Z pamiętnika emeryta...

jolanta67.blogspot.com 1 miesiąc temu

Grudzień jest dla mnie miesiącem ekstremalnym, to najbardziej stresujący mnie czas w roku. Myślę , iż nie tylko dla mnie... pewnie większość ofiar systemu emerytalnego żyjących w pojedynkę podziela moje zdanie. Szczerze?...wolałabym odwołać święta, zniknąć na ten czas i wrócić po Nowym Roku. A najlepiej, żeby tych świąt w ogóle nie było. Nie chcę być zapraszana na wigilię jako ta samotna i do tego "uboga krewna", nad którą inni się litują a jeżeli choćby się nie litują i kierują się innymi pobudkami, to i tak czuję się niekomfortowo. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż moim kosztem poprawiają sobie własne samopoczucie. Ten cholerny "magiczny" czas /zaczynający się praktycznie już od Wszystkich Świętych/ jest na tyle skomercjalizowany i spinający, iż doświadczam trwającego niemalże miesiąc podwyższonego poziomu stresu i nie jest to dla mnie przyjemne. Powiem więcej ten długotrwały nadmiar "Jingle Bells/ów ", choinek, światełek, czerwieni, całej tej wariacji itp sprawia , iż czuję się przebodźcowana i zwyczajnie obrzydza mi to święta. Gdy do tego dodać mój portel, który nieustannie zawodzi jak w tej reklamie : " tak kilka mogę ci dać" i ciagle rosnące ceny, za którymi podąża konieczność ograniczeń i rezygnacji sprowadzając emerycką egzystencję do wegetacji to nic dziwnego, iż człowiek na hasło święta reaguje jak "byk na czerwoną płachtę." Sezon świąteczny, który powinien być przeżywany w atmosferze spokoju, euforii i miłości, przeradza się w okres stresu, nadmiernego wydatkowania, sprzątania, krzątaniny w kuchni i szaleńczej pogoni za prezentami. Ludzie owładnięci pragnieniem odtworzenia idealnej Wigilii i doskonałych świąt jak z reklamy Apartu dwoją się i troją, by wszystko było w tym okresie doskonałe. Zapominając często, iż bożonarodzeniowa euforia i szczęście nie pochodzą z prezentów, wykwintnych potraw czy świątecznych dekoracji. Pochodzą z możliwości bliskości relacji z drugim człowiekiem. I tu zaczynają się schody. Bo z relacjami w naszych czasach jest jak jest, najczęściej dopiero z okazji świąt wszyscy udają bliskość bo tak wypada, pojawia się rodzinność bo tak nakazuje tradycja, niektórzy zwaśnieni choćby się godzą lub przynajmniej na okres świąteczny biorą tymczasowy rozejm... bo ksiądz nakazał w kościele, bo tak wypada w święta. Gadki o bliskości raczej nie trafiają do wnuków ... one zwyczajnie czekają na fajne prezenty inaczę będą wyraźnie niezadowolone. Brak wykwintnego, dobrze zastawionego stołu też nie wchodzi w grę- przecież tradycja nakazuje 12 potraw i takie tam. Jakby tego było mało dodam jeszcze, iż w tym około i strikte świątecznym czasie ludzi w schyłkowej fazie życia często łapie chandra. Boleśniej niż zwykle odczuwają samotność, starość, brak zrozumienia, brak ważnych i bliskich sercu ludzi. Na tym etapie życia niestety najwięcej znajomych ma się na cmentarzu. Jak więc czuje się w tym wszystkim samotna i ze swoimi chandrami emerytka, kiedy ma świadomość, iż na żadnym polu nie może sprostać świątecznym wymogom ani też oczekiwaniom swoich bliźnich. A do tego choćby gdyby chciała ulotnić się /zbiec w sobie tylko znane rejony/, by zwyczajnie nie ulec powszechnej "magii świąt" i spędzić je po swojemu, tak jak sama tego chce... to po całym przepracowanym życiu okazuje się, iż nie może... bo zwyczajnie jej na to nie stać.
Idź do oryginalnego materiału