Te z malinami, ogórkami, papryką i grzybami — każdy zrobiony z sercem, z przepisu, który dostałam od mojej mamy. Kiedyś mówiła:
– Marysiu, przetwory to nie tylko jedzenie. To miłość zamknięta w słoiku.
I ja w tę miłość wierzyłam. Każdej jesieni siedziałam godzinami w kuchni, aż palce bolały od czyszczenia warzyw. Wiedziałam, iż kiedy zimą otworzą taki słoik, przypomną sobie dom, dzieciństwo, zapach lata.
Synowa zawsze mnie chwaliła.
– Pani Marysiu, te ogórki to poezja! – mówiła z uśmiechem.
– A ta konfitura z porzeczek... No po prostu niebo w gębie!
Aż serce rosło. Zawsze dawałam jej po kilka słoików, kiedy przyjeżdżała.
– Zanieś Tomkowi, niech ma coś swojskiego do pracy – mówiłam.
Ona dziękowała, przytulała, zapewniała, iż „nic się nie marnuje”.
Czułam się potrzebna. Jakby te moje przetwory były małym mostem między nami. Bo prawdę mówiąc — relacje z synową nigdy nie były łatwe. Miła, ale chłodna. Zawsze jakby na dystans. Myślałam jednak: „Przez żołądek do serca — może słoik malinówki zbliży nas bardziej niż rozmowy.”
Pewnego dnia odwiedziłam ich bez zapowiedzi. Nie chciałam przeszkadzać, po prostu chciałam zobaczyć wnuczkę i podrzucić świeży kompot. Syn był w pracy, synowa krzątała się po kuchni. Rozmawiałyśmy chwilę, potem poprosiła, żebym sama poszła po łyżkę do spiżarki.
I wtedy to zobaczyłam.
Na dolnej półce, w kartonie – moje słoiki. Każdy z nich nietknięty, pokryty kurzem. Niektóre z datą sprzed dwóch lat. W kącie kilka słoików… pękniętych, spleśniałych. Z malin w środku została tylko brązowa masa.
Zamarłam. Serce mi ścisnęło. Przecież to właśnie te przetwory miały być ich ulubione.
Nie powiedziałam nic od razu. Ale kiedy wrócił Tomek, nie wytrzymałam.
– Synu, czy wy naprawdę jecie te moje przetwory? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
– Mamo… no wiesz, Ania nie lubi domowych rzeczy. Woli kupne.
– Ale przecież mówiła, iż moje ogórki są najlepsze!
– Chciała ci zrobić przyjemność – odpowiedział.
Jakby mi ktoś nóż w serce wbił.
Nie chodziło o te słoiki. Nie o cukier, owoce, czas. Tylko o to, iż przez lata wierzyłam w coś, co było kłamstwem. Myślałam, iż choć trochę mnie lubi, iż docenia. A ona po prostu... udawała.
Nie powiedziałam jej nic. Tylko wróciłam do domu i przez pół nocy siedziałam przy stole. Patrzyłam na rząd świeżo napełnionych słoików. Jeszcze ciepłych, błyszczących w świetle lampki. I pomyślałam:
„Nie będę już robić nic na siłę. Kto nie umie docenić serca w słoiku, ten nie zasługuje na jego smak.”
Nie zrywam z nią kontaktu. W końcu to żona mojego syna, matka mojej wnuczki. Ale kiedy prosi o słoik, uśmiecham się i mówię:
– W tym roku nie robiłam.
Bo nie da się kisić ogórków dla kogoś, kto nie ma w sobie choćby odrobiny wdzięczności.
To też może cię zainteresować: Aleksander Sikora już tego nie ukrywa. Zaskoczył wyznaniem dotyczącym jego partnerki z "Tańca z Gwiazdami"













