Krzyk, tłuczone szkło, matka płacząca w kuchni i jego głos, zimny jak lód:
– Wynoście się obie. Nie mam zamiaru was utrzymywać.
Miałam dziesięć lat. W jednej ręce trzymałam lalkę, w drugiej tornister. Myślałam, iż to kara, iż za chwilę wrócimy, iż tata się opamięta. Nie wróciłyśmy nigdy.
Mama wynajęła pokój u starszej kobiety. Śmierdziało stęchlizną i zupą z kapusty. Ale dla nas to był azyl.
Mama pracowała na dwie zmiany, ja pomagałam, jak mogłam. Nigdy nie narzekałyśmy — przynajmniej nie przy sobie.
O ojcu nie mówiłyśmy. Jakby jego istnienie wyparowało z naszego życia. Wiedziałam tylko, iż ułożył sobie wszystko na nowo. Nowa kobieta, nowy dom, nowe dzieci. Jakby nigdy nas nie było.
Mijały lata. Skończyłam szkołę, poszłam do pracy, wyszłam za mąż. Mama w końcu mogła odpocząć. Nie rozmawiałyśmy o przeszłości — tylko czasem, gdy patrzyła w okno, widziałam w jej oczach ból, którego nie zagłuszył żaden czas.
A potem, pewnego dnia, dostałam list. Z sądu.
„Wzywa się Panią do stawiennictwa w sprawie ustalenia obowiązku alimentacyjnego wobec ojca, Jana S.”
Zamarłam. Nie wierzyłam własnym oczom. Ojciec, ten sam, który nas wyrzucił z domu, chce ode mnie pieniędzy na chleb.
Przyszłam na rozprawę. Siedział po drugiej stronie stołu — wychudzony, siwy, zgarbiony. Ale w oczach ten sam chłód, co kiedyś.
– Dzień dobry, tato – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział. Tylko spojrzał, jakby patrzył na obcą.
Sędzia zapytał, czy podtrzymuję sprzeciw wobec alimentów. Podtrzymałam. Nie dlatego, iż byłam mściwa. Tylko dlatego, iż nie chciałam płacić człowiekowi, który odebrał mi dzieciństwo.
Po rozprawie podszedł do mnie.
– Wtedy byłem młody, głupi, nie wiedziałem, co robię – powiedział.
Z trudem utrzymałam głos.
– Miałeś wybór. A ja miałam dziesięć lat.
Nie odpowiedział. Wyszedł, powłócząc nogami, a ja poczułam coś dziwnego. Nie satysfakcję. Nie ulgę.
Pustkę.
Bo choćby po tylu latach wciąż we mnie siedziała ta mała dziewczynka z walizką, która czekała, aż ojciec powie: „wracaj, córeczko, przepraszam”.
Nie wiem, co się z nim dzieje. Podobno mieszka w jakimś schronisku. Czasem myślę, iż mogłabym mu pomóc — ale potem przypominam sobie mamę, jak sprzątała po nocach, żebyśmy miały na chleb.
Nie, nie potrafię. Nie dlatego, iż nienawidzę. Dlatego, iż nie da się zapłacić za miłość, której się nigdy nie dostało.












