Od tego czasu wszystko się zmieniło. Mam 60 lat, dwoje pięknych dzieci – starszego syna i młodszą córkę – oraz pięcioro wnucząt. Wszyscy mieszkają w tym samym mieście, choć w różnych jego częściach. Czasem wpadną na chwilę, zadzwonią, ale coraz częściej zostaję sama w czterech ścianach.
Dopóki żył mój mąż, nie potrzebowałam gości. Wystarczał mi on – jego obecność, jego cisza, wspólna kawa na balkonie, rozmowy przed snem. Byliśmy dla siebie wszystkim. Ale odkąd go zabrakło, pustka wypełnia każdy kąt mieszkania.
Rankiem wstaję, robię herbatę i siadamy… ja i wspomnienia. Włączam radio, żeby w domu coś brzmiało, bo cisza kruszy mnie od środka. Wychodzę do sklepu tylko po to, żeby wymienić kilka słów z kasjerką. Zdarza się, iż przez cały dzień nikt do mnie nie zadzwoni.
– Dzieci są zajęte – tłumaczę sobie. – Mają swoje sprawy, swoje rodziny.
Ale serce i tak boli, gdy słyszę od znajomych, iż opiekują się wnukami, jeżdżą na wycieczki, mają pełne domy. A ja? Ja siedzę sama i czekam chociaż na krótkie „jak się czujesz?”.
Kilka razy zapraszałam dzieci.
– Wpadnijcie na obiad, zrobię wasze ulubione pierogi – mówiłam z nadzieją.
Syn odpowiadał:
– Mamo, wiesz, jak to jest… praca, szkoła dzieci, jeszcze coś się trafiło. Innym razem.
Córka tłumaczyła się podobnie:
– Mamo, mamy swoje plany. Kiedyś się spotkamy.
„Kiedyś”… słowo, które zabija mnie powoli.
Czasami wieczorem idę na spacer po osiedlu. Widzę rodziny siedzące razem na ławkach, młode matki z dziećmi, starsze małżeństwa trzymające się za ręce. A ja wracam do pustego mieszkania. Nikt na mnie nie czeka, nikt nie pyta, jak minął mi dzień.
Siadam wtedy w fotelu i pytam samą siebie: Czy naprawdę już nic dla nich nie znaczę?
Mam 60 lat. Żyję samotnie, choć mam dzieci i wnuki. Czasem czuję, iż jestem im zupełnie obojętna. Oddałam im wszystko – młodość, zdrowie, serce – a teraz zostałam jak stary mebel w kącie, którego nikt nie zauważa.
Wiem, iż może kiedyś zrozumieją, ale wtedy będzie już za późno. Ja żyję teraz i tu, i chciałabym choć raz poczuć się potrzebna, zanim odejdę z tego świata.