Byliśmy razem czterdzieści dwa lata.
Czterdzieści dwa lata małżeństwa, w którym nie brakowało trudnych chwil, ale zawsze je pokonywaliśmy. Wierzyłam, iż jesteśmy jak stare drzewo – korzenie wrosły w siebie tak mocno, iż nic już ich nie rozdzieli.
Aż do tego wieczoru.
Siedział w fotelu, patrząc na mnie z napięciem.
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczął.
Spojrzałam na niego uważnie. Przez ostatnie miesiące coś było nie tak. Stał się inny, bardziej nieobecny, zamyślony. Myślałam, iż to starość, zmęczenie.
Ale to było coś więcej.
— O co chodzi? — zapytałam, choć serce już biło mi mocniej.
Wziął głęboki oddech.
— Zakochałem się w kimś innym.
Świat się zatrzymał.
Patrzyłam na niego i nie mogłam pojąć, co właśnie powiedział.
— Co ty mówisz? Po tylu latach?
— Przepraszam — odparł cicho. — To się po prostu stało.
— Kim ona jest?
Przez chwilę milczał.
A potem padło imię.
— Barbara.
Barbara.
Nie jakaś młoda kobieta, nie przelotna miłostka.
Barbara, moja przyjaciółka.
Barbara, z którą dzieliłam sekrety od dzieciństwa.
Barbara, która była druhną na naszym ślubie.
Barbara, która przychodziła do nas na herbatę, śmiała się z nami, pocieszała, gdy życie bolało.
To nie była obca kobieta.
To była część mojego życia.
— To niemożliwe… — szepnęłam, a ręce zaczęły mi drżeć.
— To prawda — odparł.
— Od jak dawna?
Nie odpowiedział od razu.
— Od roku.
Rok.
Cały rok mnie oszukiwali.
Nie pamiętam, jak ta rozmowa się skończyła.
Pamiętam tylko, jak siedziałam w sypialni, wpatrując się w ścianę. Zdjęcia na półkach – nasze wspólne wakacje, nasza młodość, nasza rodzina.
A potem telefon.
Barbara.
Nie odebrałam.
Nie miałam już siły.
Kiedy wyprowadzał się dwa dni później, nie patrzyłam, jak zabiera swoje rzeczy.
Nie prosiłam, nie błagałam, nie pytałam „dlaczego?”.
Bo wiedziałam, iż straciłam nie tylko męża.
Straciłam miłość, przyjaźń i czterdzieści dwa lata życia, które okazały się jednym wielkim kłamstwem.