Nagle okazało się, iż mój wyrafinowany mąż czuje się ze mną niekomfortowo. Zobacz, ugrzęzłam w codziennych obowiązkach, więc nie ma o czym ze mną rozmawiać. Co więcej, nazwał mnie służącą! I to za to wszystko, co robię dla naszej rodziny! Cały dom opiera się na mnie, on sam nie pamięta, gdzie leżą jego rzeczy ani jak uruchomić pralkę.
Nie jestem gospodynią domową, mam pełnoetatową pracę, na której nie siedzę spokojnie na krzesełku, ale biegam jak szalony chomik w kółku. A po powrocie do domu zaczyna się druga zmiana.
Trzeba przygotować jedzenie, bo mąż nie chce jeść dwa dni z rzędu tego samego. Wygłosił mi całą przemowę, iż odgrzewane jedzenie nadaje się tylko dla zwierząt, a ludzie powinni codziennie jeść świeże posiłki.
Potem trzeba wyprać i wyprasować rzeczy, bo mąż nie założy dwa razy pod rząd tych samych spodni. Wraca, od razu wszystko zrzuca: do prania.
Dobrze, iż jest taki schludny, ale męczy mnie codzienne prasowanie mu spodni i koszul. choćby nieprasowanych skarpetek nie nosi.
No, umyć naczynia po kolacji, przetrzeć podłogę – to oczywiste. Mąż nie chodzi po domu w kapciach, tylko boso, więc podłoga musi być idealnie czysta.
Znosiłam wszystkie te kaprysy męża. Kochałam go, akceptowałam, iż jest człowiekiem ze swoimi nawykami, starałam się, aby jego życie było komfortowe.
Za te wszystkie starania otrzymałam wyrzut: mąż oskarżył mnie o ograniczenie umysłowe.
– Z tobą nie ma o czym rozmawiać, mam wrażenie, iż mieszkam po prostu ze służącą! Co ostatnio czytałaś? Milczysz? – zaczął mnie wypytywać mąż.
Nie mam czasu w czytanie. Jestem tak zmęczona, iż jeżeli usiądę na kanapie bez aktywnego zajęcia, jak przyszywanie guzików czy usuwanie kłaczków z ubrań, od razu zaczynam zasypiać.
W drodze do pracy i z powrotem słucham audiobooków, ale wybieram lekkie fantasy, bo w pracy i tak mam głowę pełną spraw.
Mąż nie uznaje tego za literaturę. Po pierwsze, audiobooki to dla niego jakaś podróbka, a po drugie, fantasy uważa za książki dla dzieci.
Sam wraca z pracy, zjada kolację i siada, żeby obejrzeć film, poczytać książki, a czasem wybiera się na spektakl, bo w pracy łatwo się zwalnia albo zasłania się sprawami w mieście.
Pracuje od dziesiątej rano, a ja od siódmej. Oczywiście, wcześniej kładę się spać, bo muszę wcześniej wstać. Zanim skończę domowe obowiązki, zanim się ogarnę – padam z nóg, nie mam siły na książki czy omawianie ostatniego dzieła kina artystycznego.
Ale usłyszałam zarzut męża. On nie chce żyć ze służącą. Zrozumiałam. Teraz mąż ma inne powody do niezadowolenia. Nie ma już codziennie różnych kolacji ani wyprasowanych skarpetek: przecież nie jestem służącą.
Za to przyszła pora, żeby pójść do teatru. To, jak się okazuje, łatwe, kiedy nie biegniesz na złamanie karku do domu, żeby przygotować kolację i zrobić pranie.
Jeśli po pracy nic się nie robi, można obejrzeć film, omówić koncert, dlaczego nie? Ale mąż znowu jest niezadowolony.
Zaproponowałam mu, żeby wynajął sobie służącą, skoro bez niej jest mu niewygodnie. Ja sobie poradzę, ale on ciągle się denerwuje: koszule się skończyły, chce ciepłą i świeżą kolację. Mąż nie zrozumiał, dlaczego tak się zachowuję. Albo udaje, iż nie rozumie. Ale nie przeprosił, nie próbował jakoś porozmawiać ani zmienić sytuacji, a ja postanowiłam, iż wystarczy tego biegania za nim.
I tak już się nabiegałam, a w zamian otrzymałam tylko chamstwo i stwierdzenie, iż jestem dla niego służącą. A przecież starałam się dla tego człowieka.
Jedno zdanie może zniszczyć związek w jednej chwili. Kiedyś nie wierzyłam, iż tak się dzieje, ale teraz wiem na pewno. Rozwód będzie, bo mąż nie wyciągnął żadnych wniosków z tej sytuacji, a ja tak.