W imię miłości
— Dziewczyno, może wiesz, gdzie jest ulica Kościuszki? Kręcę się w kółko, nikt nie zna.
Przed Karoliną stał przystojny chłopak z dużą czarną torbą przewieszoną przez ramię.
— To taki nowy sposób na podryw? — zapytała, unosząc brwi.
— Mam na imię Jakub. A ty?
— Weronika — zaśmiała się Karolina i ruszyła dalej, ale chłopak dogonił ją.
— Naprawdę szukam tej ulicy. Kumpel zaprosił mnie na wesele, a ja zupełnie nie znam miasta.
Dopiero teraz Karolina zauważyła, iż ma na sobie koszulę w kratę i luźne spodnie, nie takie obcisłe, jak teraz noszą. I tą podróżną torbę. Widać, iż nie stąd.
— Idź prosto, na skrzyżowaniu skręć w prawo, w alejkę. To będzie ulica Kościuszki — powiedziała, złagodniawszy.
— Dzięki. — Jakub rozpromienił się, a jego twarz nagle ożyła. — Więc jednak, jak masz na imię?
— A ty?
— Mama uwielbia Mickiewicza, więc nazwała mnie Jakubem. Mogło być gorzej, mogłem być Tadeuszem, co? — Zaśmiał się swojemu żartowi.
Karolina nigdy nie słyszała, by chłopaki potrafili się tak śmiać — szczerze, od serca.
— Nie wiem, czy moja mama kocha Mickiewicza, ale mnie nazwała Karoliną. — Też się zaśmiała.
— To może pójdziesz ze mną jutro na to wesele? Kumpel się żeni. A ja tu nikogo nie znam. — Patrzył na nią z nadzieją.
Zagubila się. Wydawał się szczery, sympatyczny.
— Przepraszam, mam jutro egzamin, muszę się uczyć. — Znów próbowała odejść.
— Podaj mi numer telefonu, a odejdę. Jak inaczej mam ci powiedzieć, o której jest wesele?
— A czy ja powiedziałam, iż pójdę z tobą? — zdziwiła się Karolina.
— Nie, ale… Studujesz? Niech zgadnę… — Jakub udawał, iż się zastanawia. — Będziesz lekarzem.
— Tak. Skąd wiedziałeś? — zdumiała się.
— Moja mama mówi, iż najżyczliwsi ludzie to nauczyciele i lekarze. Nie odejdę, póki nie powiesz mi numeru. Pójdę za tobą, dowiem się, gdzie mieszkasz. Jutro przyjdę, stanę na środku podwórka i będę krzyczeć twoje imię.
Karolina niechętnie podyktowała numer.
— Zadzwonię! — krzyknął za nią.
Mama bardzo chciała, żeby Jakub poszedł na studia po liceum. Ale na stypendium zabrakło mu punktów, a na płatne nie było pieniędzy. Jakub, jak wszyscy chłopcy, wolał grać w piłkę niż siedzieć nad książkami.
Mieszkali z mamą w małym miasteczku, gdzie była tylko jedna szkoła, w której mama uczyła polskiego. choćby szpital był, ale z poważnymi problemami jechało się do wojewódzkiego.
Jakub zatrudnił się w warsztacie samochodowym u kolegi ojca. Na studia pójdzie po wojsku. Dziewczyny go lubiły, ale żadna nie poruszyła jego serca. Ojciec zginął w pożarze. Był budowlańcem i zbudował duży, piękny dom dla rodziny.
Pewnego wieczoru szedł do domu i zobaczył dym wydostający się z okien drewnianego domu. Tamtego lata panował upał, pożary nie były rzadkością. Kobieta wybiegła do niego, błagając o pomoc. Wyszła do sąsiadki, w domu został syn…
Płomienie już szalały w oknach, ludzie zbiegali się, by pomóc. Drzwi były zamknięte od środka. Ojciec Jakuba wybił okno i zniknął w ogniu. gwałtownie znalazł chłopca, ale ten już był nieprzytomny od dymu. Ojciec podał go przez okno, ale sam nie zdążył uciec.
Okazało się, iż mąż kobiety wrócił pijany. Nie zastawszy żony, zamknął drzwi od środka, położył się z papierosem…
Następnego dnia Jakub zadzwonił do Karoliny. Zapytał, czy zdała egzamin, przypomniał o weselu.
Była sobota, nie trzeba się było uczyć, więc Karolina zgodziła się pójść. Stał ciepły maj. Bez już przekwitał, zasypując chodniki białymi płatkami jak śniegiem. Gdy Jakub zobaczył Karolinę, zamarł z zachwytu.
Po weselu odprowadzał ją do domu, rozmawiali, całowali się pod bramą.
— Jutro wyjeżdżam. Przyjedź do mnie. U nas jest pięknie. Z wieży kościoła roztacza się widok, aż dech zapiera. Mamy swój dom, ojciec go zbudował. Rzeka dzieli miasteczko na dwie części.
Gdy ojciec żył, często chodziliśmy na ryby. Nad ranem nad rzeką unosi się mgła, rosa na trawie, taka cisza, iż słychać plusk ryb. Przynosiliśmy do domu okonie, płocie, raz choćby złowiliśmy szczupaka. Takiego. — Jakub rozłożył szeroko ręce. — No dobra, trochę mniejszego. Gdy byłem w wojsku, śniło mi się nasze miasteczko. Tak bardzo chciałem wrócić…
— Czemu nie poszedłeś od razu na zaoczne? — zapytała Karolina.
— Mama mówiła, iż wykształcenie ma być pełne. Ale chyba po prostu chciała, żebym wyjechał z miasteczka, żył w mieście. U nas z pracą kiepsko. Przyjedź po sesji. Zobaczysz, jakie u nas piękne miejsca.
Nie chcieli się rozstawać. Gadaliby do rana, ale Jakub zauważył, iż dziewczyna drży.
Rano, już w autobusie, napisał, iż tęskni i czeka. Karolina właśnie jadła śniadanie, przeczytała wiadomość i uśmiechnęła się.
— Ten wczorajszy chłopak napisał? — zapytała mama.
— Widziałaś nas?
— Oczywiście. Kim jest? Też student?
— Tak, studiuje na politechnice — skłamała Karolina.
Wiedziała, iż mama marzy dla jedynki o kimś wykształconym. Nie spodobałoby się jej, iż Jakub pracuje w warsztacie w małym miasteczku.
Odtąd godzinami rozmawiali przez telefon, pisali do późna. W weekend Jakub wyrwał się do Karoliny. Do miasteczka zjechali letnicy, w warsztacie było pełno roboty. Wrócił ostatnim autobusem.
— Obiecałaś przyjechać, pamiętasz? Czekam — powiedział na pożegnanie.
Karolina zdała sesję i oznajmiła rodzicom, iż jedzie do koleżanki.
— Chyba nie miałaś koleżanki z innego miasta? — zapytała mama.
— Nie miałam, a teraz mam. Tam są piękne krajobrazy, rzeka, ryby.
— Więc na ryby jedziesz? — skwitowała mama. — Ciekawe.
— DKarolina przytuliła się do Jakuba, patrząc na zachód słońca nad rzeką, i wiedziała, iż to właśnie tu, w tym małym miasteczku, znalazła swoje prawdziwe szczęście.