Z życia wzięte. "Diagnoza się nie potwierdziła, sama potrzebuję mieszkania": Powiedziała moja znajoma swojej synowej

zycie.news 2 dni temu
Zdjęcie: Seniorka/YouTube @Czas na historię


Byłam w szpitalu. W tym samym pokoju była ze mną inna kobieta, Aleksandra. Miała ponad osiemdziesiątkę, lekarze postawili wstępną rozczarowującą diagnozę, zrobili test i czekali na wyniki badań histopatologicznych.

Aleksandra przez cały dzień wpatrywała się w sufit, spodziewając się najgorszego. Nikt do niej nie przyszedł, chociaż nie była sama. Miała syn, synową i wnuczka. Sama tak zdecydowała, zadzwoniła do syna i poprosiła lekarza, aby nie pozwalał, żeby ktokolwiek do niej przychodził.

Nie wiem, dlaczego tak bardzo tego pragnęła, być może zdecydowała się nie obciążać sobą bliskich, może po prostu pod wpływem emocji wywołanych wiadomościami medycznymi. Z niecierpliwością czekała na ostateczny werdykt. Pytała o nie codziennie podczas obchodów, ale wynik pojawił się dopiero po dziesięciu dniach.

Kierownik oddziału wszedł do naszego pokoju, wyraźnie w świetnym humorze, i natychmiast, bez przywitania się, powiedział Aleksandrze, iż ​​zbliża się planowana operacja, a zmiana, którą należy usunąć, jest łagodna.

Sąsiadka odwzajemniła uśmiech i powiedziała cicho "Dzięki Bogu, pożyję trochę dłużej...". Operację przeprowadzono pięć dni później, a tydzień później dyżurująca pielęgniarka powiedziała, iż ​​przybyli do Aleksandry goście. Dla mojej sąsiadki, która była po operacji, było jeszcze za wcześnie na zejście na dół, więc poprosiła o wpuszczenie gościa, myśląc, iż przyszła jej synowa.

Kiedy do naszego pokoju weszła kobieta z torbą owoców, zauważyłem, iż Aleksandra zrobiła się wyraźnie spięta, choć nie rozumiałam dlaczego. Ich dialog był bardzo krótki. Na twarzy odwiedzającej pojawił się fałszywy uśmiech:

"Witaj, Aleksandro! Dowiedziałam się, iż jesteś w szpitalu, więc przyszłam cię odwiedzić. A jednocześnie rozwiązać problem z mieszkaniem. Może czas, żebyś zapisała mieszkanie na wnuki, żeby potem nie było problemu".

Moja sąsiadka zbladła i z trudem zabrała głos:

"Niedługo wyjdę ze szpitala, najgorsza diagnoza nie została potwierdzona, więc sama potrzebuję mieszkania...".

Uśmiech zniknął z twarzy odwiedzającej. Ze złością zmrużyła oczy i powiedziała: "Szkoda, iż ​​to nie zostało potwierdzone!".

Po tych słowach wyszła, nie zostawiając choćby przyniesionych przez siebie owoców, a ja, widząc, iż Aleksandra źle się czuje, nacisnąłem przycisk wzywający pielęgniarkę.

Godzinę później, gdy Aleksandra miała już wszystko, czego potrzebowała, sama opowiedziała o kobiecie, która ją odwiedziła.
"To była moja pierwsza synowa. Mój syn ożenił się z nią bez pytania mnie o zdanie. Wszystko rozumiem, tyle tylko, iż po ślubie zamieszkali ze mną. Urodził się pierwszy wnuk, a mój syn postanowił odejść do innej. Nie był to ktoś obcy, ale koleżanka jego żony.

Przyłapała ich na gorącym uczynku, ale nie chciała rozwodu, wręcz przeciwnie, odpuściła wszystko, a niedługo zaszła w ciążę i urodziła kolejnego wnuka, myślała, iż ​​zwiąże męża z dziećmi. I choćby nie pomyślał o rodzinie...

Zaczęły się afery, powiedziałam im, żeby przenieśli się do wynajętego mieszkania. Zapłaciłam choćby za rok z góry, ale to wszystko na nic, i tak nie udało im się dogadać. Moja synowa z dziećmi zamieszkała u jej rodziców i nie pozwolono mi się z nimi kontaktować. Syn poślubił jej przyjaciółkę, ona urodziła dziewczynkę.

Mam dobry kontakt z moją drugą synową, a wnuczka ciągle do mnie pisze, chce przyjechać, mówi, iż jej rodzice też chcą przyjechać. Syn dobrze zarabia, kupili już dla wnuczki mieszkanie na przyszłość, a lokatorzy tam mieszkają. I już myślałam o przekazaniu swojej pierwszej synowej i wnukom, ale teraz zmieniłam zdanie, gdy zobaczyłam, iż czeka na moją śmierć. Chociaż jak syn przyjdzie, to się skonsultuję, dzieci nie mają z tym nic wspólnego, może przepiszę".

Niedługo potem wypisano Aleksandrę i nie wiem, czy zdecydowała się przepisać swoje mieszkanie, czy też nie.

Idź do oryginalnego materiału