Nie w mojej głowie, nie w moich domysłach, tylko w słowach, spojrzeniach i tych małych codziennych gestach, które mówią więcej niż krzyk. Siostra była „zdolna”, „ładna”, „taka z charakterem”. Ja byłam „wrażliwa”, co u nas w domu znaczyło: przesadzasz, nadajesz się do płaczu, a nie do życia.
Kiedy miałyśmy po dziesięć lat, matka kupiła siostrze nową kurtkę. Mnie dała po niej.
Matka powiedziała: „Tobie i tak wszystko jedno. Ty się nie znasz”.
Kiedy siostra przyniosła piątkę, matka robiła ciasto. Kiedy ja przyniosłam piątkę, usłyszałam: „No, w końcu”.
Z czasem przestałam się starać „wygrać”. Zaczęłam się starać nie przeszkadzać. Bo łatwiej jest żyć w domu, w którym jesteś powietrzem, niż w domu, w którym jesteś problemem.
A jednak zostałam.
Zostałam blisko. Dzwoniłam. Jeździłam. Przynosiłam zakupy. Wysyłałam pieniądze, kiedy mówiła, iż „ciężko”. Wysyłałam choćby wtedy, kiedy wiedziałam, iż siostra ma lepiej, ma męża, ma samochód, ma urlopy.
Mówiłam sobie: to matka. Nie wybiera się matki.
I pewnie właśnie dlatego, kiedy zachorowała, to ja odebrałam telefon.
Matka zadzwoniła późnym wieczorem. Jej głos był inny, jakby mniejszy.
Matka powiedziała: „Źle się czuję. Nie mogę wstać”.
Zapytałam: „Gdzie jest Anka?”.
Matka odpowiedziała: „Anka ma swoje życie. Nie zawracaj jej głowy”.
Znowu to było. Ona zawsze oszczędzała siostrę. A mnie… mnie można było użyć.
Pojechałam tej samej nocy. W mieszkaniu było ciemno, duszno i pachniało lekami. Matka leżała na kanapie i udawała twardą, ale w jej oczach było coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam.
Strach.
Pierwsze dni były chaosem. Pogotowie, badania, szpital, wypisy, recepty, kolejki. Ona była zła, iż jest chora. A kiedy matka jest zła, szuka kogoś, na kim może to rozładować.
Ja byłam pod ręką.
Matka mówiła: „Źle podajesz poduszkę”. „Po co tyle pytasz lekarzy, wstyd mi”. „Zostaw, ja wiem lepiej”.
A ja zaciskałam zęby, bo choroba nie jest winą człowieka. Wmawiałam sobie, iż jej ostrość to ból. Że to minie.
Nie minęło.
Minęły miesiące. Potem rok.
W międzyczasie moje życie zmniejszyło się do jej życia. Rano wstawałam, biegłam do pracy, potem do apteki, potem do niej. Uczyłam się terminów medycznych, dawkowania, opatrunków. Nauczyłam się też robić wszystko jedną ręką, bo drugą trzymałam ją, kiedy wstawała z łóżka.
Kąpałam ją. Przebierałam. Myłam jej włosy w misce, gdy nie miała siły dojść do łazienki. Karmiłam ją, kiedy drżały jej ręce. Zmieniałam pościel, kiedy w nocy było „za późno”.
Nigdy nie myślałam, iż matka może stać się dzieckiem. A jednak stała się.
I wiecie, co było najbardziej upokarzające?
Nie to, iż musiałam ją myć.
Najbardziej upokarzające było to, iż ona wciąż umiała znaleźć w tym wszystkim sposób, żeby pokazać mi, iż jestem gorsza.
Kiedy raz zapomniałam kupić jej ulubionej herbaty, powiedziała z ironią:
Matka powiedziała: „No tak. Ty zawsze coś zepsujesz”.
Kiedy bolały mnie plecy i usiadłam na chwilę, powiedziała ostro:
Matka powiedziała: „Anka by się tak nie rozczulała”.
Anka. Siostra.
Ta sama, która przyjeżdżała raz na kilka tygodni, pachnąca perfumami, z uśmiechem, który matka kochała.
Siostra wchodziła do mieszkania, cmokała matkę w policzek i mówiła:
Siostra mówiła: „Mamusiu, jak ty wyglądasz…”.
A matka od razu robiła się łagodniejsza. Prawie młodsza.
Matka mówiła wtedy: „A bo ona mnie męczy tymi lekarzami. Ja bym chciała spokoju”.
Ona, czyli ja.
Ja stałam obok z siatkami z apteki i czułam, jakby ktoś obcinał mi w środku coś żywego.
Siostra siedziała chwilę, wypiła herbatę, opowiedziała o swoim życiu, o wakacjach, o problemach w pracy. Potem mówiła:
Siostra mówiła: „No dobrze, ja lecę, bo jutro mamy wyjazd”.
A matka nie miała pretensji. Matka nie mówiła: „zostań”. Matka mówiła:
Matka mówiła: „Jedź, dziecko. Ty masz życie”.
Ja też miałam. Kiedyś.
Ale moje życie było mniej ważne.
Ja byłam od opieki.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz pomyślałam o testamencie. To była głupia myśl, która przyszła sama, bo człowiek zaczyna myśleć o wszystkim, kiedy stoi nad czyimś łóżkiem z termometrem w dłoni.
Powiedziałam wtedy ostrożnie: „Mamo, może warto uporządkować dokumenty… żeby potem nie było problemów”.
Matka spojrzała na mnie podejrzliwie.
Matka powiedziała: „Ty już liczysz?”.
To zdanie zabolało jak uderzenie. Bo w jej głowie ja zawsze byłam tą, która coś chce.
Ja odpowiedziałam: „Nie liczę. Chcę spokoju. Dla was wszystkich”.
Matka prychnęła.
Matka powiedziała: „Ja wiem, co robię”.
I tyle.
Nie drążyłam. Bo bałam się, iż znowu wyjdę na tę gorszą, na chciwą, na niewdzięczną.
Więc robiłam swoje. Dzień po dniu.
Aż do dnia, kiedy jej zabrakło.
Odeszła rano, cicho. W nocy trzymałam ją za rękę, bo bałam się, iż będzie sama. Rano ręka była już zimna.
Nie płakałam od razu. Najpierw było działanie. Telefon do lekarza. Do zakładu pogrzebowego. Do rodziny. Do siostry.
Siostra odebrała i po moim „mama nie żyje” zamilkła na sekundę.
Siostra powiedziała: „Boże…”.
A potem zapytała: „Testament jest?”.
To było pierwsze pytanie.
Nie „jak ty się trzymasz”. Nie „czy byłaś przy niej”.
Testament.
Wtedy w mojej głowie zapaliło się czerwone światło, którego nie chciałam widzieć.
Pogrzeb był jak we śnie. Ludzie mówili mi: „taka dobra córka”, „ty to wszystko ogarnęłaś”, „matka miała szczęście, iż cię miała”.
Kiwnęłam głową, dziękowałam, bo tak wypada. Ale w środku byłam pusta.
Po pogrzebie poszłyśmy z siostrą do notariusza.
Siedziałyśmy obok siebie, jakbyśmy miały wspólną żałobę. A ja czułam, iż siedzę obok obcej kobiety, która zna moją matkę w wersji, której ja nigdy nie dostałam.
Notariusz wyjął dokument i zaczął czytać. Słowa były formalne, surowe. Ale sens wbił mi się w serce jak gwóźdź.
Wszystko zostaje siostrze.
Mieszkanie. Oszczędności. Biżuteria. choćby meble, które ja przez lata odkurzałam i naprawiałam.
A o mnie… jedno zdanie. Że „dziękuje za opiekę”.
Dziękuje.
Za opiekę, która kosztowała mnie zdrowie, pracę, życie, noce, nerwy, samotność.
Spojrzałam na siostrę. Na jej spokojną twarz, na lekkie ściśnięcie ust, jakby chciała wyglądać na smutną, ale w środku już liczyła metry kwadratowe.
Siostra powiedziała cicho: „No… mama tak chciała”.
Ja nie mogłam oddychać.
Powiedziałam: „Dlaczego?”.
Siostra wzruszyła ramionami, a potem dodała coś, czego nie zapomnę.
Siostra powiedziała: „Bo ty i tak sobie radzisz. A ja… ja mam wydatki”.
Wydatki.
Ja miałam matkę na rękach.
Wyszłam od notariusza i stanęłam na chodniku. Ludzie przechodzili, śmiali się, żyli. A ja czułam, jakbym nagle zrozumiała całe swoje życie w jednym ułamku sekundy.
Ja nie byłam córką.
Ja byłam funkcją.
Opiekunką. Sanitariuszką. Kucharzem. Sprzątaczką.
A siostra była córką.
Tą kochaną, tą od dumy, tą, której się wybacza, bo „ma swoje życie”.
Wróciłam do mieszkania matki, tego, o które dbałam, i usiadłam na jej łóżku. W szafie wisiały jej rzeczy, w łazience stała jej szczoteczka. Wszystko jeszcze było „jej”. A jednocześnie już nie.
Przypomniałam sobie, ile razy mówiła: „Anka by…”. Ile razy oszczędzała siostrę moim kosztem. Ile razy ja wierzyłam, iż kiedyś to zauważy.
Nie zauważyła.
Albo zauważyła i uznała, iż moja obecność jest pewnikiem, a siostra jest nagrodą.
Nie wiem, co jest gorsze.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra.
Siostra powiedziała: „Słuchaj… będę sprzedawać mieszkanie. Ty rozumiesz, prawda? To teraz moje”.
Tak po prostu. Jakby wypraszała mnie z ostatniego kawałka mojej historii.
Wtedy wreszcie poczułam łzy. Takie, które pieką i dławią. Bo to nie był płacz po matce. To był płacz po mnie. Po tej dziewczynce, która całe życie próbowała zasłużyć.
Odpowiedziałam cicho: „Rozumiem”.
I dodałam: „Tylko ty mnie już nie proś o nic”.
Zapadła cisza.
Siostra zapytała: „Jak to?”.
Ja odpowiedziałam: „Tak. Koniec. Skoro mama zostawiła ci wszystko, to niech ci zostawi też mój obowiązek. Ja już nie jestem tą gorszą córką. Ja jestem kobietą, która przestaje się tłumaczyć”.
Rozłączyłam się.
To nie była zemsta. To było ocalenie.
Bo w tamtym testamencie matka zrobiła ostatni ruch w swojej ulubionej grze.
Postawiła mnie w roli tej, która daje, i siostrę w roli tej, która bierze.
Tylko iż tym razem ja wyszłam z gry.
I choć boli, choć wstyd mi przed samą sobą, iż tak długo pozwalałam, to wiem jedno:
Jeśli całe życie byłam „tą gorszą córką”, to przynajmniej nie będę już gorszą kobietą dla samej siebie.
