Mój mąż nie patrzył mi w oczy.
Nie powiedział „zostań”.
Nie powiedział, iż mnie kocha.
Tylko milczał.
A jego matka stała za nim z tym samym zimnym uśmiechem, który widziałam na jej twarzy od lat.
To ona wygrała.
Ja byłam tu tylko gościem.
Kiedy wyszłam za Marka, myślałam, iż jesteśmy drużyną.
Mieliśmy wspólne marzenia, plany. Chcieliśmy zbudować nasze życie razem.
Nie wiedziałam, iż od początku było nas troje.
Bo w jego życiu zawsze była jeszcze ona.
— Mareczku, to nie jest żona dla ciebie… — mówiła jeszcze przed naszym ślubem.
— Powinnaś nauczyć się gotować tak, jak on lubi — powtarzała przy każdej rodzinnej kolacji.
— Kobieta powinna dbać o dom, nie o własne ambicje — rzucała, kiedy mówiłam o pracy.
Zawsze komentowała, zawsze doradzała, zawsze krytykowała.
A on?
On milczał.
Zawsze milczał.
Z czasem było gorzej.
— Mamo, może nie powinnaś przychodzić codziennie? — próbowałam kiedyś zasugerować delikatnie.
Patrzyła na mnie, jakbym była nikim.
— To mój syn, a to jego dom.
— Nasz dom — poprawiłam ją cicho.
Parsknęła śmiechem.
— Naprawdę w to wierzysz?
Zaczęła nastawiać go przeciwko mnie.
— Mareczku, ona nie szanuje twojej rodziny…
— Mareczku, co to za kobieta, która cię ogranicza?
— Mareczku, czy ty naprawdę jesteś z nią szczęśliwy?
A on?
On zaczął jej słuchać.
Aż w końcu padły te słowa.
— Może powinnaś się wyprowadzić — powiedział cicho, patrząc na ścianę, jakby bał się spojrzeć mi w oczy.
— Co?
— Moja mama uważa, iż to będzie lepsze dla wszystkich.
— A ty? — zapytałam, choć znałam już odpowiedź.
Cisza.
— Więc to ona decyduje, czy przez cały czas jestem twoją żoną?
Nie odpowiedział.
Bo już wybrał.
Nie błagałam.
Nie płakałam.
Wzięłam walizkę i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Nie wiem, czy kiedyś zrozumie, co stracił.
Ale wiem jedno.
Nigdy nie byłam jego żoną.
Byłam tylko przeszkodą między nim a jego matką.