Z życia wzięte. "Zajrzałam do synowej przed południem": Dzieci biegają same, a matka smacznie śpi w sypialni

zycie.news 1 godzina temu

Weszłam do mieszkania syna, jak zwykle bez zapowiedzi — przecież to rodzina, a nie obcy ludzie. Chciałam pomóc. Wiedziałam, iż Tomek ciężko pracuje, iż wnuki są jeszcze małe, więc pomyślałam: upiekę ciasto, może zrobię pranie, odciążę trochę tę moją synową.

A to, co zobaczyłam, sprawiło, iż serce mi się ścięło z żalu i złości.

Zegarek wskazywał dziesiątą. Wnuki – czteroletni Jaś i sześcioletnia Hania – siedziały na podłodze w piżamach. Zabawki porozrzucane po całym salonie, w kuchni puste kubki po wczorajszym kakao, a na stole niedojedzone tosty.

– Gdzie mama? – zapytałam.


– Śpi – odpowiedziała mała, choćby nie odrywając wzroku od klocków.

Zatkało mnie. Śpi? O tej porze? Kiedy dzieci biegają same po mieszkaniu?

Poszłam do sypialni. Drzwi uchylone, w środku ciemno, zasłony zaciągnięte, a na łóżku moja synowa — przykryta po samą brodę, spokojna jakby świat poza tą kołdrą nie istniał. Nie mogłam tego znieść.

Nie chciałam robić awantury przy dzieciach, więc zaczęłam sprzątać. Pozmywałam naczynia, wstawiłam pranie, przygotowałam zupę. Po dwóch godzinach ona wyszła z sypialni. Rozczochrana, w szlafroku, z filiżanką kawy w dłoni. I z tym swoim spokojnym tonem powiedziała:


– O, dzień dobry, mama przyszła.

Nie wytrzymałam.


– Dzień dobry? Ty mówisz dzień dobry? Dzieci od rana same, w domu bałagan, a ty śpisz jak królowa!


Patrzyła na mnie chwilę, potem westchnęła.


– Mamo, ja pracuję do późna, często po nocach. Daj mi czas, żebym chociaż chwilę odpoczęła.

– Odpocząć? – powtórzyłam z ironią. – A kto w moich czasach odpoczywał? Dzieci, dom, praca – wszystko się robiło i nie było gadania!

A ona, zamiast się wstydzić, odpowiedziała:


– Tylko iż w tamtych czasach kobiety nie miały depresji, bo nikt ich nie słuchał.

Wyszłam z mieszkania z sercem jak kamień. Jak mogła być tak bezczelna? Jak mogła mówić do mnie takim tonem? Przecież ja chciałam dobrze! Chciałam, żeby moje wnuki miały porządek, ciepły obiad i matkę, która stoi na wysokości zadania.

Ale przez kolejne dni coś mnie gryzło. Nie dawały mi spokoju jej słowa o „depresji”. Czy naprawdę jest tak źle? Czy może to tylko wymówka, by nic nie robić?

Zadzwoniłam do Tomka

.
– Synu, twoja żona... chyba nie daje sobie rady.


A on tylko westchnął:


– Wiem, mamo. Jest zmęczona. Pracuje zdalnie, w nocy, bo wtedy dzieci śpią. Ja wracam późno, a ona się wszystkim zajmuje.

Zamilkłam. Nagle zrozumiałam, iż nie widziałam całego obrazu, tylko jego fragment. W moich oczach była leniwa, a w rzeczywistości była po prostu wykończona.

Kilka dni później poszłam znowu. Tym razem zapukałam. Wnuki przytuliły się do mnie, a synowa zaprosiła mnie na kawę. Widziałam podkrążone oczy, drżące dłonie, nerwowy uśmiech.


Powiedziałam tylko:


– Wiesz, ja chyba byłam dla ciebie zbyt surowa.


A ona odparła cicho:


– Może po prostu urodziłyśmy się w innych czasach.

Nie odpowiedziałam. Bo miała rację.

Kiedy myślę o tamtym poranku, czuję wstyd. Przez chwilę zapomniałam, iż bycie matką nie kończy się na obowiązkach, tylko na wsparciu. Nie każda kobieta musi być twarda jak skała. Czasem choćby matka potrzebuje snu, by mieć siłę żyć.

Nie rozumiem wszystkiego, co robi moje pokolenie dzieci, ale wiem jedno — nie chcę być już dla nich wrogiem, tylko pomocą.

Idź do oryginalnego materiału