Widok kalendarza odliczającego ostatnie miesiące pracy był dla mnie pocieszeniem. Marzyłam o tym, iż na emeryturze wreszcie się wyśpię, iż zjem spokojne śniadanie, przeczytam książkę, posłucham radia. Może choćby zapiszę się na zajęcia w domu kultury, żeby spotkać ludzi w moim wieku.
Ale już pierwszego dnia po odejściu z pracy moje marzenia rozsypały się jak domek z kart.
– Mamo, pomożesz, prawda? – córka spojrzała na mnie błagalnie. – Wiesz, jak ciężko nam pogodzić pracę i opiekę nad dziećmi. Tylko na parę godzin dziennie…
„Na parę godzin” – powtarzałam sobie w myślach, zgadzając się bez wahania. To przecież moje wnuki, moje ukochane aniołki. Przecież to nic złego, iż im trochę pomogę.
Tyle iż te „parę godzin” gwałtownie zamieniło się w całe dnie.
Rano o siódmej drzwi się otwierały, a wnuki wpadały do mieszkania jak huragan.
– Babciu, jeść! – krzyczał jeden.
– Babciu, bajkę! – wołał drugi.
Podawałam śniadanie, zmywałam, prałam ich ubrania, sprzątałam porozrzucane zabawki. Potem odbierałam ich z przedszkola, a wieczorem czekałam, aż córka z zięciem skończą pracę.
– Dziękujemy, mamo – mówili, wchodząc. – Bez ciebie nie dalibyśmy rady.
Ale następnego dnia znów było to samo. A potem przyszła sobota, niedziela, kolejny tydzień.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Córeczko – zaczęłam niepewnie – jestem naprawdę zmęczona. Chciałam trochę odpocząć na tej emeryturze… może znalazłabyś inną pomoc na weekendy?
Spojrzała na mnie zdziwiona, jakby nie rozumiała.
– Ale mamo, ty masz czas. Ty już nie pracujesz, cały dzień jesteś wolna. My z Markiem mamy obowiązki, praca nas wykańcza. Nie możesz nam odmówić.
Zamilkłam. Jej słowa wbiły się we mnie jak nóż. Całe życie pracowałam, całe życie poświęcałam siebie dla rodziny – a teraz słyszę, iż skoro jestem na emeryturze, to nie mam prawa być zmęczona.
Kiedy wnuki biegają po domu, śmieję się razem z nimi, bo są moją radością. Ale nocą, gdy kładę się do łóżka, czuję, iż płaczę w poduszkę. Nie mam już swojego życia, nie mam czasu dla siebie. Moje marzenia o spokojnej starości umarły zanim zdążyły się narodzić.
Czuję się jak niania siedem dni w tygodniu, a nie jak babcia, która może dawać serce, ale nie być zastępcą rodziców.
Po emeryturze miałam odpoczywać. A zostałam niewolnicą własnej dobroci.
Codziennie pytam siebie: czy jestem złą matką, skoro chciałabym mieć choć jeden dzień tylko dla siebie? Czy naprawdę na starość zostało mi tylko jedno – wychowywać cudze dzieci, choć swoje już dawno odchowałam?
Wnuki śpią spokojnie, a ja siedzę przy stole i patrzę w ciemne okno. Zamiast wolności dostałam kolejne kajdany – kajdany obowiązku, które zaciągnęła na mnie własna rodzina.