Z życie nieustannych pechów do szczęścia odwróconego o 180 stopni!

twojacena.pl 2 tygodni temu

Życie pełne niepowodzeń – to byłam ja! Ale teraz wszystko się zmieniło

Teraz czuję się żywa, prawdziwa, silna!

Przez wiele lat żyłam w niekończącym się wirze niepowodzeń. Cały czas czekałam na moment, kiedy los wreszcie się do mnie uśmiechnie. Ale nie – stale przytrafiały się kolejne wyzwania.

Pamiętam, jak mając sześć lat, babcia wysłała mnie do sąsiedniego sklepu po wodę sodową. Mała i dumna, iż powierzono mi takie ważne zadanie, szłam z butelką w rękach. I co? Potknęłam się i rozbiłam ją na środku ulicy. Wróciłam do domu cała lepka, przesiąknięta zapachem słodkiego napoju, z oczami pełnymi łez.

Był też przypadek podczas wakacji nad Bałtykiem, w małym miasteczku. Mama kupiła mi i siostrze dwie cudowne sukienki – jasne, lekkie, jak marzenie. Uparłam się, żeby nieść torbę sama, czując się dorosła i odpowiedzialna. Poszliśmy do kawiarni świętować zakup, śmialiśmy się. A gdy wróciliśmy do domu, zorientowałam się, iż torba została pod stolikiem. Zapomniałam o niej, jak ostatnia gapa!

Chcecie więcej historii? Miłosne porażki z młodości pominę – zbyt bolesne jest wspominanie kolejnych rozbitych serc…

Później było jeszcze gorzej. Na studiach chciałam pomóc przyjaciółce na egzaminie. Podpowiedziałam jej odpowiedzi, a na końcu wyrzucono mnie. Ona została, zdała egzamin, korzystając z moich podpowiedzi i ukończyła studia – oczywiście z moją pomocą, bo nocami przygotowywałam ją do zaliczeń.

Potem los znowu mnie zaskoczył. Spotkałyśmy się przypadkiem po latach. Wtedy pracowałam w linii lotniczej, rejestrowałam bilety. I oto ona – była przyjaciółka – przyszła do mnie z problemem w dokumentach. Jak zawsze, rzuciłam się, aby pomóc, rozwiązałam jej problem. A co potem? Dostałam karę za naruszenie jakichś wewnętrznych zasad.

Tak płynęły moje lata – pasmo pomyłek i rozczarowań. Ale pewnego dnia pomyślałam, iż znalazłam szczęście – mężczyznę, który odmieni moje życie. Miał na imię Dawid. Wydawało się, iż szczęście wreszcie zapukało do moich drzwi! Pobraliśmy się, zamieszkaliśmy w mieszkaniu, które wzięłam na kredyt. Wszystko było jak w bajce: przytulne wieczory, marzenia o przyszłości. Pracowałam na dwóch etatach, żeby spłacić mieszkanie, a on, jak sądziłam, wspierał mnie.

Ale pewnego dnia wróciłam do domu po ciężkim dniu, ledwo dostając nogami ze zmęczenia. Otwieram drzwi, a tam… W moim własnym łóżku, na mojej pościeli, leży jakaś obca kobieta! Po Dawidzie ani śladu. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom. A ta bezczelna zamiast się speszyć, zaczęła krzyczeć na mnie i wyrzucać z mojego domu!

Później spotkałam się z Dawidem, aby wyjaśnić sytuację. I co usłyszałam? Twierdził, iż to teraz jego mieszkanie, bo przecież to ON płacił przez te lata! Jak mógł to powiedzieć? Sama ciężko pracowałam, żeby spłacić kredyt, a on po prostu robił przelewy z mojego konta, pracując w banku, bo było mu „wygodnie”. Sprytnie to urządził, iż zostałam z niczym.

W końcu znalazłam się na ulicy – bez domu, bez męża, ze złamanym sercem. Rozwód był długi i bolesny. Dawid zatrudnił jakiegoś sprytnego prawnika, który tak to wszystko pokierował, iż mieszkanie zostało jemu. Poddałam się.

Zawsze starałam się widzieć coś dobrego w ludziach i wydarzeniach, nie chciałam stać się złą i cyniczną. Ale jak żyć dalej? Zadzwoniłam do mojego szefa – wtedy pracowałam w biurze podróży. Płacząc wyjaśniłam sytuację, poprosiłam o pomoc w znalezieniu taniego pokoju w hotelu. Wszystko zorganizował i odetchnęłam z ulgą.

Ale i tu czekał mnie podstęp. Trzeciego dnia z mojego pokoju zniknęła jakaś wartościowa rzecz. Oczywiście oskarżono mnie – kogo innego? To był cios poniżej pasa. Wyrzucono mnie z hotelu, a potem z pracy. Zrezygnowana, zabrałam swoje biedne rzeczy i wyjechałam do mamy na wieś.

Mama w tamtym czasie mieszkała z niesamowitym człowiekiem o imieniu Stefan. Ojciec dawno odszedł z naszego życia, a Stefan stał się dla niej oparciem. gwałtownie zyskał moje zaufanie – był spokojny, mądry, z dobrymi oczami. Powoli zaczęłam mu się otwierać, opowiadać o swoich problemach. Słuchał w milczeniu, od czasu do czasu kiwając, jakby wszystko rozumiał bez słów. A potem pewnego razu powiedział:

– Szczęście, którego szukasz, samo nie przyjdzie, dziewczyno. Trzeba je przywołać. Wymaga wysiłku, sprawdza, czy jesteś go godna.

Wysłał mnie do sąsiedniego miasteczka do swojego kuzyna, który prowadził szkołę sztuk walki – dojo, gdzie uczono judo. Zatrudniłam się tam jako sekretarka: prowadziłam zapisy, odbierałam telefony. Ale każdego wieczoru zostawałam, patrząc, jak inni trenują. Potem sama spróbowałam – na początku niezdarnie, nieśmiało. Po miesiącu poczułam, iż wewnątrz coś się zmienia. Po roku stałam się inną kobietą. A po dwóch latach odeszłam z dojo, bo zrozumiałam: jestem gotowa na nowe życie.

Moja nowa droga
Teraz moja ścieżka nie była usiana jedynie niepowodzeniami. Tak, trudności nie zniknęły, ale obok nich zaczęły pojawiać się jasne chwile. Nauczyłam się radzić sobie z złym – czasami choćby przewidywać i zapobiegać mu. A dobro? Stało się upragnionym gościem w moim życiu! Przeszłość odpuściłam – co było, minęło, i kropka.

Zemsta? Nie, to nie dla mnie. Choć niektórzy znajomi podpuszczali: „Pokaż im wszystkim!”, nie widziałam w tym sensu. Judo nauczyło mnie przyjmować wszystko, co się dzieje z korzyścią dla siebie, z wewnętrznym spokojem i godnością.

Zaczęłam żyć na nowo, kierując się jedną zasadą, którą wyniosłam z treningów: wykorzystuj siłę przeciwnika na swoją korzyść. To okazało się prawdziwym kluczem do zmian! Umiejętności walki długo były po prostu częścią mnie, aż pewnego dnia los ponownie zetknął mnie z Dawidem.

Zostałam zaproszona na spotkanie do koleżanki. I nagle – on. Dawid. Z tamtą kobietą, którą zastałam kiedyś w swoim łóżku. Tylko iż teraz wyglądała żałośnie: wychudzona, z gasnącym spojrzeniem, wyraźnie nieszczęśliwa. Starała się na mnie nie patrzeć, jakby wstyd przez cały czas ją dręczył. Podeszłam i zagadałam do niej – spokojnie, bez złości.

Rozeszliśmy się po różnych kątach pokoju, ale niedługo usłyszałam krzyki. Odwróciłam się – Dawid złapał ją za włosy, a potem uderzył w twarz. Na oczach wszystkich! Stała tam jak złamana lalka, przyzwyczajona do takiego traktowania.

Nie wiem, jak znalazłam się obok. Jednym ruchem zmusiłam go, by ją puścił – dziękuję treningom. Obrócił się ku mnie, zdumiony, i rzucił się z pięściami. Ale byłam gotowa. Jeden cios – i upadł. To był mój wybór: albo on, albo ja.

Pokój eksplodował brawami. Ludzie wokół najwyraźniej od dawna marzyli, by ktoś go zawstydził. Nie czułam się bohaterką, ale gdzieś w środku pojawiło się coś ciepłego – satysfakcja.

Życie od nowa
Tak moja droga zaczęła się na nowo. Już nie jestem niezdarą czekającą na dobroć losu. Sama sięgam po swoje szczęście, chwytam piękne chwile i nie pozwalam złemu mnie złamać.

Teraz mam rodzinę – ciepły dom, kochających ludzi obok. Praca daje radość, a starzy znajomi, którzy kiedyś nazywali mnie „Marią Pechową”, teraz są zaskoczeni, jak wszystko się zmieniło. Niektórzy choćby namawiają mnie do napisania książki o swoim życiu. Ale po co? Wszystko, co trzeba powiedzieć, mieści się w jednym zdaniu: „Dwa lata w dojo przewróciły mój świat do góry nogami”. I to wystarczy.

Idź do oryginalnego materiału