Z życia wzięte. "Po latach chciałam przeprosić matkę, ale było już za późno": Zamiast jej dłoni dotknęłam zimnej trumny

zycie.news 2 godzin temu

Że jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy stole, wypijemy herbatę, porozmawiamy jak dawniej — bez krzyków, bez wyrzutów, bez tej ciszy, która potrafi bolać bardziej niż najgorsze słowa. Ale czas się skończył. Zanim zdążyłam przeprosić, zanim zdążyłam wyszeptać to jedno „mamo”.

Nie pamiętam już, o co poszło. Może o drobiazg. Może o to, iż wyszłam za mąż nie za tego, kogo chciała. Może o to, iż byłam uparta, iż chciałam żyć po swojemu. Ona też miała swoje racje — wiem to dziś, choć wtedy uważałam, iż tylko mnie należy się racja.

Zaczęły się ciche dni, potem miesiące, w końcu lata. Nie dzwoniłyśmy. Nie odwiedzałyśmy się. Święta spędzałam z mężem i dziećmi, udając, iż nie brakuje mi jej głosu.

Ale w nocy, gdy wszyscy spali, włączałam stary telefon i słuchałam nagrania jej wiadomości sprzed lat:


„Córeczko, oddzwoń, martwię się.”


Nigdy nie oddzwoniłam.

Duma. To ona zabiła między nami wszystko. Tylko iż wtedy jeszcze nie wiedziałam, iż duma jest jak trucizna — działa powoli, aż w końcu zostaje tylko pustka.

Wszystko zmienił jeden telefon. Nie od niej. Od sąsiadki.

— Twoja mama jest w szpitalu. Źle z nią, bardzo źle.

Nie pamiętam, jak tam dojechałam. Wbiegłam do szpitala z sercem w gardle. Pielęgniarka tylko spojrzała na mnie i pokręciła głową.

— Przykro mi.

Wtedy zrozumiałam, iż jestem spóźniona nie o godzinę, nie o dzień, tylko o całe życie.

Podobno tuż przed końcem powiedziała:

— Mojej córce powiedzcie, iż jej wybaczam.

Nie pamiętam, jak trafiłam na pogrzeb. Nie słuchałam księdza, nie widziałam ludzi. Widziałam tylko tę trumnę. Stałam nad nią i miałam wrażenie, iż zaraz się otworzy, iż mama się podniesie, iż jeszcze raz mnie zbeszta, jak dawniej. Ale cisza.

Wtedy dotknęłam zimnej klamki trumny i wyszeptałam:

— Mamo, ja też ci wybaczam.

Ale to już niczego nie zmieniło.

Po pogrzebie zostały tylko wspomnienia — i ten nieznośny żal. Że nie zdążyłam. Że przez dumę straciłam tyle lat, które mogły być inne. Że przez upór nie usłyszałam, jak mówi po raz ostatni: „Córeczko”.

Od tamtej pory często do niej mówię — tak, jakbym wciąż mogła usłyszeć odpowiedź. Opowiadam, co u mnie, o dzieciach, o wnukach, o codzienności. Wierzę, iż słyszy. Że tam, gdzie jest, już nie ma żalu.

Ale ja wciąż noszę w sobie ten ciężar. Bo wiem, iż gdybym wtedy po prostu zadzwoniła, gdybym odważyła się przełamać milczenie, dziś nie całowałabym zimnej trumny, tylko jej ciepłej dłoni.

Idź do oryginalnego materiału