Z życia wzięte. "Mąż liczył mi każdy grosz i dawał tylko 300 zł na życie": Okazało się, iż prawdziwe luksusy fundował swojej kochance

zycie.news 30 minut temu

Na początku choćby się z tego śmiałam.

– Po co ci więcej? – mawiał, klepiąc mnie po ramieniu. – Masz dach nad głową, jedzenie, opłacone rachunki. Trzysta złotych na babskie fanaberie wystarczy.

„Babskie fanaberie” to był szampon, rajstopy i czasem kawa z koleżanką raz na dwa miesiące.

On zarabiał. Ja zostałam w domu, kiedy urodziła się nasza córka, potem jakoś „nie było sensu” wracać do pracy. Tak przynajmniej powtarzał.

– Nie opłaca się – mówił. – Dołożymy do opiekunki, do dojazdów. Ja utrzymam dom, ty się zajmij rodziną.

Brzmiało rozsądnie. Tylko iż z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej czułam, iż dom należy do niego, pieniądze należą do niego, a ja… należę do łaski.

Kiedy chciałam kupić sobie lepsze buty na zimę, liczyłam każdą złotówkę.

– Marek, mogłabym dostać trochę więcej w tym miesiącu? – zapytałam nieśmiało. – Moje buty przemakają…

– Znowu? – westchnął teatralnie. – Nie umiesz gospodarować, to twoja wina. Co miesiąc dostajesz swoje trzysta i jakoś nigdy ci nie starcza. Na co ty to wydajesz?

Poczułam, jak policzki mi płoną.

– Na jedzenie dla córki często dokładam… bo brakuje… – zaczęłam.

Parsknął.

– Od jedzenia jest mój portfel, nie twoje kaprysy. Jak będziesz odpowiedzialna, to porozmawiamy o podwyżce.

Nigdy nie porozmawialiśmy.

Najgorsze było to, iż musiałam prosić. O wszystko.

– Marek, potrzebujemy nowych butów dla małej…
– Marek, okulary mi się połamały…
– Marek, pralka się psuje…

Za każdym razem widziałam w jego oczach ten sam błysk: „jesteś zależna, wiesz o tym, prawda?”. Lubił, kiedy dziękowałam. Lubił, kiedy się tłumaczyłam.

Czasem, wieczorem, gdy usypiałam córkę, liczyłam w głowie: gdybym odkładała po pięćdziesiąt złotych miesięcznie z tego „kieszonkowego”, może po roku uzbierałoby się na coś mojego. Ale jak odkładać, kiedy w portfelu po tygodniu było dwadzieścia złotych na chleb i mleko?

Zaczęłam brać pojedyncze drobniaki z jego kurtki. Dwa złote, pięć złotych, tyle, żeby nie zauważył. Czułam się jak złodziejka we własnym domu.

Pękło wszystko w jeden zwyczajny piątek.

Wrócił z pracy później niż zwykle, pachnący perfumami, których nie znałam. Na koszuli miał lekko rozmazany ślad po szmince – ledwo widoczny, ale dla mnie krzyczący.

– Co to jest? – zapytałam, pokazując palcem.

Spojrzał w lustro, wzruszył ramionami.

– W pracy ktoś przywitał się za wylewnie – rzucił. – Nie rób scen.

Przez chwilę milczałam. Coś mnie tknęło.

– Marek… – zaczęłam ostrożnie. – Pokażesz mi kiedyś wyciągi z konta? Żebym wiedziała, na czym stoimy? Nie wiem nawet, ile zarabiasz, ile odkładasz, czy mamy jakieś oszczędności…

Odwrócił się powoli. W jego spojrzeniu było coś, czego jeszcze nie widziałam: czysta złość, bez maski.

– A po co ci to wiedzieć? – syknął. – Ty się znasz na finansach? Ty nie masz choćby własnego konta! Zaufaj mi, ogarnę to lepiej, niż ty byś kiedykolwiek potrafiła.

– Ale to też moje życie… – wyszeptałam.

Zaśmiał się zimno.

– Twoje życie jest tu, w tym domu. Ja je finansuję. Pamiętaj.

Tej nocy długo nie spałam. Myślałam o tym, jak bardzo jestem uwiązana. Jak bez tych jego pieniędzy nie stać mnie choćby na bilet autobusowy do innego miasta.

Prawda przyszła kilka tygodni później. Nie szukałam jej. Sama mnie znalazła.

Siedziałam przy komputerze, kiedy córka zawołała:

– Mamo, tata zostawił telefon na stole, a ktoś dzwoni!

Chwyciłam aparat. Na ekranie zobaczyłam imię: Kochanie i czerwone serduszko.

Serce mi stanęło. Zawahałam się sekundę, potem odebrałam.

– Marek, skarbie, kupiłeś te bilety na Majorkę? – odezwał się wesoły, kobiecy głos. – Bo mówiłeś, iż z premią nie będzie problemu…

Na chwilę zabrakło mi tchu.

– Halo? – powtórzyła, przez cały czas roześmiana. – Jesteś?

– Nie – odpowiedziałam cicho. – Tu żona.

Po drugiej stronie zapanowała cisza tak gęsta, iż aż zadzwoniła mi w uszach.

– To… to pomyłka – wydukała w końcu.

Rozłączyła się.

Stałam w kuchni z tym telefonem w dłoni, jak z rozgrzanym żelazem. W tej sekundzie wszystkie puzzlowe kawałki wskoczyły na swoje miejsce: te nowe koszule, „służbowe wyjazdy”, brak pieniędzy „bo ciężkie czasy”, a jednak nowe felgi w samochodzie.

Kiedy wrócił, czekałam na niego przy stole. Telefon leżał przede mną.

– Z kim jedziesz na Majorkę? – zapytałam.

Zbladł. Usiadł powoli, jakby ktoś mu podciął nogi.

– Podsłuchiwałaś mnie? – wycedził. – Przesadzasz. To prywatne sprawy.

– Prywatne sprawy? – zaśmiałam się histerycznie. – Utrzymuję ci dom, wychowuję ci dziecko, dostaję od ciebie trzysta złotych jak nastolatka na kieszonkowe, a ty mówisz o „prywatnych sprawach”?!

Milczał. Patrzył mi w oczy bez ani cienia skruchy.

– Kim ona jest? – dopytałam. – I od jak dawna?

Wzruszył ramionami.

– To nie jest teraz istotne.

Bardziej istotne było co? Czy znowu nie starczy na czynsz?

Wstałam, trzęsąc się cała.

– Istotne jest to – powiedziałam powoli – iż przez cały ten czas pilnowałeś pieniędzy jak cerber. Udawałeś, iż ledwo wiążemy koniec z końcem, a jej fundowałeś Majorkę, prezenty, restauracje. Ja liczę złotówki w Biedronce, a ona ma „wszystko”, bo ją kochasz, tak?

Nie zaprzeczył. Odwrócił wzrok.

I wtedy zrozumiałam, iż nie jestem jego żoną. Jestem jego pracownicą. Tanią, zależną, bez umowy i bez prawa głosu.

Tamten wieczór był najdłuższym w moim życiu.

Płakałam, krzyczałam, potem siedziałam w milczeniu. On mówił swoje: iż „to skomplikowane”, iż „niczego nam nie brakowało”, iż „przesadzam, bo jestem zazdrosna”.

– Jesteś na moim utrzymaniu – rzucił w końcu. – Pamiętaj o tym.

Coś we mnie umarło na te słowa. Coś innego się narodziło.

Cisza między nami stała się innym rodzajem ciszy. To nie była już jego kara. To była moja decyzja.

Następnego dnia założyłam własne konto. Poszłam do urzędu, do prawnika, do pracy – byle gdzie, byle zacząć coś zmieniać. Musiałam prosić o pomoc, tłumaczyć się, znosić spojrzenia. Ale pierwszy raz od lat miałam w dłoni coś swojego: podpis, decyzję, plan.

On przez cały czas pilnował swoich pieniędzy jak cerber. przez cały czas wydawał na „swoje sprawy”. A ja po raz pierwszy zaczęłam pilnować siebie.

Najbardziej dramatyczne w tej historii nie jest to, iż miał drugą rodzinę i kochankę, której dawał wszystko.

Najbardziej dramatyczne jest to, iż przez lata godziłam się na ochłapy i nazywałam to miłością.

Idź do oryginalnego materiału