Z życia wzięte. "Dorastałam w piekle, które urządzili mi ojciec i macocha": Gdy skończyłam 18 lat, chcieli zabrać mi choćby mieszkanie po mamie

zycie.news 1 godzina temu

Mam na imię Ola i bardzo długo wierzyłam, iż to ze mną jest coś nie tak. Bo przecież normalni rodzice tak się nie zachowują, prawda? Więc jeżeli moi się tak zachowywali, to musiała być moja wina.

Mama umarła, kiedy miałam jedenaście lat.

Pamiętam szpital, zapach środków do dezynfekcji i to, jak kurczowo ściskałam jej rękę, chociaż była już zimna. Ojciec stał pod ścianą, jakby chciał się w nią wtopić. Płakał jeden dzień. Tyle. Potem włączył w sobie jakiś tryb przetrwania – praca, dom, papierosy na balkonie.

– Musimy sobie jakoś radzić – powtarzał. – Ja nie umiem być i ojcem, i matką.

Przez chwilę myślałam, iż będziemy we dwoje – ja i on – przeciwko całemu światu. Dziecko i wdowiec. Może pokaleczeni, ale razem.

Trzy miesiące później poznałam Renatę.

Renata przyszła „na kawę”. W czerwonej szmince, za wysokich obcasach, z perfumami tak mocnymi, iż aż mnie zemdliło. Śmiała się głośno, dotykała ojca za ramię, mówiła:

– Ja cię, chłopie, wyciągnę z tej żałoby. Życie się nie kończy, życie się dopiero zaczyna!

Siedziałam w kuchni z kubkiem herbaty, słuchając, jak śmieją się w salonie. Wydawało mi się, iż mama słyszy to wszystko z ramki na półce i też robi jej się niedobrze.

Po kilku „kawach” Renata zaczęła zostawać na noc. Potem jej szczoteczka do zębów pojawiła się w naszej łazience. Potem szafa się skurczyła i nagle moje rzeczy wylądowały w małym pokoiku, bo „Renatka też musi mieć gdzie ubrania trzymać”.

A któregoś dnia ojciec oznajmił:

– Ola, od dziś Renata z nami mieszka. Musimy się dogadać, bo tworzymy rodzinę.

„Rodzinę”.

Rodzina nie kazałaby mi mówić do siebie „proszę pani”.

– Nie będę twoją „mamą” – powiedziała Renata od razu. – Masz jedną matkę, nieżyjącą. Ja nie zamierzam jej zastępować. Ale masz mnie szanować.

Szacunek według Renaty oznaczał wykonywanie poleceń.

– Po szkole sprzątasz – mówiła, zostawiając mi karteczkę na stole. – Odkurzanie, łazienka, naczynia. Ja pracuję, nie będę zapierniczać w domu za wszystkich.

Miałam jedenaście lat, potem dwanaście, trzynaście. Koleżanki z klasy chodziły na angielski, zajęcia plastyczne, kółka taneczne. Ja – na trasie szkoła–dom–zmywak. jeżeli się spóźniłam, słyszałam:

– O, księżniczka łaskawie wróciła! Może jeszcze kawę ci podać, co?

Ojciec? Ojciec był „zmęczony po pracy”.

– Nie rób sceny – mówił, kiedy próbowałam coś powiedzieć. – Renata ma ciężki charakter, ale serce dobre. Jak się postarasz, to się dogadacie.

Starałam się. Z całych sił. A dogadywałyśmy się tylko w jeden sposób – ona kazała, ja wykonywałam.

Mieszkanie po mamie było tematem, o którym mówiło się szeptem.

Wiedziałam, iż istnieje. Kawalerka w starej kamienicy, w centrum. Mama odziedziczyła ją po swojej ciotce. Zanim zachorowała, powtarzała:

– To będzie kiedyś twoje zabezpieczenie, Oleńko. Żebyś zawsze miała gdzie wrócić. Kobieta musi mieć swój kąt.

Kiedy zmarła, wujek przyszedł na stypę i dał ojcu jakieś dokumenty.

– Trzeba załatwić sprawy spadkowe – powiedział. – Mieszkanie zapisane jest na Aleksandrę, z dożywotnim zarządem ojca. Taka była wola siostry.

Zapamiętałam tylko „na Aleksandrę”. Na mnie.

Przez kilka lat nikt o tym głośno nie mówił. Czasem tylko chwytałam strzępy rozmów rodziny:

– Mieszkanie wynajmują, to chociaż na studia dla małej odłożą – wzdychała ciotka.

Słowo „studia” brzmiało jak obietnica innego świata.

Renata dowiedziała się o mieszkaniu późno. Za późno dla mnie.

Pewnego wieczoru, gdy myślałam, iż śpię, usłyszałam krzyki w salonie.

– Jak to „na nią”?! – darła się Renata. – Ty jesteś ojcem, a ona jest dzieckiem! To jest twój majątek!

– Spokojnie – mruczał ojciec. – Mam zarząd do czasu, aż skończy osiemnaście lat.

– A potem co? – prychnęła. – Oddasz jej klucze i pozwolisz, żeby sprzedała, wynajęła, roztrwoniła? My co mamy z tego? Ty myślisz, iż ona się tobą na starość zajmie z wdzięczności? Już ja widzę, jak się zawinie i wyjedzie, a my zostaniemy z ręką w nocniku.

Słuchałam, skulona pod kołdrą. „Wyjedzie”. „Zawinie się”. Tak, marzyłam o tym. Wyprowadzić się, zniknąć, przestać być służącą we własnym domu.

– Spokojnie, powtarzam – uspokajał ojciec. – Pogadamy z nią, jak skończy osiemnaście lat. Mieszkanie sprzeda się, podzieli jakoś… zrobimy porządek.

Moje serce zaczęło walić jak szalone.

„Zrobimy porządek” – czyli zrobimy z nim to, co wygodne dla nich.

W osiemnaste urodziny nie było tortu.

Znaczy – był. Mały, kupiony w markecie, z krzywym napisem „18”. Dostałam od ciotki kopertę ze stówką i kwiaty. Ojciec wrócił z pracy późno, wypił kieliszek, poklepał mnie po ramieniu.

– No, dorosła panna – rzucił. – Teraz to już odpowiedzialność, nie zabawa.

Renata siedziała na kanapie, z założonymi nogami, w ręku ściskała jakiś plik papierów.

– Usiądź – powiedziała. – Porozmawiamy.

Ostrzegawczy dreszcz przeszedł mi po plecach.

Usiadłam naprzeciwko nich. Ojciec po lewej, macocha po prawej. Jak komisja egzaminacyjna.

– Aleksandro – zaczęła Renata, tonem szkolnej dyrektorki – od dziś jesteś pełnoletnia. To znaczy, iż możesz już decydować o pewnych sprawach. W tym… o mieszkaniu po matce.

Słowo „matce” w jej ustach zabrzmiało jak obelga.

– Mieszkanie jest moje – powiedziałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. – Mama tak chciała.

Rozszerzyła oczy.

– Nikt ci tego nie odbiera – skłamała gładko. – Ale bądźmy poważni. Mieszkanie stoi, wynajmowane za grosze, a my tu ledwo ciągniemy koniec z końcem. Rachunki, jedzenie, wszystko drożeje. Twój ojciec haruje, ja pracuję, a ty? Żyjesz sobie pod naszym dachem, na naszym utrzymaniu.

– Ja też pracuję w weekendy – zaprotestowałam. – I uczę się.

Machnęła ręką.

– Nie przesadzaj. Przyszedł czas, żebyś się dołożyła – ściszyła głos. – Sensownie. Sprzedamy mieszkanie, spłacimy kredyt za ten dom, trochę zostanie na czarną godzinę. Tobie coś się odłoży. Wszyscy skorzystamy.

– Nie chcę sprzedawać – powiedziałam odruchowo. – Chcę tam zamieszkać po maturze. Mama… – głos mi zadrżał – mama mówiła, iż to ma być mój kąt. Moja niezależność.

Na twarzy Renaty pojawił się uśmiech, który do dziś śni mi się po nocach. Zimny, wyższościowy.

– Twoja niezależność? – powtórzyła. – Ty nie wiesz nawet, ile kosztuje życie. Myśmy cię wychowali, nakarmili, ubrali, a ty nam teraz będziesz tu cytować bajeczki matki idealistki? Ona cię zostawiła z tym mieszkaniem, a my się mordujemy na co dzień. Trochę przyzwoitości.

– Renata! – warknął ojciec. – Nie tak.

– A jak?! – wybuchła. – Mamy się przed nią czołgać, żeby łaskawie pozwoliła nam sprzedać mieszkanie, które WYPRACOWALIŚMY razem, pomagając jej matce? – spojrzała na mnie ostro. – Masz obowiązki wobec rodziny. Zrobisz, co trzeba.

Patrzyłam na ojca. Na człowieka, który kiedyś nosił mnie na barana, który uczył mnie jeździć na rowerze, który przysięgał mamie przy trumnie, iż „zaopiekuje się małą”.

– Tato? – wyszeptałam. – Ty też tak uważasz?

Nie patrzył mi w oczy. Dłubał w zadziorze na stole.

– Wiesz, Ola… – zaczął. – Teraz jest ciężko. Robimy, co możemy. To mieszkanie to… szansa, żeby trochę odetchnąć. Jesteś już dorosła, powinnaś zrozumieć, iż czasem trzeba coś poświęcić dla dobra wspólnego.

Dobro wspólne. Moje mieszkanie. Ich długi. Mój spokój. Ich „oddech”.

Wstałam.

– Nie podpiszę niczego – powiedziałam. – Mieszkanie jest moje. To jedyna rzecz, którą zostawiła mi mama. Nie odbierzecie mi jej.

Renata prychnęła.

– Myślisz, iż bez ciebie nie damy rady? – wycedziła. – Prawnik wszystko przygotuje. Można cię przekonać. Różnie. Po dobroci, po mniej dobroci. Masz osiemnaście lat, ale mieszkasz w naszym domu. Nie zapominaj o tym.

– To się wyprowadzę – wypaliłam.

Padło. Wisi jeszcze w powietrzu. Moje pierwsze „nie”.

Ojciec podniósł na mnie wzrok. W jego oczach zobaczyłam coś, czego nie potrafiłam nazwać – strach, wstyd, może resztki przyzwoitości.

Renata roześmiała się krótko.

– Dokąd? – zakpiła. – Do tego zapuszczonego mieszkania w kamienicy? Z czego je wyremontujesz? Za kieszonkowe? Myślisz, iż świat na ciebie czeka z otwartymi ramionami? Bez nas zginiesz.

– Może – odpowiedziałam. – Ale przynajmniej będę ginąć u siebie.

Tamtego wieczoru spakowałam plecak. Kilka koszulek, dokumenty, pieniądze, które chowałam przez ostatnie lata gdzieś po szufladach. Klucze do mieszkania po mamie nosiłam od dawna na dnie torebki, jak amulet.

– Ola, nie rób tego – powiedział ojciec, stojąc w drzwiach. – Tu jest twój dom.

Odwróciłam się.

– Dom przestał być domem, kiedy zaczęliście liczyć, ile za mnie dostaniecie – powiedziałam cicho. – Mama chciała inaczej.

Nie zatrzymał mnie. Tylko Renata szepnęła mi do ucha:

– Pamiętaj, kto cię naprawdę wychował. Jeszcze przyjdziesz po pomoc.

Nie odpowiedziałam.

Mieszkanie po mamie było brudne, zaniedbane, pełne kurzu. Pachniało starością i czymś jeszcze – może jej perfumami, które wsiąkły w ściany.

Usiadłam na podłodze pośrodku pokoju. Płakałam długo. Ze strachu, z ulgi, z żalu do ojca, świata, siebie.

Osiemnaste urodziny. Zamiast tortu – wyrzuty sumienia i walka o dach nad głową.

Mój ojciec z macochą zgotowali mi piekło w dzieciństwie – krzykiem, obowiązkami, ciągłym poczuciem, iż jestem intruzem we własnym domu.

W moje osiemnaste urodziny postanowili zabrać mi ostatnią rzecz, która przypominała mi, iż ktoś kiedyś kochał mnie bezwarunkowo – mieszkanie po mamie.

Nie udało im się. Nie dlatego, iż nagle przejrzeli na oczy. Tylko dlatego, iż po raz pierwszy w życiu stanęłam po swojej stronie.

I może właśnie w tym jest cały dramat: trzeba było przeżyć piekło, żeby nauczyć się bronić choćby małego kawałka własnego nieba.

Idź do oryginalnego materiału