Z życia wzięte. "Chciałem wrócić do byłej żony, którą zdradzałem": Zrozumiałem wszystko dopiero wtedy, gdy było już za późno

zycie.news 1 godzina temu

„Jesteśmy jeszcze młodzi, ułożymy sobie życie inaczej” – powtarzałem jak mantrę, choć tak naprawdę chciałem tylko uwolnić się od wyrzutów sumienia.

Zdradzałem ją. Nie raz, nie dwa. Najpierw „niewinnie” – wiadomości, spotkania „na kawę”, późne powroty z pracy. Potem już normalnie – podwójne życie, w którym moja żona była tą od rachunków i prania, a kochanka tą „od emocji”.

Pamiętam ostatnią awanturę.

– Ile jeszcze razy mam słyszeć, iż „to nic nie znaczyło”? – krzyczała, trzęsąc się cała. – Dla ciebie może nic. Dla mnie – wszystko.

Stałem z rękami w kieszeniach, jak gówniarz.

– Przecież przeprosiłem – odburknąłem. – Nie będziemy się kłócić do końca życia. Nie pasujemy do siebie. Lepiej to zakończyć.

Wtedy po jej policzkach popłynęły łzy, jakich nigdy wcześniej u niej nie widziałem. Nie histeryczne, nie pełne furii. Ciche. Ostateczne.

– Dobrze – powiedziała. – Skoro tak chcesz, podpiszmy. Tylko pamiętaj, iż to nie ja odeszłam. To ty wyszedłeś.

Podpisałem.

Wyszedłem.

Byłem pewien, iż za drzwiami czeka coś lepszego.

Przez rok żyłem jak „wolny facet”. Imprezy, wyjazdy, nowe łóżka, nowe twarze, nowe wiadomości w telefonie. Nikt niczego nie wymagał, nikt nie pytał, o której wrócę.

Miałem trzydziestkę na karku i poczucie, iż dopiero teraz „zaczynam żyć”.

Tyle iż po jakimś czasie te wszystkie noce zaczęły się zlewać w jedną. Rano budziłem się obok kogoś, kogo imienia choćby nie byłem pewien. Wracałem do pustego mieszkania, w którym nikt nie zostawił kubka na stole ani niedopitej herbaty na parapecie.

Zacząłem śledzić ją w internecie. Zdjęcia ze znajomymi, z pracy, z wyjazdów. Uśmiechała się, ale nie do mnie.

Raz zobaczyłem ją w sklepie.

Stała przy półce z jogurtami, w tej samej kurtce, którą kiedyś razem wybieraliśmy. Włosy spięte w niedbały kok, bez makijażu, a i tak wyglądała… inaczej. Lżej. Jakby ktoś zdjął jej z pleców worek kamieni.

Chciałem podejść, zagadać, powiedzieć coś głupiego, jak za dawnych czasów.

Zanim zebrałem się na odwagę, ktoś do niej podszedł. Wysoki facet, wziął od niej koszyk. Pochylił się, pocałował ją w czoło.
Ona się zaśmiała.

Odwróciłem się na pięcie i uciekłem, jak tchórz.

Im bardziej układało się jej, tym bardziej rozsypywało się moje życie.

Kochanka, przez którą rozwaliłem małżeństwo, gwałtownie się znudziła. Okazało się, iż jestem dla niej wygodnym przystankiem, nie celem.

W pracy nie szło mi jak dawniej. Zamiast skupić się na projektach, ślęczałem nad telefonem i scrollowałem jej profil. Zauważałem rzeczy, których kiedyś nie widziałem: iż zawsze miała delikatny pieprzyk przy ustach, iż nosiła te same kolczyki, bo „były od babci”, iż nie lubiła pozować do zdjęć, ale przy niektórych miała ten uśmiech, który kiedyś był tylko dla mnie.

Którejś nocy, po trzech piwach i jednym samotnym wieczorze za dużo, napisałem:

„Przepraszam. Tęsknię.”

Nie odpisała.

Minęły dwa lata. Długo, bardzo długo, zanim zdobyłem się na to, by zadzwonić.

Wcześniej kilka razy wybierałem jej numer i rozłączałem. W końcu, pewnego listopadowego wieczoru, nacisnąłem zieloną słuchawkę do końca.

– Halo? – jej głos był taki sam i zupełnie inny jednocześnie.

– To ja – wydusiłem. – Michał.

Cisza po drugiej stronie.

– Słyszę – powiedziała.

– Chciałem… – przełknąłem ślinę – chciałem cię przeprosić. Tak naprawdę. Nie za formę, nie za „to nie tak wyglądało”. Za wszystko. Byłem idiotą. Myślałem, iż coś lepszego jest gdzieś tam. A teraz widzę, iż wszystko, co miało sens, zostawiłem wtedy w tym mieszkaniu z zielonymi ścianami.

Parsknęła.

– Zielone ściany dawno pomalowane – rzuciła. – Już tam nie mieszkam.

– Wiem – wyrwało mi się.

– Śledzisz mnie? – od razu wyostrzyła głos.

– Patrzę… – poprawiłem się. – Na to, jak żyjesz. I wiesz co? Chciałbym cię poprosić o spotkanie. Jedno. Nie po to, żeby „wrócić”. Po to, żeby spojrzeć ci w oczy, powiedzieć to wszystko normalnie, a nie przez telefon.

Zapadła długa cisza. Myślałem, iż się rozłączyła.

– Dobrze – odpowiedziała w końcu. – Spotkajmy się.

Serce podskoczyło mi do gardła.

– W sobotę? – zaproponowałem. – Nasza kawiarnia, na rogu?

– Już nie nasza – poprawiła. – Ale tak, sobota. Dwunasta. Nie spóźnij się.

Cały tydzień chodziłem jak na sprężynach.

Wymyślałem sobie przemowy, układałem zdania. „Zrozumiałem, że…”, „Wiem, ile straciłem…”, „Chcę spróbować od nowa…”.

W głowie tworzyłem scenariusze jak z kiepskiego filmu: ona płacze, ja płaczę, rozmawiamy długo, może wychodzimy razem na spacer. Może… da mi szansę. Jedną, ostatnią.

W sobotę przyszedłem za wcześnie. Usiadłem przy stoliku w rogu, tym samym, przy którym kiedyś śmiała się, iż kawa za gorąca, a życie za krótkie.

Dwunasta zero zero – nie ma jej.
Dwanaście pięć – nie ma.
Dwanaście dziesięć – pot, drżenie rąk, nerwowe zerkanie w drzwi.

W końcu usłyszałem za plecami znajomy głos.

– Michał.

Odwróciłem się.

Stała w płaszczu, zapiętym pod szyję, z szalikiem. Włosy krótsze niż kiedyś, oczy to samo morze, w którym kiedyś tonąłem.

Wstałem tak gwałtownie, iż potrąciłem krzesło.

– Dzięki, iż przyszłaś – wydusiłem.

– Chciałam zamknąć ten rozdział – odpowiedziała bez uśmiechu. – Siądźmy.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Pachniała inaczej, jakimiś cytrusami i czymś lekkim. Już nie tym tanim perfumem, który kiedyś jej kupiłem na imieniny.

– Słucham cię – powiedziała.

Wszystkie przygotowane zdania wyleciały mi z głowy.

– Jestem kretynem – zacząłem. – Zniszczyłem coś, co było dobre. Nie doceniłem cię. Zdradzałem, kłamałem, zamiatałem pod dywan. Jak patrzę teraz na tamtego siebie, mam ochotę dać mu w twarz.

Uśmiechnęła się lekko, bez wesołości.

– Ja już mu dałam – powiedziała. – Odszedłeś. To był najlepszy policzek, jaki mogłam ci wymierzyć.

– Wiem – przytaknąłem. – Ale… chciałem… Chciałem ci powiedzieć, iż jeżeli gdzieś w tobie pozostało jakaś część, która… która mogłaby…

Urwałem, bo w drzwiach kawiarni pojawił się ktoś, kogo znałem już ze zdjęć.

Ten sam wysoki facet ze sklepu. Podszedł, położył jej dłoń na ramieniu.

– Kochanie, znalazłem miejsce na parkingu – rzucił. – Przepraszam, iż się spóźniłem, korki.

Spojrzał na mnie z uprzejmą ciekawością.

– To ten Michał? – zapytał spokojnie.

Zamarłem.

Ona skinęła głową.

– Tak – odparła. – Mój były mąż.

Uśmiechnął się, wyciągnął rękę.

– Bartek – przedstawił się. – Obecny.

Podałem mu dłoń jak w transie. Silny uścisk, pewny wzrok, zero wyższości. To bolało jeszcze bardziej.

– Wpadnę za chwilę – powiedział do niej. – Zamówię ci tę twoją z mlekiem owsianym. – Pochylił się, pocałował ją w policzek i odszedł do baru.

Przez chwilę słyszałem tylko własne tętno.

– Masz… męża? – zapytałem głupio.

– Narzeczonego – poprawiła. – Za miesiąc męża. Nie ukrywałam tego. Widziałeś przecież zdjęcia.

Tak, widziałem. Ale do ostatniej chwili wmawiałem sobie, iż to tylko „chłopak”, „faza”, coś, co można „przegadać”.

– Chciałem wrócić – wyszeptałem. – Naprawdę wrócić. Zmieniłem się. Wiem, iż za późno mówić o tym wszystkim, ale…

– Masz rację – przerwała delikatnie. – Za późno.

Spojrzała na mnie uważnie.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytała. – Że ja ci naprawdę życzę dobrze. Ale już nie ze mną. Moje współczucie dla ciebie nie jest już miłością. Kiedyś byłam gotowa zrobić dla ciebie wszystko. Teraz jestem gotowa zrobić wszystko… dla siebie.

Łzy napłynęły mi do oczu, aż musiałem odwrócić wzrok.

– Chciałem naprawić – powtórzyłem bezradnie.

– Niektórych rzeczy nie da się naprawić – odpowiedziała. – Można je tylko zostawić za sobą.

Wyszedłem z kawiarni wcześniej niż oni.

Szli potem przede mną ulicą, trzymając się za ręce. Ona coś mu opowiadała, on się śmiał. Gdzieś w połowie ulicy odsunęła szalik, a ja wtedy zobaczyłem – jej brzuch.

Nie był duży, ale wyraźnie zaokrąglony. Położył na nim dłoń, odruchowo, jakby chronił cały swój świat.

Mój wszystkie światy rozsypały się w tamtej chwili.

Oparłem się o mur, czując, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

Chciałem wrócić do kobiety, którą zdradzałem, okłamywałem, zostawiłem bez słowa.

Myślałem, iż najwyżej będzie trudno, iż będę musiał przepraszać długo, walczyć, prosić.

Nie przyszło mi do głowy, iż po prostu… nie będzie już do kogo wracać.

Spóźniłem się.
Na przeprosiny, na zmianę, na życie, które mogliśmy mieć.

Ktoś inny zdążył tam, gdzie ja wychodziłem trzaskając drzwiami.

Idź do oryginalnego materiału