Nie krzykiem, nie przemocą – tylko cichym „to nie tak”, „zrobiłaś źle”, „ja bym to zrobiła lepiej”. Moja teściowa opanowała tę sztukę do perfekcji.
Od dnia, w którym wprowadziłam się z jej synem, jestem pod obserwacją. Nie takim zwykłym spojrzeniem – tylko zimnym, oceniającym, jakby ważyła każdy mój ruch.
Zupa za słona. Koszula źle wyprasowana. Ziemniaki za twarde. A jak już nic nie znajdzie, to westchnie i powie:
– Ja w twoim wieku to miałam wszystko ogarnięte.
Uśmiecham się wtedy. Bo tak trzeba. Bo to jej dom. Bo „starszym się nie odpowiada”. Ale wewnątrz mnie wszystko krzyczy.
Dziś przyszła niezapowiedziana. Jak zawsze.
Spojrzała na okna i od razu się skrzywiła.
– Boże, dziecko, te szyby wyglądają, jakbyś ich od zimy nie myła! A te firanki? Szare! No, kto tak trzyma dom?
Chciałam coś powiedzieć, naprawdę chciałam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Bo przecież wczoraj do północy sprzątałam po dzieciach. Bo z rana wstałam o szóstej, żeby zdążyć z obiadem. Bo ja ciągle coś robię – tylko nikt tego nie widzi.
Patrzyłam na jej zadowoloną minę, gdy poprawiała fałdę firanki, jakby triumfowała. A mnie w środku ścisnął taki żal, iż aż musiałam wyjść do łazienki, żeby nie rozpłakać się na jej oczach.
Wieczorem, gdy wrócił mąż, próbowałam mu powiedzieć, jak bardzo mnie to boli.
Popatrzył na mnie z pobłażaniem.
– Oj, mama się tylko martwi. Nie bierz tego do siebie.
I wtedy coś we mnie pękło. Nie przez brudne okna. Nie przez firanki. Przez to jedno zdanie.
Bo nikt nie widzi, ile mnie kosztuje to „nie branie do siebie”. Nikt nie widzi, jak co wieczór czuję się gorsza, głupsza, mniej warta. Jak w moim własnym domu czuję się jak gość.
Nocą, gdy wszyscy spali, zdjęłam te szare firanki. Stałam przy oknie, patrząc w ciemność, a łzy same leciały. Nie wiem, czy ze złości, czy z ulgi.
Bo wtedy zrozumiałam jedno – nie da się być wystarczająco dobrą dla kogoś, kto potrzebuje mieć rację. Nie da się wygrać z kobietą, która wychowała twojego męża i wciąż uważa, iż to ona wie lepiej, jak powinno wyglądać wasze życie.
Następnego dnia, gdy przyszła znowu, by „pomóc”, spojrzałam jej prosto w oczy.
– Mamo – powiedziałam spokojnie. – W moim domu okna mogą być brudne, a firanki szare. Ale to mój dom. I ja tu decyduję.
Zamilkła. Po raz pierwszy od lat.
Nie wiem, co pomyślała. Może uznała, iż jestem niewdzięczna. Może zła. Ale ja po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.
Okna później umyłam. Nie dlatego, iż kazała. Tylko dlatego, iż chciałam widzieć przez nie świat, który wreszcie zaczęłam widzieć wyraźnie.
Firanki zostały szare. Żeby pamiętać, iż nic nie musi być idealne, żeby było naprawdę moje.













