Zjadłaś i od razu uciekasz?
— Jestem zmęczona — cicho odpowiedziała Kinga.
— Zmęczona! A od czego? Trzy dni w tygodniu pracujesz — nie jakaś ciężka harówa!
Wojtek w końcu podniósł wzrok. Mignęło w nim coś jakby współczucie. Ale milczał.
W nocy Kinga leżała i słuchała chrapania męża. Kiedyś ten dźwięk ją uspokajał — oznaczał, iż bliski jest blisko. Teraz irytował. Jak mogła nie zauważyć, jaki jest uparty?
Rano spakowała rzeczy do starego sportowego plecaka. Nie zabrała wiele — parę sukienek, bieliznę, kosmetyczkę.
— A to gdzie? — Helena stała w drzwiach kuchni z kubkiem w ręce.
— Do babci.
— Na długo?
— Nie wiem.
Wojtek wyszedł z łazienki, zobaczył plecak.
— Kinga, co to ma znaczyć?
— To, co widzisz.
— Na serio?
— A jak inaczej? Ty nie chcesz się badać, twoja mama widzi we mnie winowajczynię. Po co mam tu być?
Podszedł bliżej, zniżył głos:
— Nie bądź głupia. Gdzie ty pójdziesz?
— Do babci Heleny.
— Do tej klitki? Tam ledwie dwadzieścia metrów!
— W ciasnocie, ale nie w przykrości.
Helena prychnęła:
— Słusznie! Niech idzie. Niech pomieszka u staruszki, to zrozumie, jak dobrze jej tu było.
Wojtek rzucił matce gniewne spojrzenie, ale nie zaprotestował.
Kinga wzięła plecak i skierowała się do drzwi.
— Kinga! — zawołał mąż.
Obejrzała się. Stał na środku przedpokoju — zagubiony, z mokrymi po prysznicu włosami.
— Kiedy wrócisz?
— Jak pójdziesz do lekarza.
Drzwi zatrzasnęły się za nią.
Babcia Helena wydała okrzyk, gdy zobaczyła wnuczkę z plecakiem:
— Kingusia! Co się stało?
— Pokłóciłam się z Wojtkiem. Mogłabym u ciebie zamieszkać?
— Oczywiście, kochanie. Tylko ciasno tutaj…
— Nic nie szkodzi, babciu.
Mieszkanie rzeczywiście było maleńkie. Łóżko, stół, dwa krzesła, stary telewizor. Ale czysto. I pachniało wanilią —Babcia Helena uśmiechnęła się ciepło i przytuliła Kingę, bo w końcu znalazła to, czego naprawdę szukała – miłość, która nie wymagała udowadniania, a jedynie szczerego przyjęcia.